czwartek, 2 września 2021

Narodowa telemedycyna 2020/21

 


Wędrowali szewcy przez zielony las.

Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas.

Wędrowali

rybcium pipcium!

I śpiewali

rybcium pipcium!

Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas!

Wędrowali boso wkoło szumiał las,

Na co nam pieniądze, skoro mamy czas.

Wędrowali

rybcium pipcium!

I śpiewali

rybcium pipcium!

Na co nam pieniądze, skoro mamy czas!

piosenka dla dzieci

- Babciu, a co oznacza słowo pypcium?

- Nie wiem, ale jest fajne!

Narodowa telemedycyna

    I teraz oczywiście nie będę Kolumbem, Ameryki nie odkryję. O medycynie czasów pandemii napisano i powiedziano już tyle, że żadna nowość nie jest nowości, żaden przypadek nie jest oryginalny i żadna wiadomość na jej temat nie wzbudzi emocji. Polska medycyna pandemiczna jest niczym planeta Ziemia – okrągła i spłaszczona na biegunach. Kręci się wokół własnej osi i po orbicie wokół... no nie chodzi o Słońce.... może tak po orbicie pacjentów? W sumie nie wiadomo jak to nazwać. Na jednym biegunie zachwyt, poświęcenie, na drugim.... lepiej nie mówić.

    Tak się złożyło, że z pierwszym osobiście nie miałam do czynienia, z wyjątkiem prywatnej wizyty w gabinecie endoskopii (ale to temat na zupełnie osobną opowieść). Z drugim biegunem, skandalami, lekceważeniem i procedurami, debilnymi i śmiesznymi, spotkałam się kilkakrotnie. Moi znajomi też. Dlatego też dziś tylko kilka wspomnień o różnym charakterze.

    Oczywiście w czasach zarazy króluje telemedycyna. Jeśli wysiądzie ci telefon, klepiesz taką biedę, że na kolejny cię nie stać lub też szwagier spóźnia się z przywozem zastępczego, za diabła z lekarzem kontaktu mieć nie będziesz. Nawet jeśli staniesz u drzwi gabinetu lekarza pierwszego kontaktu i będziesz wył z bólu, zostaniesz zapisany na teleporadę i nikogo nie będzie interesowało, czy będziesz miał telefon, czy nie.

    Akurat mój ostatni przypadek do tragicznych nie należy, bo jak widać, klikam w klawiaturę czyli żyję. Sprawny telefon też posiadam. Dzwonię więc do przychodni. Oczywiście, że nie łączę się za pierwszym razem. Inni też dzwonią. Telemedycyna uczy cierpliwości. W końcu oczywiście ktoś odbiera. Proszę o tzw. lekarstwa stałe i informuję, że coś mi na skórze wyskoczyło i przydałaby się porada.

    Porada będzie jutro. Recepta na leki też. A może tak informacja o której mnie więcej godzinie? „W godzinach pracy poradni” czyli od 8.00 do 18.00.

    Fajnie... Nastawiam budzik na 7.55. Z reguły wstaję później, mam prawo, niezależny emeryt jestem. Wstaję więc, chwytam telefon i szybko wyprowadzam psa. Od tego momentu telefon towarzyszy mi wszędzie. Nie ma mowy o dłuższym spacerze z psem, bo w każdej chwili może być teleporada. A trudno mówić o podejrzanej wysypce sprzątając po piesku lub mijając ludzi w maseczkach.

    I tak trwam w gotowości do 17.55. Pięć minut przed zamknięciem przychodni dzwoni lekarz. Zaczynam opisywać wysypkę. Najpierw ją lokalizuję. Mało precyzyjnie. Lekarz zadaje wiele pytań, by odpowiednio umiejscowić francę na moim ciele, pokaźnym ciele zresztą. Wszak bliżej nieokreślone egzemy mogą mieć charakter covidowy.

    Następnie próbuję określić ilość. Jedna krosta, więcej krostek, znowu duża. Gdzie są duże? Gdzie są małe? Tu, tu i tu. A tam znowu spore. Jedne mają pęcherzyki, inne nie, bo je zdrapałam. Bo swędzą. Czasami. Często. Jak im się chce. Nie zależy to ode mnie. Same decydują gdzie, jak i kiedy.

    Chyba nie mają charakteru wrzodu, raczej pokrzywki, ale ja się na tym nie znam. Oczywiście, że niektóre są czerwone, niektóre zaczerwienione, a jeszcze niektóre takie wypukłe.

    I tak bawiąc się w rozwijanie języka, stosowanie wyrazów bliskoznacznych i wieloznacznych upływa nam ponad dwadzieścia minut. Zaczynam się uśmiechać do telefony, ale w porę opanowuję uśmiech, by nie przerodził się w śmiech.

    Robi mi się żal lekarza. Jeśli tak rozmawia z każdym pacjentem, to rzeczywiście pracuje ciężko. Pytanie tylko, gdzie sens, gdzie logika.

    Na żywo postawienie diagnozy co to za wypryski i jak je leczyć, trwałoby na pewno zdecydowanie krócej. Zamiast gadać, pokazałabym zaatakowaną część ciała i już.

    W końcu po ponad trzydziestu minutach dostaję e-receptę z informacją, że to chyba nie efekt wirusa, ale uczulenia.

    Następnego dnia opowiedziałam o teleporadzie koleżance. Ta miała problem podobny. Coś jej wyskoczyło na... dobra, niech będzie kulturalnie, przynajmniej na początku... na pośladku. Było pojedyncze i bolało. Po podobnej do mojej wymianie opisów w postaci zwrotów bliskoznacznych, lekarz oznajmił, iż nie jest w stanie powiedzieć, czy wyprysk jest wrzodem czy efektem wiadomej zarazy. Polecił wykonanie... zdjęcia i wysłanie go. Telefonem oczywiście. Jako MMS rzecz jasna. Koleżanka, która ów wykwit skóry widziała jedynie w lustrze, bo takie miał usytuowanie, teraz dokonywała aktów ekwilibrystyki, by fotkę wrzodu na du... zrobić.

    Myślicie, że na tym koniec? Nic bardziej mylnego. Fotkę wysłała, ale okazało się, że była kiepskiej jakości. Cóż, taki telefon, taki aparat.... Oczywiście jakąś e-receptę dostała...

    Kolejna koleżanka prowadzi sklep, taki normalny, z mięsem i jego przetworami. Sklep znajduje się tuż przy przychodni i robi w niej zakupy lekarz pierwszego kontaktu. Koleżanki oczywiście. Taki więc lekarz przychodzi osobiście, bierze „krakowską” lub „podwawelską” z rąk koleżanki, stojącej oczywiście za kawałkiem plastiku. Ta zaś do niego na osobistą wizytę zgłosić się oczywiście nie może, bo musiałby ją dotknąć.

    Lekarze boją się chorych, więc nie przyjmują osobiście, ale jeść muszą i robią osobiście zakupy u potencjalnych bezobjawowców. Bo wiemy przecież, że można chorować bezobjawowo...

    Opowieści o polskiej służbie zdrowia można by ciągnąc w nieskończoność. Na szczęście, póki co, nie ma większej z nią styczności. W każdym razie przestałam się modlić słowami „Od nagłej i niespodziewanej śmierci, wybaw...”.

Narodowy szpital.

Narodowa maseczka.

Narodowe święta.

Narodowe szczepienie.

Narodowa kwarantanna.

  • Babciu, co oznacza słowo narodowy?

  • Już nie wiem wnusiu.... kiedyś to było fajne słowo...