środa, 20 października 2021

Narodowa maseczka 21

 


Narodowa maseczka

Praktycznie wszyscy znają powiedzenie „A może pie.... nąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady?”. Odciąć się, odizolować od wszystkiego, zamknąć w głuszy, puszczy, lesie i mieć na wszystko wywalone?

Odpowiedziałam „Tak” i wprowadziłam pomysł w życie. Nie, w Bieszczady nie pojechałam. W rocznicę wprowadzenia stanu covidowego syn wywiózł mnie, z psem oczywiście, nad morze, konkretnie do mojej ukochanej Ustki. Kłopotu ze znalezieniem miejsca do spania nie miałam. Od dawna preferuję kwatery prywatne, zwane szumnie apartamentami. Jak dla mnie są znacznie lepsze niż hotele. Przede wszystkim tańsze. Człowiek dostaje klucz i nikt mu po pokojach nie chodzi. Nie musi witać się z recepcją i zjadać śniadanie do wyznaczonej godziny, bo inaczej przepadnie. Może sam sobie coś ugotować, bo apartamenty, w przeciwieństwie do pokoi gościnnych, mają zwykle aneks kuchenny. A sklepy typu owadowego znajdują się wszędzie.

Ja zakotwiczyłam w swej starej kwaterze. Sto metrów od promenady, dwieście od brzegu Bałtyku. Właściciel wcale nie był zaskoczony moim przyjazdem. Wprost przeciwnie. Jako stary mors uznał, iż marzec to ostatni z najlepszych miesięcy, by nad morzem łapać zdrowie.

Tak więc przyjechałam. Każdego dnia chodziłam. Z opaską treningową na ręce. Kroki zmieniały się w kilometry, gardło magazynowało jod, a płuca powiększały objętość. Szczepionka naturalna. Albo ta zaraza mnie weźmie, albo ja ją.

Miasteczko było senne. Puste. Ale kilka sklepów z tzw. pamiątkami podjęło próbę sprzedaży. Na słynnej szerokiej usteckiej plaży ludzkość występowało w śladowych ilościach. W jeden z sieciówek było moje ulubione wino. Piłam do kawy, do obiadu i na wieczór – na sen.

Przepisowe odległości między spacerującymi, biegającymi i podziwiającymi zachód słońca – zachowane wielokrotnie. Chcesz być w odległości dwóch metrów od sąsiada – byłeś. Chcesz dwadzieścia – byłeś. Możliwości aż za dużo i człowiek, jak chciał, nie mógł się zdecydować.

Pogoda właściwie sprzyjała marcowemu „plażowaniu”. Marcowe słońce, jest marcowy wiatr, marcowa zima. Był sztorm. Idealna zgodność z przysłowiem „W marcu jak w garncu”.

Czułam się jak w oku cyklona (cyklonu? - ach, ta fleksja...) . Wokół mnie ponoć panowała pandemia. Właśnie otrzymałam alert komórkowy o nowych obostrzeniach.

Zamknięto galerie handlowe.

W Ustce nie ma galerii.

Zamknięto kina.

Tu jest jedno. Takie stare, klimatyczne. Podczas wcześniejszych pobytów zawsze do niego zachodziłam. Teraz trudno, przeżyję. Internet dobrze chodzi. Obejrzę sobie jakąś staroć, tak zresztą jak w kinie, bo premier brak.

Muzea też zamknięte.

Te usteckie już zwiedziłam kilkakrotnie.

A, do kościoła mogę iść... Nie nudziłam się na tyle, żeby pójść....

Portale atakowały mnie wielkimi cyframi. Nie negowałam. Wierzyłam, że tak jest. Programów informacyjnych w telewizji nie włączałam. Morskie ptaki czasami siadały na parapecie i skrzeczały. Pies biegał radośnie po piasku. Kopał łapkami w piasku niczym małe dziecko.

Moje Bieszczady nazywają się Bałtyk.

W weekend pojawiała się nieco większa ilość ludzkości. Na parkingach więcej samochodów, ale głównie z rejestracją GS, czyli Słupsk i okolice. Ludzie robili typowy wypad za miasto. Spacerowali po plaży. Większość.... w maseczkach. Narodowych rzecz jasna.

Gdzie sens, gdzie logika, nie wiem.

Człowiek oddalony od człowieka. Wiatr od północy. Nawet moja, nieco wybujała wyobraźnia nie mogła ogarnąć widoku wirusa przeskakującego z człowieka na człowieka z odległości owych dwudziestu metrów. Ten wiatr go tak szybko przenosił?

Rozumiem osoby, które wchodząc na plażę ściągają maseczki, a wychodząc ponownie nakładają. Rozumiem chodzących po promenadzie. Trochę narodu jest. Niektóre kawiarenki robią kawę i gofry na wynos. Ludzie kupują, siadają na ławkach, jedzą. Kto nie je i idzie, ma prawo się takiego konsumenta bać.

Ale podczas spaceru prawie dziką plażą?

Oto idzie para w wieku 50+. On robi jej fotki. I krzyczy: „Oddychaj głęboko! Tu jest bardzo świeże powietrze!”. Oboje w maseczkach zasłaniających pół twarzy. Tak wygląda teraz naród.

Oto pani 70+. Idzie wolno. Staje i wystawia twarz do nieśmiało wychodzącego zza chmur wiosennego słońca. Na głowie ciepła czapka zasłaniająca połowę czoła. Wiadomo, jeszcze zimno. Na pozostałej części twarzy maska. Zostały tylko oczy. Nie, nie zostały. Są na nich okulary. Biedne słońce nie może dostać się do żadnego zakamarka ciała, by wytworzyć w organizmie witaminę D3.

Żal mi słońca.

Ja oddychałam normalnie. Morsy też. W pierwszy dzień wiosny grupa entuzjastów zimowych kąpieli wrzuciła do morza uschnięte kwiaty. Było wesoło. Próbowali mnie przekonać, że morsowanie można zacząć w każdym wieku. Docenili również fakt, iż przyjechałam nad morze właśnie teraz, w marcu, że nie boję się wiatru ani chłodu. Wiadomo, hibernacja człowiekowi służy. Idealnym przykładem jest Kapitan Ameryka.

Poszłam również do restauracji. Normalnej. Otwartej i dziwnie nie nękanej przez policję czy Sanepid. Normalni ludzie siedzieli przy normalnych stolikach, a obsługiwali normalni kelnerzy. Można było usiąść przy barze i walnąć „setę”. Przed wejściem do knajpy wielki baner z napisem :”Tu kończy się strach. Byliśmy. Jesteśmy. Będziemy otwarci dla was. Pracujemy, bo musimy za coś żyć. Zapraszamy na pyszne jedzonko.”

Po dwóch tygodniach ruszyłam w podróż powrotną. Do Słupska zawiózł mnie klasyczny znajomy znajomego. Rozmawiamy oczywiście o covodzie. Kierowca mówi o jego skutkach ubocznych. Przez ostatni rok jego rodzice postarzeli się o kilka lat. Wcześniej byli bardzo aktywni, uniwersytet trzeciego wieku, nordic walking, imprezki ze znajomymi.... Teraz siedzą wystraszeni w domu. Każde przymusowe wyjście poza próg traktują jako drogę na szafot. Telewizja mówi, że na schodach ich bloku czeka śmierć. Nie wiadomo również, co robić z dziećmi.... Rok temu chodziły na basen, na treningi, na zajęcia plastyczne.... teraz siedzą przy komputerze. „ Czasami mówimy, żeby wyłączyły, a one na to, że odrabiają pracę domową. Nie możemy im zaproponować niczego innego...”

W pociągu relacji Szczecin – Olsztyn ludzi, jak wszędzie, mało. Rozkładam psi kocyk na wolnym siedzeniu obok siebie. Kulka radośnie wskakuje. Postępuję nieprawidłowo. Łamię przepisy. Pies nie może siedzieć na ludzkim siedzeniu. Czekam na reakcję konduktora. Nic nie mówi. Sprawdza bilety. Komuś zwraca uwagę, że trzeba maseczkę włożyć na usta. Odchodzi. Nie tylko ten pierwszy. Ten drugi i trzeci tak samo. Po raz pierwszy w swym życiu moja sunia jedzie pociągiem jak królowa. A wiele tras już pokonała.

W Olsztynie czeka syn z kolegą, który przyjechał dla towarzystwa. Oczywiście najpierw szukam toalety. W pociągu trochę tak niezręcznie z psem do wc....Oczywiście, ze znajduję – trzy złote za wizytę. Drożej niż chleb w Biedronce. Zniżki dla seniorów nie ma, bo taki senior na dworcu to nieustanne źródło dobra wszelkiego. To on najczęściej korzysta z WC. Nic z tego. Nie mnie nikt dorabiać się nie będzie. Podjeżdżamy pod McDonaldsa. Z drugiej strony jest stacja benzynowa. WC tylko dla klientów. Syn nie tankuje, bo wcześniej zatankował. Ustawia się w kolejce aut do okienka z zamówieniami. A mnie przyciska. Biegnę do drzwi wejściowych. Oczywiście limit ludzi i młody chłopak kieruje ruchem. Wpuszcza i wypuszcza. Stojących pod chmurką informuję, że ja tylko do kibelka. Metoda dawno opracowana i skuteczna. Jeśli zaczną się burzyć, dam wykład na temat zjawiska nietrzymania moczu przez osoby w wieku senioralnym. Nie muszę. Ludzie wyrozumiali. Chłopak też wpuszcza mnie bez problemu.

W drodze do domu, wsuwając niezdrowe potrawy, opowiadam o morzu, wietrze i mgle nad Bałtykiem....