film na dziś „Biało-niebieski sen”
Oto kochani zbliżyliśmy się do
takiej rocznicowej cyfry. Pierwszy felieton napisała dla Was 13
marca... który jest dziś.... widać.
I to już będzie koniec...
Koniec mego pisania pod hasłem „Narodowa kwarantanna”. Bo inne felietony oczywiście będą, nie codziennie, ale będą. Zatem tak całkowicie nie opuszczajcie cioci Grażynki.
Dlaczego akurat dziś kończę?
Pierwszy powód to oczywiście wymieniona powyżej cyfra. Chciałam co prawda dociągnąć do tej oznaczającej mój wiek, ale pomyślałam o kłopotach. Kłopotach tematycznych.
Od kilku dni przerzucam sieć, nawet programy w różnych tv zaczęłam oglądać, by znaleźć natchnienie. Kiepsko jest. Zauważyłam, że mały, wredny hitlerek zaczyna znikać. Oczywiście, że nie z naszego życia.
Z ekranów. Monitora i telewizora w
moim przypadku.
Jest go coraz mniej, a jego miejsce
zajmują wybory. Jasne, że prezydenckie, nie te związane z
zakupami, czy kupić „Żubra” czy „Łomżę”.
Być może niedługo wszyscy zapomną o wirusie. Ważne będą jedynie karty do głosowania. Urny do pochowania. Kandydaci do zapomnienia. Wyborcy do kitu.
Szykuje się zwycięstwo polskich wyborów prezydenckich 2020 nad koronawirusem.
O polityce starałam się pisać niewiele. Wiem, że od niej nie uciekniemy. Ale pisać o niej jakoś mi się nie chcę. Są inni od tego. I mądrzejsi. I głupsi. Kontynuując cykl „Narodowej kwarantanny” pewnie bym wkrótce musiała pisać, bo z innym tematem bym się nie przebiła. Mamy zatem drugi powód, by cykl zamknąć.
Trzecim powodem jest dzisiejszy dzień.
1 Maja.
Święto Pracy.
Dzień uwielbiany przez moje pokolenie.
Dzień przeklęty przez przeciwników socjalizmu.
Dzień wstąpienia Polski do UE.
Słowem – dzień bardzo ważny.
Już wczoraj wywiesiłam na balkonie flagę. Pewnie nadal samotna powiewa na wietrze. Przez okna widzę aż dwie inne. Normalne. To nie procesja w Boże Ciało, by dekorować balkony. Ani piłkarskie mistrzostwa w 2012, kiedy wszystko pokryte było narodowymi barwami.
Zaraz, zaraz, kiedy ja ostatni raz obchodziłam Święto Pracy?
Tak w 2011.... Na „majówkę” wyjechałam do ukochanego Wałbrzycha. Pierwszego maja siedziałam ze znajomymi w pubie przy stadionie na Nowym Mieście. Piliśmy piwo, wspominaliśmy stare, dobrze pochody i stragany. Co chwilę ktoś podsumowywał „I komu to przeszkadzało?....”. Drugiego maja byłam na grillu. A w rocznicę uchwalenia konstytucji miałam pociągiem około 13.00 wyruszyć do Wrocławia, gdzie oczekiwał mnie zmotoryzowany syn.
Tymczasem zatelefonował i kazał być
wcześniej. Wyjechałam ok. 8.00. Już na dworcu zauważyłam, że z
nieba leci coś białego. Może to płatki kwiatków? Drzewa wszak
kwitną... Wraz z towarzyszącą mi roczną wówczas sunią wsiadłam
do pociągu. W połowie trasy telefonicznie odezwała się wczorajsza
koleżanka z grilla. Zapytała, czy widzę ten śnieg. Jaki? Za
wagonowym oknem pada deszcz. Tymczasem w Wałbrzychu ponoć zaczął
padać śnieg i to nie byle jaki. Taki styczniowy.
We Wrocławiu przesiadłam się do auta
syna i pomknęliśmy „ósemką” do domu. Lało. Normalnie lało.
W okolicy Rawy Mazowieckiej postanowiliśmy zrobić postój
toaletowy. Lało. Pies nam zmókł. Kolejna znajoma zatelefonowała.
Pytała, czy jesteśmy poza Dolnym Śląskiem, to ten już odcięty
od świata. Śniegiem. Zaspami.
Po dotarciu do domu szybko włączyliśmy telewizor i komputer. Nie wierzyliśmy własnym oczom. Trasa kolejowa, którą rano jechałam – zamknięta. Drzewa zerwały trakcję elektryczną. Na podjeździe do Wałbrzycha ze strony Świdnicy – stłuczka za stłuczką. Wiadomo, auta miały już letnie opony...
Ja na szczęście byłam już w domu.... w tym samym co teraz....
Niech się święci 1 MAJA!