wtorek, 31 marca 2020

Narodowa kwarantanna XIX - Lekko, łatwo i przyjemnie



film i książka na dziś "Szatan z siódmej klasy"

Mam nadzieję, że dziś będzie pozytywnie. A trudno o to, gdy świat tkwi w szponach małego wrednego hitlerka i właściwie stoi w miejscu. Politycy nieudolnie coś tam próbują robić, żeby naród nie powiedział, że są do niczego niepotrzebni. Znany nam kościół i wszelkie inne wyznania – milczą.

Dobrze, w porządku ktoś tam zrobił zrzutkę na respirator, nawet dwa.

Skontaktowałam się też z wyznawcą innej religii, czy może oni jakąś zrzutę robią. Nie, oni się modlą. Wirtualnie. Ktoś tam wykupił, ktoś tam zainstalował specjalne oprogramowanie i teraz widząc siebie wzajemnie – modlą się razem.
Pytam znajomego, jaki to program i ile kosztuje. Nie wie. Ktoś im to sfinansował. Taka ich nadrzędna władza.

Marzeniem jest, żeby nauczyciele mieli taką nadrzędną władzę. I uczniowie zresztą też. Siada sobie taki nauczyciel przed kompem i widzi swoich uczniów w liczbie takiej na przykład 25. Oni też go widzą i sobie taka lekcja leci, jak kabarecik. Lekko, łatwo i przyjemnie.

Poniosło mnie, wiem, ale bardzo pozytywnie poniosło i uniosło ponad obłoki.

Póki co takie nauczanie w przeciętnej polskiej szkole mieści się w pojęciu science fiction. Marząc o zdalnym nauczaniu w stylu zdalnej modlitwy pewnej religii, zadzwoniłam do koleżanki, nauczycielki sześciolatków czyli tzw. „zerówki”, pracującej w przeciętnej wiejskiej szkole.

„ I jak sobie radzisz? Jak zdalnie pracujesz z maluchami?: - zapytałam z uśmiechem od ucha do ucha spodziewając się fali narzekań i złorzeczeń. O przekleństwach już nie wspomnę.

Tymczasem koleżanka całkiem spokojnie odpowiedziała, że sobie radzi i to spokojnie.

Skąd ten spokój?

Otóż koleżanka założyła na czas zdalnego nauczanie specjalnego maila. Wysłała go do rodziców na ich maile. Poinformowała, że tą właśnie drogą będzie wysyłała zadania dla dzieci. I wysyła. Każdego dnia. Pisze, co dziecko powinno zrobić w związku z tzw. nauczaniem szkolnym (literki i cyferki), co powinno narysować, proponuje zabawy edukacyjne wykorzystując te zamieszczone w sieci, jakiej piosenki może się nauczyć....

I koniec. I finito.

Czy maluch to wykona? Tego oczywiście nie jest pewna. To już w przypadku „zerówki” wszystko w rękach rodziców.
I proszę, efekty są. Otrzymuje zdjęcia prac plastycznych i filmiki przedstawiające zabawy.
Nie, nie wymaga, by rodzic z dzieckiem usiadł przy kompie o określonej godzinie. Wiadomości odbierze, kiedy będzie chciał. Zadania wykona też w dowolnym terminie.
Tak, rodzice mają swoje wirtualne adresy od wielu lat. Nauczycielka nie pamięta już czasów, kiedy ich nie mieli.
„Przecież to pokolenie na komputerach wychowane!” - uświadamia mi w czasie rozmowy.
Racja, obecnie trzydziesto -, a nawet czterdziestolatkowie od czasów dzieciństwa lub młodości kontakt z kompem mieli.
„To znaczy, że wszyscy w domach posiadają komputery?” - drążę dalej temat.
Koleżanka roześmiała się tak głośno, że mój telefon się poruszył też ze śmiechu.
„Jeśli ktoś nie posiada, niech dzwoni do szkoły. Szkoła wypożyczy. A zresztą, czy widziałaś w interenecie apele o wypożyczenie komputera dla ucznia, który go nie posiada?”.
No, jeden, albo dwa, a może to była prośba o wypożyczenie dla rodziny, w której jest dużo dzieci? Nie da się ukryć, wiadomy portal nie jest zarzucony prośbami o sprzęt.

„Gorzej, jak dostęp do sieci jest słaby....”.

I tu wreszcie koleżanka zgodziła się ze mną. Ustaliłyśmy jednak, że jest to sławetne „coś za coś”. Dostępu do sieci nie ma w głuchej głuszy. Na takiej mojej działce na przykład. W zamian za internet mamy czyste powietrze i mniej ludzi wokół. Mniejsze ryzyko zarażenia.

W sumie więc nauczycielka „zerówki” pracuje po tzw. najmniejszej linii oporu. Wszyscy są zadowoleni.

A gdyby tak tacy nauczyciele polskiego i takiej historii pracowali tak samo? Maile do uczniów ze wskazówkami, zadaniami, linkami zamiast zwoływania ich codziennie od …. do... przed monitor? A czy uczeń zadania wykona, czy zechce się uczyć... to już jego sprawa.... Powtarzam to od zawsze.

poniedziałek, 30 marca 2020

Narodowa kwarantanna XVIII – Kwarantanna na niby?


film na dziś "Skazani na Shawshank"

Zacznijmy od tego, że przestawianie zegarów to totalna głupota. Jeszcze przez tydzień, a może i więcej, będę wstawała normalnie, czyli o 8.30 (9.30) i chodziła spać też normalnie o 23.00 (24.00). Nie tylko ja. Mój pies też będzie funkcjonował według tzw. starego czasu. Ponoć na szczęście ma to się niedługo zmienić i niczego nie będziemy przestawiać. Proszę o jak najszybszą zmianę, bo w moim wieku każda zmiana jest poważna.

Do tego wczorajszy dzień był pierwszym ze zmianą pogody, co już w moim wieku jest równie kłopotliwe jak zmiana czasu. Zrobiło się zimniej. Z jeden strony dobrze, bo przestałam kichać i pod wieczór przemówiłam ludzkim głosem. Wiosenne alergeny atakują mi nos i krtań.

Wieczorem coś zaczęło z nieba padać. Nawet trochę biało się zrobiło. Normalnie przy takiej pogodzie wyszłabym z psem tylko przed blok.

Ale przecież normalnie nie jest.

Ubrałam się na zimowo i wyszłyśmy na spacer.

Pogoda nie była ciekawa. Wiał dość mocny wiatr. Padał deszcz ze śniegiem. Opad z nieba nie mógł tak do końca zdecydować się, czy padać, czy nie. Machnęłam ręką. Codzienna porcja spaceru być musi.
I tak sobie szłam z Kulką. Ostre igiełki zamrożonego deszczu uderzały w nieosłoniętą część twarzy, a ja oddychałam pełną piersią. Czyli głęboko i obficie. Chwilami płucami, chwilami przeponą. Jaka radocha!

Niewiele człowiekowi do szczęścia potrzeba... Zwłaszcza takiemu, co zgodnie z zaleceniami siedzi w domu.

Bo dziś będzie o tym siedzeniu.

Właśnie wczoraj zadzwonił do mnie kumpel z pytaniem: „Co u ciebie?”. U mnie rzecz jasna nic. U niego zaś radość rodzinna. Z Wielkiej Brytanii, konkretnie ze Szkocji, przyjechał syn. Uznał, że w czasach zarazy lepsze M3 u starych niż cały dom z kumplami. Jak umierać, to na ojczystej ziemi.

„Znaczy się, macie w domu kwarantannę....” - rzekłam zatroskana. Biedny kumpel, siedzi z rodziną - 2+2 na powierzchni 48 metrów, kwadratowych rzecz jasna, podczas gdy ja mam taką powierzchnię tylko dla siebie. I suni.
„E, tam, jaka kwarantanna....” - przez telefon ujrzałam jego uśmiech.

Więc sprawa jest taka.

Syn oczywiście ma zakaz poruszania się po korytarzu, piwnicy i mieście. Jego rodzina zaś jest pod nadzorem epidemiologicznym. Tak się to oficjalnie nazywa. Bo tak właściwie teraz to już nie wiem, co to i po co jest.

Kumpel z żoną codziennie, normalnie na własnych nogach chodzą do pracy. Dziecko, które z nimi mieszka też, bo już skończyło 25 lat i jakoś z domu od starych nie chce się wynieść. Niby wszyscy pracują w biurach, w których nie przyjmuje się interesantów. Są jednak inni pracownicy. I teraz wyobraźmy sobie, że synek jednak ze Szkocji małego, wrednego hitlerka przywiózł. Nie ma siły. Przeniesie go na trójkę mieszkająca razem z nim. Ta trójka przeniesie go do swoich biur, bądźmy optymistami – każdy na, tylko, dwie osoby. Te dwie – liczmy dalej optymistycznie – każda na kolejne dwie....

Stop. Dalej liczyć nie będę. Jestem od literatury i koszykówki, nie od matematyki.

Oczywiście podzieliłam radość kumpla z powodu powrotu synka. Uśmiałam się też w imię solidarności z powodu codziennych wizyt policji pod blokiem kumpla. Zaraz potem o mało nie trafił mnie szlag.

To ja siedzę od blisko dwóch tygodni w domu.

Unikam ludzi.

Z rodzonym synem rozmawiam na podwórku raz w tygodniu.

Na spacery z psem wychodzę wieczorem, by nie stwarzać zagrożenia epidemiologicznego.

Oglądam telewizję, w której na okrągło słyszę „Zostań w domu”.

W tym samym telewizorze mówiono jeszcze niedawno, iż przygotowane są miejsca, w których powracający z zagranicy będą musieli spędzić dwa tygodnie kwarantanny. 

Nawet maseczkę sobie uszyłam.

A tu proszę.... jeden siedzi, reszta chodzi.

Niczego już nie kumam...

niedziela, 29 marca 2020

Narodowa kwarantanna XVII – Wiadro czasu


film na dziś "Lecą żurawie" 

Wczorajszy dzień minął oczywiście pod znakiem komentarzy na temat wyborów prezydenckich i możliwości głosowania tzw. korespondencyjnego, zwłaszcza dla osób 60+. W sumie to nie rozumiem, co ustawodawca miał na myśli mówiąc „korespondencja”. Dla babci Zosi z Pipidówki Malej zapewne będzie to oznaczało wyjście na pocztę i wysłanie listu. Dla babci Madzi – tworzenie profilu zaufanego, co dla takiej jak ja, jest czarną magią.

Dobra, zostawmy to, do 10 maja wiadro czasu, wszystko się może zdarzyć. Wczoraj ludziska odetchnęli trochę od wirusa i zajęli się czymś innym. No wiem, że hitlerek był w tle, ale zawsze tylko w tle....

Tymczasem u mnie niewiele się wydarzyło. Jak zwykle zresztą. Do południa przed sklepami ustawiały się przepisowe kolejki, co dwa metry klient. Wiadomo, sobota była, zakupy czas zrobić. Moje przywiózł syn.

Odbyliśmy krótką konferencję przed blokiem. Po wymianie zdań: „Co u was?” - „Wszystko w porządku” - „Jak mój wnuk?” - „Rozrabia”, przeszliśmy do teorii spiskowych. Skąd mały wredny hitlerek, po co mały wredny i dlaczego mały.

Z której strony by nie patrzeć, du.... zawsze z tyłu. Co oznacza, że w tle zawsze Chińczycy.

Oczywiście, żeby zawładnąć światem, mogliby tak jakąś atomówkę na takie USA wysłać.... Ale, jeśli ją nawet mają, to na pewno jest to podróbka albo amerykańskiej, albo rosyjskiej. A jeśli podróbka, to zarówno Amerykanie jak i Rosjanie mają już metody, by taką bombę unieszkodliwić. Na takiego wirusika nie mają. A ci zza Wielkiego Muru – mają! Czy to nie dziwne, że w takich Włoszech (60 mln mieszkańców) zmarło więcej osób niż w takich Chinach (1,4 miliarda)?

Druga spiskowa opcja to zmowa wielkich korporacji. Wiadomo, że nastąpi wielki krach gospodarczy. Zbankrutują małe firmy. Wielkie wyjdą w najgorszym wypadku na zero. I kto będzie dyktował ceny i kręcił światem? Złoty pieniądz.

Ale wiadro czasu jeszcze do tego....

W każdym razie u mojej rodziny wszystko w porządku. Dziś wybierają się na działkę. A ja oczywiście na balkon.

A dzisiejszy temat do rozmyślań... Chyba bardzo oczywisty. Jesteśmy w stanie wojny, o czym zresztą już pisałam.
Mówię tak do uwięzionej w domu koleżanki, a ona na to, że nie, nieprawda. Wtedy to takim prostym ludziom, w nic nie zaangażowanym nic się nie działo. Dziewczyna pomyliła stan wojenny z 1981 roku z wojną. Taką na przykład II wojną światową.

Analogie nasuwają się od razu.

Mały, wredny hitlerek ogarnął cały świat. Zawładnął nawet Ameryką, czego się nawet temu przez wielkie H nie udało. Jest zatem lepszy.

Pozamykano szkoły, kina, sklepy o charakterze przemysłowym. Na czas działań wojennych oczywiście. Na czas bombardowania. Strzelania. Ten czas trwa.

Przygotowano polowe szpitale i tzw. szpitale jednoimienne, by przyjmować w nich tylko poranionych w walce.

Służba zdrowia pracuje ponad siły na pierwszej linii frontu.

Ludzie siedzą w domach i nawet ogłoszenie tzw. godziny policyjnej nie jest potrzebne.

Politycy zbierają się, coś tam ustalają, by naród wiedział, że pracują. W 1939 taki rząd to zwiał. Do Rumunii. Teraz nie ma dokąd zwiać. Bo wirusek apolityczny i dorwie w każdym zakątku świata.

Tylko ludzie się nie modlą.... Kościoły opustoszały, na podwórkach brak kapliczek, przy których w czasie okupacji hitlerowskiej zbierali się wierni i śpiewali nabożne pieśni....
W ogóle jakoś kościół zniknął nam z pola widzenia....
Nikt go nie pochwala....
Nikt go nie krytykuje....

Obawiam się, że wiadro czasu minie, zanim odzyska swoją dawną pozycję....

Z kronikarskiego obowiązku odnotuję, iż papierowych reklam już nikt mi do skrzynki nie wpycha. 

Nic wesołego. 

Ludzie roznoszący ulotki stracili pracę....

sobota, 28 marca 2020

Narodowa kwarantanna XVI – Cyferki dzień przed burzą


film na dziś "Czas Apokalipsy"

Tak, wiem, dziś w nocy wyszła specustawa o wyborach. Tak, wiem, nie przewidziałam tego. Tak, wiem, powinnam się do tego ustosunkować.

A gów... !

Wszystko to jest gów.... i nie będę o tym pisać!

Mój blog nie będzie śmierdział!

Przejdźmy do wczorajszego dnia. To był rzeczywiście taki spokojny dzień przed burzą. Koleżanka poszła na działkę i zadzwoniła do mnie stamtąd.
„Jaki wirus? Jaka korona? Przyroda budzi się do życia. Jakiś ptaszek z pięknym dzióbkiem chodzi za mną. Pączki na drzewkach robią się zielone. Świeci cudowne słońce. Jest pięknie. Jest cudownie!”

Rzeczywiście, przyroda ma za nic małego, wrednego hitlerka i robi to, co do niej w marcu należy – budzi się do życia. Pod moim blokiem nieśmiało odzywa się bez. Krzew parkowej porzeczki (tak nazwał go sąsiad) też zaczyna się zielenić. O trawie nie wspomnę, bo ona cały czas jest zielona.... Nie zdążyła odpocząć, bo zima była jaka była.
Natomiast totalnie zwariowały moje doniczkowe „grudniki”. Kwitnie kolejny.

Z powodu byle jakiej lub praktycznie bez zimy moja sunia Kulka traci niewiele sierści. W poprzednich latach musiałam ją wyczesywać na dworze, a mieszkanie odkurzać nawet dwa razy dziennie.

Słowem, jak wyeliminujesz wiadomości o zarazie, świat jest normalny. Ktoś w ramach czarnego humoru napisał, że na tej planecie wirus eliminuje tylko człowieka. Reszty nie rusza. Reszta jest odporna.

Ktoś również napisał, że osoby posiadające domowe zwierzęta są bardziej odporne na różne wirusy, bakterie i tego typu zarazki. Zobaczymy, zobaczymy....

A teraz temat przewodni rozmyślań w spokojny dzień.

Czy wierzycie w cyferki podawane codziennie? Cyferki o ilości chorych i zmarłych? Ja – nie. Czasy mamy jak za PRL-u, czyli dane też takowe. Wtedy w pewnym momencie byliśmy jedną z gospodarczych potęg świata. Wiem, pamiętam, bo uwierzyłam. 

Teraz nie wierzę. 
Ale.... 
Zawsze jest jakieś ale....

W latach sześćdziesiątych USA prowadziło wojnę w Wietnamie. Ówczesna telewizja pokazywała z namaszczeniem, jak amerykańscy chłopcy giną za amerykański styl życia w azjatyckiej dżungli. Miało to pokazać bohaterstwo walczących i podnieść naród na duchu, który z kolei miał popierać słuszne działania rządzących. Efekt był zupełnie inny. Przez Stany Zjednoczone przetoczyła się fala protestów. Antywojenne demonstracje były tłumione przez władzę, ale nie ustawały.

W 1990 roku, kiedy rozpoczęła się operacja „Pustynna Burza” - wyzwolenie zajętego przez Irak Kuwejtu – o działaniach militarnych było …. cicho. Wiadomo było, że są, ale jakie i kto w nich uczestniczy – nic. O kolejnych latach wojny w tej części świata do dziś niewiele wiemy.

W ubiegłym roku pokazałam gimnazjalistom film „Przerwana misja” Petra Aleksowskiego o Polakach walczących w Afganistanie, którzy zostali kalekami. Najpierw zapytałam uczniów, co wiedzą o polskim kontyngencie wojskowym w tamtej części naszej planety. Coś tam słyszeli, ktoś oglądał film „Karbala”....

Rok temu chyba po raz pierwszy widziałam na lekcji młodzież oglądającą film dokumentalny z tak dużym zainteresowaniem....

Dobrze czy źle, że nie wiedzieli o rodakach tracących życie i zdrowie w dalekich krainach?

Dobrze czy źle, że być może nie znamy dziś prawdziwych danych o wirusie? 

Przyjmując, że obecnie podawane są sfałszowane, co zmieniałaby liczba prawdziwa?

Wczoraj przez telefon moja córka ryknęła mi, że nie chce rozmawiać o wirusie. Ma go na co dzień. Ma go pod ręką.

Tak więc....

piątek, 27 marca 2020

Narodowa kwarantanna XV – Wirtualnie w maseczce



film na dziś "Spiderman" (z 2002 r.)

Moje znajome z wiadomego portalu szyją maseczki. Praktycznie wszystkie. Jedna z nowych, nieużywanych chusteczek do nosa, bo takowe znalazła. Kiedy rzeczywiście takowe były. Bawełniane. Czasami bardzo ładne. Delikatne. Czasami „obrabiało się” je wzorkiem z kordonka. Taka koronka ręcznie robiona powstawała wokół kwadratowego materiału. Do wykonania używano szydełka. Takiego cienkiego. Robiłam je osobiście. Dziś nie mam żadnej.

Kolejna znajoma znalazła w domu materiał na pościel. Też się nada. Inna – kawałki fizeliny. Ktoś tam jeszcze coś. Kobiety szyją.
No to też powinnam uszyć. Przynajmniej dla siebie. Bo kichać zaczęłam.

Kichnęłam wczoraj na porannym wyjściu z psem. Dozorca sprzątającym codziennie teren podskoczył z wrażenie i strachu. Stał prawie cztery metry ode mnie. Cykor go jednak złapał.

Nie, w tym przypadku to nie mały wredny hitlerek. To alergia. Na dworze słońce. Niebo praktycznie bez chmur. Roślinki zaczynają rosnąć. Jako alergik muszę od czasu do czasu kichnąć.

Oczywiście, że znalazłam tkaninę, nici, gumki i tasiemki.

I przypomniałam sobie, że od paru miesięcy mam zepsutą maszynę do szycia.

Cały misterny plan w pis....

Uszyłam więc ręcznie tylko dwie dla siebie. Na zmianę. Żeby ludziom dać cień nadziei, kiedy ponownie alergicznie kichną.
Włożyłam maseczkę i wyszłam na wieczorny spacer z psem.
Bo o wychodzeniu dziś będzie mowa.

Zrobiłam telefoniczną ankietę.

Koleżanka „A” wychodzi. Była w aptece, u weterynarza i w sklepie. Musiała wykupić lekarstwa, oddać do analizy mocz chorego kota i kupić podstawowe artykuły do przeżycia. Oczywiście, że spotyka znajomych. Machają sobie z daleka. Wykrzykują dobre życzenia i jak najszybciej wracają do domu.

Koleżanka „B” też wychodzi. Do sklepu. Ma go pod przysłowiowym nosem. Najpierw wyrzuca śmieci, potem kupuje. Już dawno zaopatrzyła się w maseczkę. Taką całkowicie ochronną, bo na tylną część głowy też wchodzi. „Kominiarka?” - pytam. „No nie, w aptece kupiona”. Ale nie da się ukryć – podobna do takich z napadów.

Koleżanka „C” musiała jechać miejskim autobusem. Kierowca odgrodzony od pasażerów biało-czerwoną taśmą. Biletu nie ma gdzie kupić. Pojechała za darmo. Zapewne większość komunikacji miejskiej pracuje obecnie społecznie.

I tak mogłabym wymieniać swoje koleżanki. Wszystkie zachowują się grzecznie. Wychodzą, kiedy muszą.

Ja oczywiście też muszę. O porannym wyjściu już pisałam. W południe też pies chciał siusiu. Wyszłam, okrążyłam śmietnik i skręciłam w alejkę w prawo. Nagle koło mojej suni pojawiła się inna sunia. Bez smyczy. Rety, gdzie jest właścicielka!? Kiedyś obie dziewczyny psiego rodzaju omal nie zagryzły się na śmierć! Po prostu – nie lubią się. Tym razem wyprowadzał pan. Krzyczę więc do człowieka, żeby zabrał psa. A on mi z uśmiechem, że jego pies nikomu nic nie zrobi. „Panie, ale mój może zrobić! Weź pan swego na smycz!” - ryknęłam na cale osiedle. Pan był zdziwiony. Wziąłby na smycz, gdyby ją miał. Przywołała psa do siebie, po czym zakomunikował stanowczym głosem: „Ale ja tędy chcę iść” , co oznaczało, że mam opuścić alejkę. Dżentelmen, choroba. Żałuję wówczas, że alergicznie nie kichnęłam. Narobiłby w gacie ze strachu przed hitlerkiem

Wieczorem również wyszłam. Tym razem we własnoręcznie uszytej maseczce. Do środka włożyłam nasączoną amolem chusteczkę higieniczną. Przy okazji trochę inhalacji sobie zrobię. 

Ludzie tylko z psami. Naród grzeczny jak widać.

I nagle, na alejce przy drugim śmietniku spotkałam znajomych. Szli oczywiście z pieskiem. Cofnęłam się do pojemnika z napisem „plastik”. Zobaczyli mnie w tej maseczce i roześmiali się.
„Co ty tak ludzi unikasz?”
„Bo epidemia i mam cykora”.
„Daj spokój, to wirtualna epidemia. Chińskie firmy farmaceutyczne ją nakręcają. Nie ma się czego bać”.
Zakręciło mi się w głowie.
Kręci mi się do dziś, kiedy przypomnę sobie słowa rozbawionych epidemią ludzi.... Cóż. Można i tak....


czwartek, 26 marca 2020

Narodowa kwarantanna XIV – System padł!



film na dziś "Billy Eliot"

I oto mamy kolejny dzień. Słoneczny. Właśnie wyniosłam na balkon swoje „świecidełka” czyli lampki na baterie słoneczne. Podczas wieczornego seansu filmowego oświetlą mi mrok zarazy.
A teraz do rzeczy.

Pisząc wczorajszy felieton obserwowałam równocześnie, co też dzieje się w polskiej oświacie. Miał to być pierwszy dzień nowej, polskiej szkoły. Dzień „zero” miał pokazać jak bardzo do tzw. zdalnego nauczania potrzebne są głównie chęci i …. silne nerwy, jak się chwilę potem okazało.

Najpierw minister powiedział nauczycielom, iż w czasach panowania małego, wrednego hitlerka powinni pokazać, że nie tylko strajkować potrafią, że do nauczania młodego narodu się nadają. W sumie źle nie było. Ja pamiętam ministra, co groził laską strajkującym nauczycielom i powoływał się na wojenne tajne nauczanie. To brzmiało groźnie. Bo jeśli to była laska niejakiego Kwinty z "Vabanku"?

Potem minister zarządził obowiązkową szkołę przez internet. Rozporządzenie dotarło również do mnie. Coś nowego, ciekawego.... e tam, te sam bełkot co zawsze w takich dokumentach – przekazuje, koordynuje, ustala, wskazuje, zapewnia.
Pisemko dotarło do kuratora, kuratora dołożył swoje ostre „sprawdzę” i przesłał dyrektorom. Ci z kolei podrzucili nauczycielom z wyraźnym ostrzeżeniem „Na pewno sprawdzę!” A wszystko ma wykonywać nauczyciel. Normalna hierarchiczna zależność. Minister będzie sprawdzał sprawozdania kuratora, kurator dyrektorów, dyrektor nauczycieli. Bo przecież nie wystarczy, że taki nauczyciel wyśle uczniowi przez facebook linka do filmu o rozmnażaniu królika w porównaniu z rozmnażaniem pantofelka. Taka przesyłka musi być odnotowana w annałach dyrektorskiego komputera, z dokładnym opisem który rozdział i paragraf podstawy programowej realizuje, jakie cele osiąga i jak to sprawdzić. Znaczy się sprawdzić, czy uczeń się zapoznał i wyuczył. Bo może nauczyciel wysłał uczniowi link do filmu "Kto wrobił królika Rogera"?

Tak więc naród nauczycielki usiadł przy swoich laptopach, często zarekwirowanych pracującemu zdalnie mężowi.

O dziwo, zasiedli też uczniowie! Tego fenomenu zrozumieć nie potrafię, ale dobrze, że się wydarzył.

Skąd takie moje wnioski?

Bo system padł!

Wszystkiego i wszystkich było za dużo!

Czyż mogło być coś wspanialszego niż wizerunek narodu spragnionego wiedzy i ludzi pragnący tę wiedzę przekazywać!

Cieszyć się! 
Radować się!

I tak to się wczoraj cieszyłam. Czas na refleksje przyszedł później.
Nauczyciele skarżyli się głównie na to, że system nie chce współpracować w momencie przesyłania załączników.
Przypomniały mi się czasy mojej edukacji....

W pierwszej klasie złamałam nogę. Przez dwa zimowe miesiące siedziałam w domu. Głównie przy oknie patrząc na zimowe zabawy kolegów. Ciężko było....

Uczyła mnie mama. A wówczas pierwsza klasa to była nauka czytania, pisania i liczenia. Nic więcej. W ramach plastyki robiliśmy dekoracje na choinkę, w ramach muzyki śpiewaliśmy kolędy... A wiedzę o historii, przyrodzie czy geografii uzyskiwaliśmy od rodziców. Ci wspominali dzieciństwo, planowali zasiew na przydomowym ogródku, a potem razem oglądaliśmy zbierane przez nas widokówki...

Niezwykły źródłem były książki. Człowiek po prostu czytał, czytał.... Jako nieco starsza uczennica , już bez złamanej nogi, zakochałam się w podróżniczych książkach Arkadego Fiedlera i na lekcjach wiedziałam o określonych krajach więcej niż było to w podręczniku od geografii.

Wiedzę ogólną moje pokolenie czerpało ze swego otoczenia.
Dziś młodzież powinna ją czerpać z dostępnych szeroko źródeł. Może wiec warto podrzucić młodym jedynie kilka linków....
Może warto zaproponować jakiś projekt obejmujący kilka przedmiotów? Jak chcecie mogę coś wam podpowiedzieć...

Bo wiecie co, to nie tylko system operacyjny wczoraj padł.

Wczoraj padł cały system nauczania w Polsce. 

Padły wszystkie nasze podstawy programowe.

Mały wredny hitlerek pokazał nam, że to już koniec istniejącego systemu. 

Zamiast ratować stare, myślcie jak wprowadzić nowe. 

środa, 25 marca 2020

Narodowa kwarantanna XIII – Wybory i nastolatka


film na dziś "Grease"

Zacznę od najważniejszego. Chodzi oczywiście o przesławne wybory prezydenckie. 

Kochani, ich nie będzie. Rządzący po prostu celowo i z premedytacją wnerwiają naród będący w opozycji do nich. Wysyłają również sygnał niepokoju do swego elektoratu. Parę dni przed wyborami ogłoszą, że wyborów nie ma i prędko nie będzie. Okażą w tym momencie litość dla całego narodu, opozycji też oraz udowodnią, że słuchają głosu ludu. I naród to kupi. Może nie cały, ale część tak! I będzie to ta cześć, która zagłosuje na …. wiadomo kogo. I w ten sposób wiadomo kto wygra.

Jest jeszcze jedna opcja. - rządzący są tak mocno wierzący, iż wierzą w cud uzdrowienia narodu do 10 maja.

Zaraz, zaraz, ale czy to jest teraz rzeczywiście najważniejsze? 

Może mnie, siedzącej w domu już się w głowie miesza? Czy naprawdę nie ma ważniejszych spraw?

Oczywiście, że są. Wszyscy wiemy jakie. Trzeba pokonać małego, wrednego hitlerka.

Rządzący ogłosili kolejne zakazy i nakazy. Nie ruszają mnie. Mam psa, wychodzić muszę. Wyszłam około 21.00. Pusto. Tylko gdzieniegdzie tacy jak ja – psiarze. Jeden oddalony od drugiego o ….. jakieś 50 do 100 metrów. Zastanawiam się, czy ktoś obecnie monitoruje, ile z osób posiadających psy jest nosicielem hitlerka, ile choruje, ile jest zdrowych. Pozornie powinniśmy być w lepszej kondycji niż ci, co muszą siedzieć w domu. Wszak wychodzimy na świeże powietrze, mamy trochę ruchu, może w przypadku ataku – przeżyjemy?

A powietrze jest super. Wczoraj w dzień chłodno, ale piękne bezchmurne niebo, wieczorem lekki mrozik. Aż chciało się oddychać pełną piersią. Tradycyjnie spędziłam godzinę na balkonie wystawiając twarz do słońca.

Jedna z moich czytelniczek zaproponowała, by zająć się tematem „Kto może coś kupić do zjedzenia na następny tydzień?”.

Zacznę inaczej. Nie ma to jak pokolenie wychowane na kolejkach z lat osiemdziesiątych, czyli takie jak ja. W domu zawsze coś do żarcia jest. Kiedy ogłoszono narodową kwarantannę, stwierdziłam, że na przez dwa tygodnie z głodu nie umrę. Ale jak narzucę sobie dietę odchudzającą, co w moim przypadku byłoby wskazane, przeżyję nawet trzy tygodnie.

Gorzej z tymi, co kupują jedzenie z tygodnia na tydzień. 

Rzeczywiście, nie mają wyjścia jak skorzystać z pomocy innych. Co ja bym zrobiła?

Najpierw skontaktowałbym się z rodziną i znajomymi. „Robisz zakupy dla siebie? Zrób i dla mnie!”. Gdyby to zawiodło, kontakt poprzez internet „Kto zrobi zakupy starszej pani?”. W Łomży jest taka grupa na wiadomym portalu, na którym można napisać o swoim problemie lub zaproponować pomoc.
Można jeszcze wesprzeć lokalnych restauratorów, którzy oferują jedzenie na wynos. Dzwonisz, przywożą...

Jest szansa, ze z głodu nie pomrzemy.

Tak więc myśląc, analizując spaceruję z sunią po opustoszałym osiedlowym skate parku.... 

Nagle, po ścieżce rowerowej obok mnie przelatuje wichura, tornado czy jak to zwał tak zwał. Postać na rolkach. Zasuwa w tempie F1. Podczas kiedy ja idę krokiem normalnym, postać mija mnie ze trzy razy, znaczy się robi trzy kółka. Mój pies, który zwykle na rolkowiczów i rowerzystów szczeka, tym razem nie ma szans.

Za czwarty razem osoba staje. Dotyka czapki i rozpoczyna rozmowę telefoniczną. O proszę, słuchawka w uszach. Przyglądam się. Nastolatka. Normalna nastolatka. Podejrzewam, że nie wytrzymała siedzenia w domu. Wyszła nocą na rolki i śmiga szybciej od wiatru. Dla relaksu, dla wyładowania energii. Pieszy patrol policyjny jej nie dogoni.

Teraz stoi, słucha i wreszcie odpowiada: „Mam to gdzieś. Sprawdzian mogę poprawić. W żadne pierdo.....ne projekty nie będę się bawić. Nie przeszkadzaj mi. Mam ważniejsze sprawy na głowie niż szkoła!”.

Rozłączyła się i pomknęła dalej....

Szalona? Normalna?

Sama nie wiem.... Wróciłam do domu, wypiłam ostatnie piwo.... Cholera, czy w ramach pomocy ktoś kupi mi jakiś sześciopak?


wtorek, 24 marca 2020

Narodowa kwarantanna XII – Reklama w zwykły dzień



film na dziś "Truman show"

Ostatnio namnożyło mi się tematów. Znajomi podesłali. Nawet zapisałam w kalendarzu. Odręcznie. A co, zdarza mi się jeszcze zapisywać coś odręcznie. I nawet potem potrafię rozczytać.

Zatem zacznijmy.
Z kronikarskiego obowiązku melduję, że zmieniłam czas codziennego spaceru z psem. Do tej pory wychodziłam w samo południe. Bo to najcieplej i tak fajnie kojarzy się z westernem, czyli ze starymi, dobrymi czasami....

Teraz wychodzę ok. 20.30. Dlaczego? Powód jest jasny – w samo południe sporo ludzi wychodzi. I to nie tylko z psami. Ludzie po prostu myślą, że nie ma innych ludzi i łażą. No to ja będę łazić nocą. Jest całkiem nieźle. Mrozik. Świeże powietrze. Ludzi – zero. No, czasami ktoś przemknie chyłkiem.

Spędzam również około godziny na balkonie. Wietrzę się. Czasami zerkam co na dole, na ulicy. Osiedlowa silna grupa pod wezwaniem nadal spotyka się oczywiście w grupie cztero lub pięcioosobowej i ma małego, wrednego hitlerka gdzieś.

Sąsiad od czasu do czasu gra na akordeonie. Odwdzięczam mu się muzyką ze starych winyli. Sąsiadka nadal po ósmej rano śpiewa nabożne pieśni. To ważne. Jest już wiekowa. Jeśli któregoś ranka jej nie słyszę, zaczynam się martwić. Również mam nadzieję, że modli się także za takiego niedowiarka jak ja.

Dzień wczorajszy był pogodny. Pięknie ładują się moje „świetliki” na baterie słoneczne. Wieczorem błyskają w doniczkach. A największy wędruje do sypialni. Świeci całą noc. Ładnie jest.

Syn był na naszej rekreacyjnej działce. Prąd nadal jest. Woda też. Nie została co prawda przebadana, czy do spożycia się nadaje, (mieliśmy to zrobić wiosną...), ale wymyć się można. Taką do spożycia ktoś zawsze przez siatkę podrzuci. Gdyby więc front niebezpiecznie się przybliżył, jest droga ucieczki. Pod las. Do przyczepy kempingowej.

I tak oto minął kolejny dzień narodowej kwarantanny. Nic nowego. Nuda. Oby tak do końca.

No właśnie, kiedy koniec? O tym nikt nie wie.

A teraz pytanie – co w dzisiejszych czasach najbardziej was śmieszy? Ja mam ubaw z …. reklam. Wszystkich. Tych telewizyjnych przede wszystkim. Wiem, że wykupione, zapłacone i „iść” muszą. Pytanie „po co?” jest pytaniem retorycznym. Kto dziś biednie do dyskontu po dwa produkty w cenie jednego? Ten, co rzeczywiście zapasów wcześniej nie zrobił. Ten, co akurat poszedł po artykuły pierwszej potrzeby lub jakiś samobójca, któremu życie miłe nie jest.

Chociaż....

Mam koleżankę, która jest na pierwszej linii frontu jako dostawca. Sprzedaje pieczywo. Przed atakiem małego, wrednego hitlerka jej sklepik był prawie jak konfesjonał. Ludzie przychodzili, skarżyli się na innych ludzi, dzielili się plotkami, opowiadali o swych chorobach.

Wojna zmieniła ten stan rzeczy. Koleżanka stoi teraz za osłoną z „pleksy” i stanowczym głosem każe szybko kupować i robić jeszcze szybszy wypad ze sklepu. Większość rozumie. Ale zdarzają się elementy niekumate.

„Wsadza mi taki facet głowę za tę pleksą i chce mi coś po cichu, w tajemnicy powiedzieć!” - ryknęła oburzona przez telefon.

No i taki facet na pewno pobiegnie do dyskonty po trzy napoje w cenie jednego.

 Dobra, produkty spożywcze można usprawiedliwić. Ale reklama wyjazdów na urlop?

Śmieszą mnie też reklamy w skrzynkach pocztowych. Wyobraźcie sobie, że nadal są! Przynajmniej u mnie. Wczoraj ktoś podrzucił broszurki dyskontu. Wiadomo, zamówione, opłacone, wydrukowane do ludzi pójść muszą.

Rozumiem reklamy sklepów internetowych. Jedynie one mają dziś sens. Pozostałe znikną za ok. miesiąc. Wcześniej wykupiony czas antenowy wyczerpie się. Dziś pewnie mało kto reklamy w takiej na przykład tv zamawia, zatem wkrótce nie będzie ich na naszych ekranach. I paru mniejszych telewizji też....

poniedziałek, 23 marca 2020

Narodowa kwarantanna XI – Mały, wredny hitlerek


film na dziś "Operacja Samum"

Już wiem na pewno – jesteśmy w stanie wojny. Wojny światowej oczywiście. Z wirusem oczywiście. Taki mały wredny hitlerek załatwił nas na cacy. Wąsika co prawda nie ma, ale koronę na całym ciele tak. Znak rozpoznawczy jest. I na razie idzie przez świat, po trupach do celu. Jaki ten cel? A diabli wiedzą. Teorie spiskowe mnożą się nadal.

Hitlerek strzela do nas kichaniem i kaszlem (chyba, że jest to wuc narodu i kaszle w radiowym studio, wtedy to jest niewinny kaczorek). 

Biedni dziś alergicy, co to kichają i kaszlą z powodu pyłków.... Jeśli przez przypadek kichną na balkonie, sąsiad od razu zawiadomi wiadome służby i alergika zawiozą do zakaźniaka. Niby taka kwarantanna dla alergika dobra. Siedzi w domu i nie ma kontaktu z nikim i niczym, z rozkwitającą przyrodą przede wszystkim. Ale jeśli w domu nagle, nieoczekiwania zakwitnie jakiś kwiat doniczkowy?

U mnie na przykład sfiksowały „grudniki”. Kwitnie już drugi. A ja mam na przyrodę alergię. I co robić? No dobra, bez przesady. Łykam tabletki, które kupiłam tuż przed atakiem hitlerka na Polskę.
I do tego mam zabudowany balkon. Nawet jak sobie kichnę, to sąsiad nie usłyszy. Zwłaszcza, że nie siedzi na balkonie.
A ja ostatnio siedzę. Dotleniam się. Biorę kawę, ciastka, w pokoju włączam starą winylową płytę i delektuję muzyką „Niebiesko – Czarnych” czy Krzysztofa Klenczona. Każdego dnia jedna płyta. „Mam ich pięćdziesiąt” - poinformowałam kuzynkę.
„Zabraknie ci, to ma trwać trzy miesiące”.
„Spokojnie. Mój stary sprzęt ma jeszcze kieszeń na kasety. Tych mam około setki”,

No więc mały, wredny hitlerek atakuje. Nie ściska w dłoni karabinu, nie przychodzi nocą, co to kolbami w drzwi załomocą, ale uściskiem potrafi człowieka uszkodzić. Przeskoczyć z jednej ręki na drugą podczas przyjacielskiego powitania. Ludzie noszą więc rękawiczki. Ja też. Mam dwie pary. Po powrocie z wyjścia z psem (trudno nazwać to spacerem) wrzucam je do umywalki i szoruję podobnie ja dłonie. Nie zaszkodzi. A pomóc może.

Hitlerek ma czapkę lub pelerynę niewidkę ( w zależności od tego, czy odwołamy się do baśni czy do fantasy). Dzięki temu zjawia się wszędzie tam, gdzie chce. Nie sposób go przegonić.

Drwi sobie z polityków i zaciera ręce, kiedy w takiej Polsce na przykład jeszcze nikt nie odwołał wyborów prezydenckich. Oj, będzie miał używanie, oj będzie miał. Kiedy się ludziom będzie wydawało, że już go mają w garści, kiedy zaczną rozbrzmiewać na wiwat dzwony, on z uśmiechem na niewidzialnych ustach rzuci się na urny, karty i wyborców.

Bo to hitlerek przecież. Tak łatwo się nie podda. Tym bardziej, że pierwotny plan mu się nie udał. Miał zaatakować w kościołach. A tu nic. Ludzie nie przyszli. Czas nadrobić zaległości w maju. Zrobi więc przyczajkę w okopach ( niekoniecznie Świętej Trójcy – to z „Nieboskiej komedii”) i hura! Hajże na wybory!

Hitlerek obecnie dyktuje nam jak żyć. Najpierw kazał rzucać się na sklepy i brać wszystko, co pod ręką. Oczywiście wszystko w celu rozprzestrzenienia się pośród amatorów chleba i papieru toaletowego. (Aha, sprawy papieru nie rozgryzłam do dziś.... ma ktoś jakieś pomysły?)

Zamknął nas w mieszkaniach. Rozdzielił rodziny w tym samym mieście. Wnuka nie widziałam już pięć tygodni. Najpierw przebywałam na urlopie w Wałbrzychu, gdzie obserwowałam walkę z plastikiem. Teraz, jako osoba z chorobami współistniejącymi, nie będę narażała najbliższych na kontakt z hitlerkiem. Oni zaś nie chcą narażać mnie.

Bo ja, emerytka, mogę się okazać bardzo ważna.

Wczoraj koleżanka w rozmowie, telefonicznej oczywiście, powiedział, że jej syn już stracił pracę. Firma zamknięta, a ci co mieli umowy tzw. śmieciowe oraz pracowali w niej najkrócej, poszli na przysłowiowy bruk. Koleżanka ma emeryturę i dorabia jako sprzedawca. Kto wie, czy nie okaże się, że będzie musiała wziąć na utrzymanie przynajmniej jednego wnuka?

Ile takich sytuacji będzie, kiedy wreszcie hitlerka pokonamy?
Wierzę, że pokonamy. Jak uczy historia każdy dyktator w końcu swój żywot polityczny kończy. Z tym pozytywnym akcentem was dziś zostawiam.

niedziela, 22 marca 2020

Narodowa kwarantanna X – „Odrobinę szczęścia.... jedną małą chwilę radości....”



film na dziś "Deszczowa piosenka" 

Kiedy rozpoczynałam pisanie na kwarantannie, postanowiłam dokładnie opisywać, co się działo poprzedniego dnia. W pewnym momencie zrozumiałam, że wciąż dzieje się to samo, czyli nic się nie dzieje.

Postanowiłam zatem podejść do tematu kwarantanny problematycznie. Każdego dnia opisać jakiś problem, który rzuca mi się w oczy i uszy oraz mój stosunek do niego. Nawet mam kilka na najbliższe dni.

Aż tu nagle wczoraj wieczorem – rewelacja! Coś się wydarzyło!

Zacznijmy od początku.

Przebywając na narodowej kwarantannie, każdy szanujący się obywatel coś robi. Koleżanka na przykład – biżuterię. Ja na przykład – piszę i słucham starych płyt winylowych.

A znany filmowiec, którego też znam osobiście – Petro Aleksowski wpadł na pomysł, by zmontować film z filmików przesyłanych przez tzw. zwykłych ludzi, przedstawiających ich zajęcia w czasie przymusowego pobytu w domu.

Kolejna ciekawa postać – muzyk Michał Sołtan zaczął grać na balkonie ku uciesze sąsiadów i dużym zainteresowaniu internautów, bo mini koncerty nagrywa jego dziewczyna i przekazuje w eter. 

Oba, jak to się teraz mówi – projekty (ongiś – pomysły) bardzo mnie zainteresowały. Filmy na słabej jakości kamerce w równie słabej jakości telefonie mogę nagrywać i wysyłać. Jeśli nawet Petro ich nie wykorzysta, będzie pamiątka z czasów wojny z wirusem.
Kilka wysłałam.

Każdego dnia czekam również na nowinki ze strony Michała. Ponoć występował w jednym z programów muzycznych. Nie wiem, nie oglądam. Ja nie od muzyki, ja od literatury i koszykówki. Ale widziałam go w Łomży. Obserwowałam, jak przygotowuje się do koncertu, jak bardzo się stara, żeby wszystko grało. Nie tylko gitara i jego looper (może i niepoprawnie powiedziane …). W sumie uznałam, że dzieciak ( dla mnie) ma to „coś” i warto obserwować jego losy.

Wczoraj, kiedy wróciłam ze spaceru z psem, wzięłam prysznic i tradycyjnie usiadłam przy kompie, by odczytać ostatnie wiadomości z frontu.

Ujrzałam krótki film z moją piwnicą. Znaczy się fragmentem jednego z moich nieudolnych filmików.

Petro zmontował. Dodał fragment występu Michała na balkonie.

Ludzie! Poczułam się jakbym co najmniej Oscara dostała za współpracę przy realizacji filmu!

Tak, to był ten promyk radości, którego było mi trzeba. Gęba mi się zaczęła chachać. Dobra, będę nagrywała dalej! Dobra, będę nadal słuchała Michała!

Piesku kochany, popatrz, to nasza piwnica! - przemówiłam radośnie do swej suni.

Rety, jak pozornie niewiele człowiekowi trzeba, żeby roześmiał się, żeby zapomniał o stanie oblężenia, żeby poczuł, że to co robi, ma sens, że świat jeszcze ma sens. Bo, nie wiem jak was, ale mnie zaczynają dopadać epizody, zwane depresyjnymi....

Wczoraj zasnęłam bez pomocy tabletek. A zasypiając myślałam o kolejnych filmikach, piosenkach i wiosennym przymrozku za oknem.... To oznacza, że jutro będzie piękna pogoda. 

Parę konkretów:

Swoje filmy wysyłajcie do Petra na adres:

Michała Sołtana możecie słuchać na przykład tu:
A jego teledysk

Pierwszy odcinek filmu Petro Aleksowskiego:

sobota, 21 marca 2020

Narodowa kwarantanna IX – Szkoła a papier ksero



film i książka na dziś "Podróż za jeden uśmiech"

Oczywiście, że dziś o nauczycielach, wszak emerytowany belfer ze mnie i kolegom po fachu moja uwaga się należy.

Zajęcia szkolne w szkole odwołane do świąt. Ale mają się odbywać zdalnie, wirtualnie, monitorowo czy komputerowo. Jak zwał tak zwał. Wiemy o co chodzi. Nauczyciel ma uczyć przy pomocy sprzętu na odległość.

Ktoś w sieci przypomniał, że kiedyś już to było. Nazywało się Telewizyjne Technikum Rolnicze. Były też kiedyś lekcje telewizyjne. Z pierwszych latach pracy pamiętam tworzenie planu lekcji w małej, wiejskiej szkółce.... najpierw wstawiano polski i matmę w czasie, kiedy lekcja była w tv. 
W sumie więc jakby się uparł, pomysł nie taki nowy. Ruszyli więc nauczyciele do boju o kształt nowej szkoły. Oj, ruszyli.

W ubiegłym roku byłam jeszcze czynnym nauczycielem. Pozostała mi z tych czasów grupa na wiadomym portalu. Nie wyrzucili mnie. Dziś czytam, co się w szkole dzieje. Czcionka wydaje mi się być czerwoną od ilości zadawanych podczas dyskusji pytań. Jak uczyć? Wysyłać mailowo czy przez „librusa”? Układać zadania czy trzymać się podręcznika? Co robić jak uczeń nie odbierze wiadomości? Nowe wiadomości czy powtórzenie materiału?
Do tego dochodzą zagadnienia techniczne związane z oprogramowaniem prywatnych komputerów. Tych nie powtórzę. Tępa w tym zakresie jestem.
Słowem – uwierzcie, moi koledzy po prostu starają się.

Ze strony rodziców wygląda to różnie. Zacznijmy od spraw praktycznych. W telewizji pokazywano nowoczesną szkołę, w której nauczyciel siedzi przed kamerą, a na ekranie ma wizerunki uczniów, którzy siedzą przed swoimi kamerami. Praktycznie normalna lekcja. Nie zaprzeczam, są takie szkoły.

W większości jednak jest zupełnie inaczej. Po pierwsze nie każdy nauczyciel dysponuje prywatnym sprzętem pozwalającym mu na taki kontakt z uczniami. Co ja mówię, nauczyciel.... Szkoła nie dysponuje!

Po drugie – Czy każdy uczeń o wskazanej godzinie ma dostęp do kompa? Wyobraźmy sobie rodzinkę 2+2, w której dodatkowo tata pracuje zdalnie, czyli w domu, a laptopy są tylko dwa? Kto ma do dyspozycji tylko „komórkę”?

Pozostaje zatem jedyna możliwość – wysyłanie linków do materiałów znajdujących się już w internecie i zadań do wykonania.

Taka ja problemu by nie miała. Uczyłam polskiego więc treści związanych z przedmiotem w sieci multum. Uczeń jak chce to obejrzy. Jakąś książkę do czytania na ekranie też można zlecić. Podejrzewam, że podobnie może być z taką geografią. Rodzic nie musi w niczym pomagać. Gorzej mają przedmioty ścisłe. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie samodzielnej realizacji jakiegokolwiek tematu z matmy począwszy od siódmej klasy podstawówki. Sama nie dałabym rady, o udzielaniu pomocy własnemu wnukowi na przykład – nie wspominając. Tu potrzebny jest żywy człowiek.

Rodzice mogą mieć zatem problem. Zwłaszcza humaniści. Ale sygnalizowane przez rodziców problemy są inne.

Oto pojawiły się głosy, że nauczyciele przysyłają zbyt wiele materiału i zadań do wykonania. Początkowo, nie powiem, chciałam ich poprzeć. Ale przypomniałam sobie normalną lekcję. Ludzie, tyle właśnie „materiału” omawiamy podczas normalnej lekcji! Fakt, odbywa się to, na przykład na polskim, w formie ustnej. Teraz musimy przenieść to na pisemną...

Kolej na uczniów.... teraz tylko i wyłącznie od nich zależy, czy będą się uczyć, czy nie. Dla mnie to nic nowego. Zawsze mówiłam, że to tylko i wyłącznie im powinno zależeć na nauce. Ja już swojego się wyuczyłam, a pensję będę miała zawsze taką, jaką ustali władza, niezależnie od ocen, które wystawię. Moja postawa nie podobała się co niektórym. Uważali, iż ucznia trzeba do nauki zachęcać. A teraz proszę, wszystko w rękach i głowie ucznia.

Cóż kochani, nikt nie był przygotowany na takie nauczanie. Po epidemii już świat nie będzie taki sam jak był. Szkoła też musi się zmienić.

Aha, jeszcze jedno.... moja była uczennica napisał, że zamiast papieru toaletowego mogła kupić więcej takiego do ksero.... drukuje te zadania, drukuje.... a papieru do drukarki mało... Jeśli więc i wy wysyłacie zdania, by je drukować.... odpuście sobie.
Warto wrócić do starego sposoby zapisu – w takim zeszycie. Mam nadzieję, że w dobie drukarek i ksero ktoś jeszcze pamięta, co to jest kajet....

piątek, 20 marca 2020

Narodowa kwarantanna VIII – Lincz na zdrowym jeszcze organizmie?


film na dziś "Ben Hur" z 1959 r.

Oj, ciężką miałam noc. Zasnęłam dopiero ok. 3.00. Ale spałam do 9.00. Moja sunia też. Cóż kochani, wiek 60+ ma swoje zady i walety.

Chyba wszystko przez dżumę, znaczy się przez „Dżumę”, taką powieść Camusa, gdyby ktoś zapomniał. Przeczytałam w całości ponownie. W sumie zaczęłam czytać głównie w poszukiwaniu cytatu, który utkwił mi w pamięci z lat szkolnych. Skromny urzędnik Grand rzekł: „Mamy dżumę, trzeba się bronić, to jasne. Ach, gdyby wszystko było tak proste!”. Miałam nadzieję, że ten cytat podniesie mnie na duchu, bo już zaczęłam świrować sama ze sobą. W końcu świat oczekuje obecnie ode mnie tylko jednego – siedzenia na przysłowiowej du... Czyż jest coś prostszego?
Ale brnęłam dalej w dżumę. Dobrnęłam do końca. I podobnie jak przed wielu laty, znaczy się przed potopem, wstrząsnęła mną śmierć Tarrou, umierający na zarazę jako jeden z ostatnich.

No i nocka z głowy.

Trzeba coś w rozkładzie dnia zmienić. Tak doradzi każdy psycholog. Dobrze, że jeszcze nie psychiatra.
No to dziś będzie o tej najprostszej rzeczy, którą dla potomnych obecnie można zrobić - o kwarantannie. Nie o tej narodowej, której wszyscy mamy przestrzegać, (a wczoraj minął ósmy dzień jej trwania i stąd ten dopadający mnie świr...) ale o tę indywidualną.
Sprawa wydaje się być jasna i niezwykle prosta. Wracasz z takiej na przykład zagranicy. Meldujesz się w mieszkaniu takiej na przykład mamusi. I razem z mamusią odbywacie dwutygodniową kwarantannę.

Tymczasem w sieci i przeprowadzonych przeze mnie rozmowach z informatorami, zaczyna się pojawiać coraz więcej wieści o niezrozumieniu pojęcia kwarantanna przez różne indywidua.

Właśnie wczoraj dostałam cynk, że w pewnej kamienicy mieszka sobie rodzina z dzieckiem. Przyjęła pod swój dach szczęśliwego rodaka z takich Niemiec na przykład.
Oczywiście cała rodzinka powinna się cieszyć i świętować udane przekroczenie granicy przez kuzyna. Przez dwa tygodnie oczywiście. Alkoholowo też można. Czemu nie?
Po paru dniach do świętującej rodzinki dociera jeszcze dwóch przybyszów. W mieszkaniu robi się ciasno, ale swojsko. Okres przymusowego pobytu oczywiście się przedłuża o ten czas. Czas ponownego nawiązania kontaktów rodzinnych, czas rozliczeń z przeszłością rodzinną, czas …. no jakiś tam czas czegoś.

I wtedy okazuje się, że pani domu nie wytrzymuje i wychodzi. 

Może rzeczywiście po zakupy? Może do bankomatu po forsę? Może, żeby choć na moment odizolować się od rodzinki?

W każdym razie policja albo sama z siebie, albo po anonimowym, słusznym zresztą, wezwaniu podjeżdża pod kamienicę i stwierdza złamanie zasad.

Oczywiście pani za złamanie kara się należy. Oczywiście porządny opie... dol od sąsiadów też. Nie tylko od sąsiadów. 
Ale żeby od razu sra... żarem? 

Na kamienicę, znaczy się jej mieszkańców pada natychmiastowy blady strach. Są przerażeni, biegną do sklepu po jakikolwiek płyn odkażający, z reguły jest to spirytus 95%, bo to i ręce odkazić można i napić się też.

Wszyscy wytykają mieszkanie sąsiadów palcami, drą się na całe osiedle „Nie podchodzić! Kwarantanna!” U części zaczyna się ból głowy. Niektórzy zaczynają kichać. Jeszcze inni dostają biegunki. Słowem – czują się jak zarażeni.

Czy taka historia wydarzyła się naprawdę? Tego wam nie powiem. Chodzi mi jednak o coś innego.

Wczoraj przeczytałam kilka postów apelujących o podawanie danych osób zarażonych. „Wtedy łatwiej będzie ustalić kontakty” - ktoś napisał.

Jeśli osobę na kwarantannie piętnujemy, słusznie zresztą, to oczami wyobraźni widzę, jak traktowana jest rodzina zakażonego... Jeśli wiadomość o pobycie sąsiadów na kwarantannie powoduje atak koronawirusa, to co zrobią ludzie, kiedy dowiedzą się, że sąsiad zarażony? Lincz na zdrowym organizmie?....

I z takim wnioskiem was dziś zostawiam.
Ci na kwarantannach niech siedzą jak mają siedzieć. Aha, obejrzyjcie jakiś porządny film. Polecam „Ben Hura” z 1959 roku. Lubię go.  Wieje optymizmem. 


czwartek, 19 marca 2020

Narodowa kwarantanna VII – Daj! Daj! Daj test!


film na dziś "Stawka większa niż życie"

I proszę, wystarczyło nadać felietonowi tytuł „Nuda”, a mało kto go czyta. Rację mają ci, co twierdzą, że tytuł przyciąga czytelnika. Zanim więc skończę ten tekst, jakiś przyciągający tytuł wymyślę.

Wczorajszy dzień minął całkiem spokojnie. Pewnie wszystko przez tabletkę nasenną, którą łyknęłam. Nie śniły mi się koszmary. Nie budziłam się w nocy.

Spacer z psem nie przyniósł nic ciekawego. Pijaczki tzw. „ławkowicze” regularnie spotykają się pod drzewem albo w okolicach śmietnika. Omijam ich w odległości co najmniej 200 metrów. Tacy to nawet nie zauważą, że mają objawy wirusa. Do piwnicy już nie przychodzą. I bardzo dobrze. Tyle tylko, że ludzi jakby ciut więcej na ulicach. Częściej musiałam zmieniać trasę spaceru, co nie podobało się mojej suni.

W wyniku braku tematów godnych klikania w klawiaturę, zaapelowałam do znajomych, by takowe mi dostarczyli.

Koleżanka zaproponowała, by napisać o rodzicach, którzy teraz muszą zająć się swoimi dziećmi i są z tego powodu wkurzeni. Nic z tego. Nie mam dowodów. W sieci są tylko memy na ten temat, a wypowiedzi wkurzonych starych nie ma. Czyli tematu nie ma.

I nagle temat się pojawił. Dostałam donos od ekipy dziennikarskiej. Oczywiście tajny. Bez możliwości podania danych. Dobra, będziemy używać terminy „telewizja”.

Jest tak:

Wszyscy pochylają głowy nad pracą służb medycznych, sprzedawców, listonoszy, transportowców. Nikt jeszcze nie pochylił głowy nad ekipami dziennikarskimi, które walkę z wirusem nam pokazują. Mój informator myślał, że pracuje w środowisku bezpiecznym. Kręcił się wśród naczelnych władz. Co jak co, kto jak kto, ale władza w czas kryzysu bezpieczna być powinna. Bez względu na opcję polityczną.
Okazało się, że nie. Wiadomy minister okazał się być pod wpływem wirusa. „Wszyscy dostali sraczki” - usłyszałam. Oczywiście rządzący i ich okolice od razu poddali się testom. A ekipy telewizji?
Oczywiście, że nie. Zupełnie nieważne, że na co dzień stykali się z władzą, podsuwali jej mikrofony i kamery pod nos, żeby naród się dowiedział. Testy im się nie należą. Nie było wyjścia. Do tej pory ekipy różnych telewizji pomagały sobie. Teraz postanowiły nie stykać się ze sobą. 
Już wyjaśniam, na czym to ma polegać.

Informator przysłał mi zdjęcie spod jakiegoś ministerstwa z zagadką: „Poszukaj ekip”. Przeniosłam zdjęcie do kompa. Zaczęłam powiększać. Poczułam się jak bohater niedawno oglądanego przez mnie filmu Antonioniego „Powiększenie”. Znalazłam tylko jedno stanowisko reporterskie. Poddałam się. Informator podesłał to samo zdjęcie z czerwonymi kółkami i nazwami stojących telewizji. Cztery były w znaczącej odległości od siebie. Jak się jakaś telewizja zarazi, to przynajmniej nie zarazi innej. I jakiś przekaz do narodu będzie.

Podobnie ze służbą zdrowia. Znajomy, po uzyskaniu informacji, że lekarz ma wirusa i na pogotowiu jest kwarantanna, zadał w sieci pytanie: „Kiedy wreszcie służba zdrowia się zbuntuje i zacznie chociaż sobie robić testy! Bez zgody PiS!” - zakończył politycznie. No właśnie, kiedy? Za PRL-u, w czasie wrocławskiej epidemii ospy, szczepiono najpierw personel medyczny....

Po południu koleżanka dała znać, że pracuje normalnie w biurze, bo jej szef uznał, że nie ma takiego zagrożenia, by nie pracować. 

Druga poinformowała, że jej mąż składa w Niemczech domki letniskowe i nie może wrócić. Nie dlatego, że granice zapchane. Po prostu jego firma podpisała kontrakt na te domki i jeśli ich nie złożą, kontrakt zostanie zerwany. Niemcy nie tylko nie wypłacą nawet części wynagrodzenia, ale również zażądają forsy za zerwanie kontraktu. Nie ma wyjścia. Trzeba składać.

Wieczorem przyjechał syn. Przywiózł zakupy i pyszną drożdżówkę od synowej. Rozmawialiśmy w bezpiecznej odległości na podwórku. Żeby kontaktu nie było. Uściski między nami przenosił pies. 
Jak zatem to będzie dalej? Ludzie przebywający bezpośrednio przy chorych testów nie robią. Inni ludzie normalnie pracują. A my - matka i syn – stoimy w odległości od siebie, żeby się nie zarazić?

A teraz wybaczcie, co napiszę.....

W obliczu tego wszystkiego wiadomość o śmierci Emila Karewicza, słynnego Brunnera, wydała się być najspokojniejszą informacją dnia.... Sympatycznie kojarzący się wszystkim człowiek umiera śmiercią naturalną w wieku 97 lat... Może więc świat jeszcze nie zwariował....
Film na dziś? Jest tylko jeden....