film na dziś "Spiderman" (z 2002 r.)
Moje znajome z wiadomego portalu szyją
maseczki. Praktycznie wszystkie. Jedna z nowych, nieużywanych
chusteczek do nosa, bo takowe znalazła. Kiedy rzeczywiście takowe były. Bawełniane. Czasami
bardzo ładne. Delikatne. Czasami „obrabiało się” je wzorkiem z
kordonka. Taka koronka ręcznie robiona powstawała wokół
kwadratowego materiału. Do wykonania używano szydełka. Takiego
cienkiego. Robiłam je osobiście. Dziś nie mam żadnej.
Kolejna znajoma znalazła w domu
materiał na pościel. Też się nada. Inna – kawałki fizeliny.
Ktoś tam jeszcze coś. Kobiety szyją.
No to też powinnam uszyć.
Przynajmniej dla siebie. Bo kichać zaczęłam.
Kichnęłam wczoraj na porannym wyjściu
z psem. Dozorca sprzątającym codziennie teren podskoczył z
wrażenie i strachu. Stał prawie cztery metry ode mnie. Cykor go
jednak złapał.
Nie, w tym przypadku to nie mały
wredny hitlerek. To alergia. Na dworze słońce. Niebo praktycznie
bez chmur. Roślinki zaczynają rosnąć. Jako alergik muszę od
czasu do czasu kichnąć.
Oczywiście, że znalazłam tkaninę,
nici, gumki i tasiemki.
I przypomniałam sobie, że od paru
miesięcy mam zepsutą maszynę do szycia.
Cały misterny plan w pis....
Uszyłam więc ręcznie tylko dwie dla
siebie. Na zmianę. Żeby ludziom dać cień nadziei, kiedy ponownie
alergicznie kichną.
Włożyłam maseczkę i wyszłam na
wieczorny spacer z psem.
Bo o wychodzeniu dziś będzie mowa.
Zrobiłam telefoniczną ankietę.
Koleżanka „A” wychodzi. Była w
aptece, u weterynarza i w sklepie. Musiała wykupić lekarstwa,
oddać do analizy mocz chorego kota i kupić podstawowe artykuły do
przeżycia. Oczywiście, że spotyka znajomych. Machają sobie z
daleka. Wykrzykują dobre życzenia i jak najszybciej wracają do
domu.
Koleżanka „B” też wychodzi. Do
sklepu. Ma go pod przysłowiowym nosem. Najpierw wyrzuca śmieci,
potem kupuje. Już dawno zaopatrzyła się w maseczkę. Taką
całkowicie ochronną, bo na tylną część głowy też wchodzi.
„Kominiarka?” - pytam. „No nie, w aptece kupiona”. Ale nie da
się ukryć – podobna do takich z napadów.
Koleżanka „C” musiała jechać
miejskim autobusem. Kierowca odgrodzony od pasażerów biało-czerwoną
taśmą. Biletu nie ma gdzie kupić. Pojechała za darmo. Zapewne
większość komunikacji miejskiej pracuje obecnie społecznie.
I tak mogłabym wymieniać swoje
koleżanki. Wszystkie zachowują się grzecznie. Wychodzą, kiedy
muszą.
Ja oczywiście też muszę. O porannym
wyjściu już pisałam. W południe też pies chciał siusiu.
Wyszłam, okrążyłam śmietnik i skręciłam w alejkę w prawo.
Nagle koło mojej suni pojawiła się inna sunia. Bez smyczy. Rety,
gdzie jest właścicielka!? Kiedyś obie dziewczyny psiego rodzaju
omal nie zagryzły się na śmierć! Po prostu – nie lubią się. Tym razem wyprowadzał pan. Krzyczę
więc do człowieka, żeby zabrał psa. A on mi z uśmiechem, że
jego pies nikomu nic nie zrobi. „Panie, ale mój może zrobić! Weź
pan swego na smycz!” - ryknęłam na cale osiedle. Pan był
zdziwiony. Wziąłby na smycz, gdyby ją miał. Przywołała psa do
siebie, po czym zakomunikował stanowczym głosem: „Ale ja tędy
chcę iść” , co oznaczało, że mam opuścić alejkę.
Dżentelmen, choroba. Żałuję wówczas, że alergicznie nie
kichnęłam. Narobiłby w gacie ze strachu przed hitlerkiem
Wieczorem również wyszłam. Tym
razem we własnoręcznie uszytej maseczce. Do środka włożyłam
nasączoną amolem chusteczkę higieniczną. Przy okazji trochę
inhalacji sobie zrobię.
Ludzie tylko z psami. Naród grzeczny jak
widać.
I nagle, na alejce przy drugim
śmietniku spotkałam znajomych. Szli oczywiście z pieskiem.
Cofnęłam się do pojemnika z napisem „plastik”. Zobaczyli mnie
w tej maseczce i roześmiali się.
„Co ty tak ludzi unikasz?”
„Bo epidemia i mam cykora”.
„Daj spokój, to wirtualna epidemia.
Chińskie firmy farmaceutyczne ją nakręcają. Nie ma się czego
bać”.
Zakręciło mi się w głowie.
Kręci mi się do dziś, kiedy
przypomnę sobie słowa rozbawionych epidemią ludzi.... Cóż. Można
i tak....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz