film i książka na dziś "Przeminęło z wiatrem"
Na
początek podziękowania dla czytelnika, który uświadomił mi, że
wirus nie umiera w temperaturze 26 stopni, bo człowiek ma 36 i coś,
a wirus w nim żyje. Hura! Ludzie mnie czytają!
Żyję.
Chociaż rano myślałam, że już krucho ze mną.
Obudziłam
się z katarem, bólem głowy i chrypką. No jest, no to już koniec.
Zanim
jednak umarłam na zawał, przypomniałam sobie poprzedni wieczór i
nocne zakupy. Po powrocie do domu, spanikowana łyknęłam tabletkę
nasenną.
Rano
uświadomiłam sobie, że zapomniałam łyknąć wieczornej porcji
lekarstw z tym na alergię na czele. W moim podzielniku na leki,
przegródka „piątek wieczór” była pełna. Ulga. Łyknęłam co
trzeba i po pewnym czasie objawy zniknęły.
Przez
okno zauważyłam znacznie większą ilość ludzi kręcących się
pod blokiem, czyli tak z pięć osób. (Zwykle dostrzegałam jedną,
zatem wzrost o 500%.) Wiadomo, sobota, a na dole sklepy.
Zaniepokoiło
mnie jednak co innego. Pod drzewami stała grupa, też pięciu albo
czterech, „ławkowiczów” ( od słynnej ławeczki z „Rancza”).
Prowadzili ożywiony dialog. Wywnioskowałam to z mowy ciała,
chaotycznej i nerwowej. Coś się szykuje.
Gdy
ok. 13.00 wyprowadzałam psa, poczułam na korytarzu znajoma woń
przetrawionego alkoholu. Z piwnicy rozlegały się głosy.
No
nie!
Mój
sąsiad dawno temu urządził sobie w swojej części piwnicy pub. Nie było
siły, żeby towarzystwo rozgonić i przybytek uciech procentowych
zlikwidować. W końcu każdy może sobie z kumplami we własnej
piwnicy siedzieć.
Lokatorzy
odpuścili zatem walkę o trzeźwość w suterynie.
Ale
teraz, w obliczu epidemii, w czasach panowania koronawirusa urządzać
imprezy w miejscu ogólnodostępnym? Nie daruję. Jak wrócę z psem
nastraszę, że jak złapię wirusa lub będę na kwarantannie, to
całe towarzystwo wskażę jako mój kontakt. Niech ich zamkną!
Szpital zakaźny blisko!
„Ławkowiczów”
już nie było. Rozeszli się. Na wszelki wypadek znalazłam numer do
dzielnicowego. Następnym razem zadzwonię.
A
teraz szpital.... No właśnie.... Nie da się ukryć, jedyny szpital
w mieście, 400 metrów ode mnie, przekształcony zostaje w szpital
zakaźny.
Na
stronach związanych z miastem wrzask, krzyk, przerażenie i wizje
apokaliptyczne. Gdzie mają rodzić kobiety? Gdzie udać się z
zawałem? Co ze złamaną nogą?
W
sumie nie wiem dlaczego akurat ten szpital wybrano na jedyny w
województwie, w którym do tej pory ( 15 marca godzina 11.00) nie ma
wirusa, szpital zakaźny. Kto wybrał? Jak wybrał? W każdym razie
rozpoczęła się ewakuacja pacjentów i nikt nie miał nic do
gadania.
Znam
kilka osób, które w kwietniu miały mieć zabiegi chirurgiczne. Na
pewno są wściekłe. Też bym była w stanie wpienienia całkowitego.
Gdy
dostanę udaru, moja rodzina pewnie pozwie decydentów za brak
szybkiej i fachowej pomocy medycznej. Ale gdyby tak dopadł mnie
wirus....
Cztery
lata temu leżałam w tym szpitalu. Kiedy robiło mi się smutno,
wyglądałam przez okno. Widziałam kawałek swego bloku.... Robiło
się od razu przyjemniej na duszy....
Myśląc
o przeżywających horror ewakuowanych pacjentach, wnerwionych ludzi
z odroczoną operacją i wystraszonych nosicieli koronawirusa,
przypomniałam sobie „Przeminęło z wiatrem”.
Oto
Melania Wilkes zaczyna rodzić. Wokół wojna, Atlanta otoczona przez
wojska Północy, walczy. Scarlett idzie szukać lekarza, by pomógł
rodzącej. Nic z tego. Lekarz wskazuje umierających na ulicach i
mówi, że w obliczu takiej śmierci, nikt teraz nie ma czasu dla
rodzącej. Odebrać dziecko to nic trudnego... Scarlett wraca do domu
i wraz z nierozgarniętą murzyńską służącą odbiera poród...
To
się nazywa konieczność wyboru. Zawsze ktoś jest pokrzywdzony.
I
gdy prowadziłam sama ze sobą trudną debatę filozoficzną, odezwał
się internet.
Oto
jeden z radnych zaproponował, żeby stanąć przed szpitalem i
zablokować drzwi, bo jakaś władza zamyka jedyny szpital na
potrzeby Szpitala Zakaźnego. „Zapraszam wszystkich” -
zaapelował.
Włos
zjeżył mi się na głowie.
Oczywiście,
że odpaliłam pisemnie na taką odezwę. Iść w tłum w celu
złapania wirusa! Można i tak. Wtedy szpital obsadzimy własnymi
ludźmi i obcych nie przywiozą.
Reakcja
radnego była natychmiastowa.
„Dziwię
się, że nauczyciel taki jak Pani dawnej szkoły powinien być
za takim podejściem do działania. Podczas Powstania Warszawskiego
nikt nie pytał tych młodych 9 czy 15 letnich dzieci czy mają w
sercu ojczyznę. W tym przypadku to jest troska o Nasze Miasto,
bowiem większe zagrożenie jest w tym miejscu, gdzie jest skupisko
budynków wielorodzinnych i pozbawiono Nas jedynego szpitala.”.
Zaproponowałam,
żeby tak powołać się na krucjatę z 1212 roku.
Dziś
już wiadomego postu w sieci nie znalazłam. A świat jaki do tej pory znaliśmy, chyba rzeczywiście przemija z wiatrem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz