piątek, 27 marca 2020

Narodowa kwarantanna XV – Wirtualnie w maseczce



film na dziś "Spiderman" (z 2002 r.)

Moje znajome z wiadomego portalu szyją maseczki. Praktycznie wszystkie. Jedna z nowych, nieużywanych chusteczek do nosa, bo takowe znalazła. Kiedy rzeczywiście takowe były. Bawełniane. Czasami bardzo ładne. Delikatne. Czasami „obrabiało się” je wzorkiem z kordonka. Taka koronka ręcznie robiona powstawała wokół kwadratowego materiału. Do wykonania używano szydełka. Takiego cienkiego. Robiłam je osobiście. Dziś nie mam żadnej.

Kolejna znajoma znalazła w domu materiał na pościel. Też się nada. Inna – kawałki fizeliny. Ktoś tam jeszcze coś. Kobiety szyją.
No to też powinnam uszyć. Przynajmniej dla siebie. Bo kichać zaczęłam.

Kichnęłam wczoraj na porannym wyjściu z psem. Dozorca sprzątającym codziennie teren podskoczył z wrażenie i strachu. Stał prawie cztery metry ode mnie. Cykor go jednak złapał.

Nie, w tym przypadku to nie mały wredny hitlerek. To alergia. Na dworze słońce. Niebo praktycznie bez chmur. Roślinki zaczynają rosnąć. Jako alergik muszę od czasu do czasu kichnąć.

Oczywiście, że znalazłam tkaninę, nici, gumki i tasiemki.

I przypomniałam sobie, że od paru miesięcy mam zepsutą maszynę do szycia.

Cały misterny plan w pis....

Uszyłam więc ręcznie tylko dwie dla siebie. Na zmianę. Żeby ludziom dać cień nadziei, kiedy ponownie alergicznie kichną.
Włożyłam maseczkę i wyszłam na wieczorny spacer z psem.
Bo o wychodzeniu dziś będzie mowa.

Zrobiłam telefoniczną ankietę.

Koleżanka „A” wychodzi. Była w aptece, u weterynarza i w sklepie. Musiała wykupić lekarstwa, oddać do analizy mocz chorego kota i kupić podstawowe artykuły do przeżycia. Oczywiście, że spotyka znajomych. Machają sobie z daleka. Wykrzykują dobre życzenia i jak najszybciej wracają do domu.

Koleżanka „B” też wychodzi. Do sklepu. Ma go pod przysłowiowym nosem. Najpierw wyrzuca śmieci, potem kupuje. Już dawno zaopatrzyła się w maseczkę. Taką całkowicie ochronną, bo na tylną część głowy też wchodzi. „Kominiarka?” - pytam. „No nie, w aptece kupiona”. Ale nie da się ukryć – podobna do takich z napadów.

Koleżanka „C” musiała jechać miejskim autobusem. Kierowca odgrodzony od pasażerów biało-czerwoną taśmą. Biletu nie ma gdzie kupić. Pojechała za darmo. Zapewne większość komunikacji miejskiej pracuje obecnie społecznie.

I tak mogłabym wymieniać swoje koleżanki. Wszystkie zachowują się grzecznie. Wychodzą, kiedy muszą.

Ja oczywiście też muszę. O porannym wyjściu już pisałam. W południe też pies chciał siusiu. Wyszłam, okrążyłam śmietnik i skręciłam w alejkę w prawo. Nagle koło mojej suni pojawiła się inna sunia. Bez smyczy. Rety, gdzie jest właścicielka!? Kiedyś obie dziewczyny psiego rodzaju omal nie zagryzły się na śmierć! Po prostu – nie lubią się. Tym razem wyprowadzał pan. Krzyczę więc do człowieka, żeby zabrał psa. A on mi z uśmiechem, że jego pies nikomu nic nie zrobi. „Panie, ale mój może zrobić! Weź pan swego na smycz!” - ryknęłam na cale osiedle. Pan był zdziwiony. Wziąłby na smycz, gdyby ją miał. Przywołała psa do siebie, po czym zakomunikował stanowczym głosem: „Ale ja tędy chcę iść” , co oznaczało, że mam opuścić alejkę. Dżentelmen, choroba. Żałuję wówczas, że alergicznie nie kichnęłam. Narobiłby w gacie ze strachu przed hitlerkiem

Wieczorem również wyszłam. Tym razem we własnoręcznie uszytej maseczce. Do środka włożyłam nasączoną amolem chusteczkę higieniczną. Przy okazji trochę inhalacji sobie zrobię. 

Ludzie tylko z psami. Naród grzeczny jak widać.

I nagle, na alejce przy drugim śmietniku spotkałam znajomych. Szli oczywiście z pieskiem. Cofnęłam się do pojemnika z napisem „plastik”. Zobaczyli mnie w tej maseczce i roześmiali się.
„Co ty tak ludzi unikasz?”
„Bo epidemia i mam cykora”.
„Daj spokój, to wirtualna epidemia. Chińskie firmy farmaceutyczne ją nakręcają. Nie ma się czego bać”.
Zakręciło mi się w głowie.
Kręci mi się do dziś, kiedy przypomnę sobie słowa rozbawionych epidemią ludzi.... Cóż. Można i tak....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz