niedziela, 15 marca 2020

Narodowa kwarantanna – trzeci dzień minął....


film i książka na dziś "Przeminęło z wiatrem"

Na początek podziękowania dla czytelnika, który uświadomił mi, że wirus nie umiera w temperaturze 26 stopni, bo człowiek ma 36 i coś, a wirus w nim żyje. Hura! Ludzie mnie czytają!

Żyję. Chociaż rano myślałam, że już krucho ze mną.
Obudziłam się z katarem, bólem głowy i chrypką. No jest, no to już koniec.
Zanim jednak umarłam na zawał, przypomniałam sobie poprzedni wieczór i nocne zakupy. Po powrocie do domu, spanikowana łyknęłam tabletkę nasenną. 
Rano uświadomiłam sobie, że zapomniałam łyknąć wieczornej porcji lekarstw z tym na alergię na czele. W moim podzielniku na leki, przegródka „piątek wieczór” była pełna. Ulga. Łyknęłam co trzeba i po pewnym czasie objawy zniknęły.

Przez okno zauważyłam znacznie większą ilość ludzi kręcących się pod blokiem, czyli tak z pięć osób. (Zwykle dostrzegałam jedną, zatem wzrost o 500%.) Wiadomo, sobota, a na dole sklepy.

Zaniepokoiło mnie jednak co innego. Pod drzewami stała grupa, też pięciu albo czterech, „ławkowiczów” ( od słynnej ławeczki z „Rancza”). Prowadzili ożywiony dialog. Wywnioskowałam to z mowy ciała, chaotycznej i nerwowej. Coś się szykuje.
Gdy ok. 13.00 wyprowadzałam psa, poczułam na korytarzu znajoma woń przetrawionego alkoholu. Z piwnicy rozlegały się głosy.

No nie!

Mój sąsiad dawno temu urządził sobie w swojej części piwnicy pub. Nie było siły, żeby towarzystwo rozgonić i przybytek uciech procentowych zlikwidować. W końcu każdy może sobie z kumplami we własnej piwnicy siedzieć.
Lokatorzy odpuścili zatem walkę o trzeźwość w suterynie.

Ale teraz, w obliczu epidemii, w czasach panowania koronawirusa urządzać imprezy w miejscu ogólnodostępnym? Nie daruję. Jak wrócę z psem nastraszę, że jak złapię wirusa lub będę na kwarantannie, to całe towarzystwo wskażę jako mój kontakt. Niech ich zamkną! Szpital zakaźny blisko!

Ławkowiczów” już nie było. Rozeszli się. Na wszelki wypadek znalazłam numer do dzielnicowego. Następnym razem zadzwonię.

A teraz szpital.... No właśnie.... Nie da się ukryć, jedyny szpital w mieście, 400 metrów ode mnie, przekształcony zostaje w szpital zakaźny.

Na stronach związanych z miastem wrzask, krzyk, przerażenie i wizje apokaliptyczne. Gdzie mają rodzić kobiety? Gdzie udać się z zawałem? Co ze złamaną nogą?

W sumie nie wiem dlaczego akurat ten szpital wybrano na jedyny w województwie, w którym do tej pory ( 15 marca godzina 11.00) nie ma wirusa, szpital zakaźny. Kto wybrał? Jak wybrał? W każdym razie rozpoczęła się ewakuacja pacjentów i nikt nie miał nic do gadania.
Znam kilka osób, które w kwietniu miały mieć zabiegi chirurgiczne. Na pewno są wściekłe. Też bym była w stanie wpienienia całkowitego.
Gdy dostanę udaru, moja rodzina pewnie pozwie decydentów za brak szybkiej i fachowej pomocy medycznej. Ale gdyby tak dopadł mnie wirus....

Cztery lata temu leżałam w tym szpitalu. Kiedy robiło mi się smutno, wyglądałam przez okno. Widziałam kawałek swego bloku.... Robiło się od razu przyjemniej na duszy....
Myśląc o przeżywających horror ewakuowanych pacjentach, wnerwionych ludzi z odroczoną operacją i wystraszonych nosicieli koronawirusa, przypomniałam sobie „Przeminęło z wiatrem”.
Oto Melania Wilkes zaczyna rodzić. Wokół wojna, Atlanta otoczona przez wojska Północy, walczy. Scarlett idzie szukać lekarza, by pomógł rodzącej. Nic z tego. Lekarz wskazuje umierających na ulicach i mówi, że w obliczu takiej śmierci, nikt teraz nie ma czasu dla rodzącej. Odebrać dziecko to nic trudnego... Scarlett wraca do domu i wraz z nierozgarniętą murzyńską służącą odbiera poród...

To się nazywa konieczność wyboru. Zawsze ktoś jest pokrzywdzony.

I gdy prowadziłam sama ze sobą trudną debatę filozoficzną, odezwał się internet.

Oto jeden z radnych zaproponował, żeby stanąć przed szpitalem i zablokować drzwi, bo jakaś władza zamyka jedyny szpital na potrzeby Szpitala Zakaźnego. „Zapraszam wszystkich” - zaapelował.

Włos zjeżył mi się na głowie.

Oczywiście, że odpaliłam pisemnie na taką odezwę. Iść w tłum w celu złapania wirusa! Można i tak. Wtedy szpital obsadzimy własnymi ludźmi i obcych nie przywiozą.
Reakcja radnego była natychmiastowa.
Dziwię się, że nauczyciel taki jak Pani dawnej szkoły powinien być za takim podejściem do działania. Podczas Powstania Warszawskiego nikt nie pytał tych młodych 9 czy 15 letnich dzieci czy mają w sercu ojczyznę. W tym przypadku to jest troska o Nasze Miasto, bowiem większe zagrożenie jest w tym miejscu, gdzie jest skupisko budynków wielorodzinnych i pozbawiono Nas jedynego szpitala.”.
Zaproponowałam, żeby tak powołać się na krucjatę z 1212 roku.
Dziś już wiadomego postu w sieci nie znalazłam. A świat jaki do tej pory znaliśmy, chyba rzeczywiście przemija z wiatrem...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz