czwartek, 30 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLIX – A na mojej Rodzinnej Ziemi...


    film na dziś „Życie jest piękne”

Dziś spróbujemy zacząć pozytywnie. A to dlatego, że wczoraj spotkałam znajomą i ręce mi opadły...

Zawsze zadbana, z umalowanymi na ciemno włosami, odpowiednim makijażem dostosowanym do wieku 60+, staranny ubiór. Jak nie kurteczka, to płaszczyk i buty na dość wysokim obcasie.
Wczoraj zobaczyłam prawie horror. Włosy z potężnym siwym odrostem. Zero pudru, tuszu i cieni na powiekach. Byle jak narzucona na byle jaką sukienkę przybrudzona kurtka. Brudne, zniszczone półbuty...

Zaniemówiłam. Ona się odezwała. Załamanym głosem, prawie ze łzami w oczach oznajmiła, że przyszło nam żyć w trudnych czasach. Za okupacji tak źle nie było. Zamknęli człowieka jak w więzieniu. Niczego nie wolno robić. Wolno tylko wolno umierać.
Odetchnęłam, kiedy wywnioskowałam, że stan znajomej wynika z konieczności dostosowania się do zasad kwarantanny. Myślałam, że spotkała ją rodzinna tragedia.

Próbowałam pocieszać, że źle tak wcale nie jest, że może już wyjść na spacer, że cały czas mogła wyjść do sklepu. A jeśli chodzi o włosy, to mogę do niej wpaść i zrobić porządek z odrostami. Byle by tylko farbę kupiła.

Machnęła ręką i odeszła.

Miałam do czynienia ze wzorcową postacią cierpiącą na depresję kwarantannową. Niewesoło, jeśli wokół nas znajduje się więcej osób... Chyba trzeba leczyć je optymizmem....

Nie, nie będzie o kolejnych etapach rozmrażania. Wczoraj zrobiłam potężne zakupy i nie ma mowy o rozmrażaniu lodówki.
Będzie o pozytywnych zjawiskach w naszym obecnym życiu. Wałbrzyskich rzecz jasna. No to moja Rodzinna Ziemia i tam zawsze jest dobrze! Dobra, wiem, że przesadzam, ale ojczyzna to ojczyzna, zwłaszcza ta mała.

Oto wałbrzyski prezydent Roman Szełemej każdego dnia nagrywa dla swoich mieszkańców około pięciominutową wypowiedź. Nazywa się to „Raport z życia miasta”. Swym spokojnym, niezwykle opanowanym głosem informuje nie tylko o czynnościach związanych z małym, wrednym hitlerkiem, nie tylko o ilości chorych w szpitalu oddziale zakaźnym (szpital wieloimienny). Mówi również o tym, co dzieje się w mieście. 

Dzieje się dużo. Taka obwodnica, największa wałbrzyska inwestycja od czasów wybudowania mego osiedla – prawie sto lat temu, budowana jest bez znaczących postojów. Oddano do użytku po rewaloryzacji kolejną zabytkową ulicę. Prezydent za każdym razem dziękuje mieszkańcom za dyscyplinę w czasie kwarantanny i podkreśla ich rolę w nierozprzestrzenianiu się wirusa po mieście.

Mówicie, że to tylko ja, tak z odległości 600 km, fanatyczna miłośniczka miasta, odbieram codzienny przekaz...

Też tak myślałam. Skonsultowałam ze znajomymi. Słuchają swego szefa. Z przyjemnością. Cieszą się, że facet pamięta o nich, że każdego dnia „spotyka” się z nimi poprzez internetowe nagranie. Cieszy ich przede wszystkim spokój, z jakim informuje nawet o trudnej sprawie, jaką było na przykład zamknięcie oddziału neurochirurgii w wałbrzyskim szpitalu.

Jednym słowem – jest pozytywnie.

Drugi pozytyw, oczywiście z Wałbrzycha, dostarczyła mi emerytka Zofia, z której wieje z reguły pesymizmem. Otóż pewnego dnia doznała szoku. Właśnie minął jej termin wyznaczonej wizyty u diabetologa. Już zaczynała kląć i dostawać epizodów depresyjnych, kiedy nagle zadzwonił telefon. Kontaktował się z nią... pani doktor od cukrzycy. Zapytała, jak się czuje, jaki ma poziom cukru, czy posiada jeszcze lekarstwa, bo jeśli nie, to pani przepisze e-receptę.... Rozmowa była spokojna i rzeczowa. Pani obiecała, że z chwilą uruchomienia poradni, data wizyty zostanie wyznaczona po ponownie i podana telefonicznie.

Zofia oczywiście zbaraniała. Pozytywnie. Jak żyje ponad 60 lat, żaden lekarz nigdy do niej nie zadzwonił i nie zatroszczył się o jej zdrowie.

Gest co prawda nie likwidujący choroby, ale poprawiający nastrój pacjenta.

I o to właśnie chodzi... poprawiajmy sobie wzajemnie nastrój!


środa, 29 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLVIII – Branża funeralna i sklep ogrodniczy


                film na dziś "Zgon na pogrzebie"

Zacznijmy od tego, że wczoraj, późną nocą, podczas ostatniego zerkania w internet, zamroczyło mnie. To znaczy zamroczyła informacja, że „ Branża funeralna nie wierzy w zabójczy efekt epidemii. Spadek liczby pogrzebów”. Przeczytałam dokładnie kilka razy, bo myślałam, że to jakiś żart.... no nie... ponoć tak jest.
Co prawda tłumaczenie dlaczego tak jest, było w tekście już nie do końca jasne. Ale jeśli rzeczywiście tak jest? Sprawa robi się wyjątkowo ciekawa.

Wśród swoich znajomych zrobiłam ankietę, kto zna kogoś, kto chorował.

Nawet córka pracująca w stolicy, wykonująca zawód podwyższonego ryzyka, nikogo takiego nie zna. O innych nie wspomnę.

Oczywiście, że w chorobę wierzę. W każdą chorobę wierzę. W siłę grypy też. Dziesięć lat temu na powikłania pogrypowe zmarła moja koleżanka. Kiedyś wybrałam się na urlop dwa tygodnie po przebytej ciężkiej grypie. Większość czasu spędziłam w pokoju. Była bardzo osłabiona.

W ciężki przebieg choroby oczywiście, że wierzę. Każdej choroby.

Czy ktoś z was chorował na „różyczkę” w wieku 18 lat? Albo na „świnkę” w wieku 32? Ja miałam „różyczkę”, sąsiadka wraz z synem chorowała na „świnkę”. Nawet nie wiem, jak opisać przebieg owych chorób u osób dorosłych. Do tej pory na wspomnienie, dreszcze chodzą mi po ciele.

Do dziś pamiętam anginę z 40 stopniami gorączki. Utrata przytomności, majaczenie, jakieś obrazy przed oczyma, odór z gardła i zastrzyki dwa razy dziennie.

Każda choroba może mieć łagodny lub ciężki przebieg. Na każdą można umrzeć. Każdą trzeba leczyć. Małego, wrednego hitlerka też trzeba przegonić.

Tyle o artykule z wczorajszego wieczoru, który zakończył pierwszy, szalony dzień.

Był starannie zaplanowany. Wraz z synem mieliśmy zrobić zakupy. Ja postanowiłam po raz pierwszy od pięćdziesięciu dni zaatakować sklep wielkopowierzchniowy, syn kupić obrzeża betonowe. W planach był wspólny wyjazd na działkę.

Najpierw poszłam do sklepu ogrodniczego. Wchodzę. Dwie kasy. Obie za tzw. wiszącą z sufitu pleksą. Dziadek działkowiec kupuje cebulki roślin. Te weźmie, tamtych nie. A jakie są te? Duże wyrosną? Wszystkie cebulki – sadzeniaki znajdują się na ladzie. Pokornie stoję w odległości dwóch metrów. Ale co to? Za mną ustawia się kolejka. Pani w maseczce prawie mnie dotyka. Chcę się odsunąć. Gdzie? Dokąd? Za panią – facet bez maseczki. Naciera na panią. Ta się nie odsuwa. Widocznie lubi, jak ktoś się do niej przylepia.

Docieram do lady. Środek owadobójczy na drzewka. Nasiona „Łąka kwietna”. Nie ma, wykupione. Ale mogę przecież kupić kilka opakowań innych polnych kwiatków i wymieszać. „Proszę mi coś zaproponować” - mówię do pani. I wtedy pani pozostawia pleksę w spokoju, wychodzi i zaprasza mnie do witryny z nasionami. Żadnej odległości. To samo z sekatorem. Też pokazuje mi kilka sztuk...

Teraz już wiem, że jeśli zapadnę na małego, wrednego hitlerka, to znaczy, że złapałam go w tym sklepie.

W wielkopowierzchniowym jest już idealny porządek. Na podłodze oznaczenie, gdzie są owe dwa metry. Ludzi niewiele. Z półek biorę to, co mam na liście. Czekam na telefon od syna. Ma zadzwonić, kiedy stanie przed sklepem, żeby mnie z zakupami zabrać do domu. Nie dzwoni. Objeżdżam sklep jeszcze raz.

Dawno nie piłam vermutu.

O, wafelków kokosowych też dawno nie jadłam.

Może jeszcze raz na mięsny? W sumie, czemu nie... mogę tę szynkę w promocji kupić. Wrzucę do zamrażalnika. No i co z tego, że wczoraj postanowiłam wyjeść wszystko i lodówkę odmrozić?

I tak w oczekiwaniu na transport kupiłam jeszcze kilka rzeczy poza listą. Kasa mnie podliczyła.

Zaczynam marzyć o kwarantannie i przywożeniu mi zakupów przez syna. Tylko z listy.

A na działkę nie pojechałam, Okazało się, że owe obrzeża są tak ciężkie, iż auto nie wytrzymałoby dodatkowego pokaźnego ciężaru w postaci mojej osoby. Syn zawiózł moje zakupy na chatę, a ja poszłam pieszo.

I wiadomość z dzisiejszego ranka – w Łomży jest czterech chorych na wiadomą chorobę. Wszyscy leczą się w domu.

Lokalne firmy pogrzebowe znowu nie zarobią....


wtorek, 28 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLVII – Do przodu żyj!


    film na dziś - „Pół żartem, pół serio”

Informuję, że wszystko idzie do przodu. Strach opanowany. Ludzie wychodzą na ulice. Człowiek zaczyna rozmawiać z człowiekiem. Coraz więcej samochodów. Wraca sens włączonych świateł na skrzyżowaniu. Nawet, o dziwo, liście na drzewach zaczęły rosnąć.
Wiem, że wiosna, ale susza. Istniało niebezpieczeństwo, iż w ogóle nie wyrosną.

Kolejny mądry w ratuszu wydał rozkaz koszenia trawy, której nie ma. W internecie podniósł się wrzask. Ponoć kosiarka zjechała z placu boju.

Syn na działce wykopał nowy dół i przeniósł „sławojkę”. Zastanawiam się, co posadzić w miejscu starej. Gleba powinna być żyzna. Taki czarnoziem.

Jeszcze tylko za dużo aut przed blokiem. Ludzie jak widać nie pracują.

Jeszcze brak szkolnego hałasu. Wszak szkoła blisko mnie. Ale małolatów coraz więcej. Niektórzy mają gdzieś zakazy grupowania się. Łażą piątkami, szóstkami i jak jest im wesoło. O ile na początku kwarantanny jeszcze rozmawiali o szkole, to teraz mówią o muzyce, filmach oraz plotkują kto z kim i dlaczego. Chodzi oczywiście o wiosenne miłości.

Na osiedlowych boiskach też coraz więcej amatorów amatorskiego uprawiania sportu. Takiego dla zdrowia. Nie dla pieniędzy.

Bo z zawodowcami zrobił się problem. Otwarto co prawda ośrodku przygotowań olimpijskich, zaproszono co prawda sportowców, ale.... Najpierw taki sportowiec musi przejść dwutygodniową kwarantannę, czyli trening indywidualny i do pokoju. I nigdzie więcej. Dopiero potem będzie mógł wyjść do takiej na przykład stołówki i z odległości dwóch i pół metra pogadać z innymi.
Część sportowców wypowiedziała się negatywnie o takiej formie zdobywania formy. Do tego prawdopodobnie nie odbędą się w tym roku żadne ważniejsze imprezy sportowe, które wymagają bardzo intensywnych przygotowań, zatem można spokojnie trenować na własnym podwórku.

Analizując sytuację sportowców, pomyślałam trochę o szkole, wszak emerytowany belfer ze mnie. Jak będą wyglądały lekcje po powrocie uczniów do szkół?

W sali lekcyjnej znajduje się 15 ławek, dla 30 uczniów. Jeden obok drugiego. Teraz tak nie można. Teraz musi być odstęp. Wynika z tego, że VII A trzeba będzie podzielić na VII A1 i VII A 2. Lekcje zaczną się o 7.00, skończą o 20.00.... Dwuzmianowość jak w mordę strzelił.

Tu jednak jest jedno światełko w tunelu. Nauczyciele nie muszą obawiać się o pracę. Będą mieć jej aż nadto. Pytanie, kto za nią zapłaci...

Kolejna sprawa.... Jak zorganizować przerwy i przejścia uczniów z sali do sali? Rozumiem, w czasie przerwy będą siedzieć w sali, ale jakoś muszą przejść z sali komputerowej do chemicznej, z historycznej do sali gimnastycznej, z biologicznej do katechetycznej, bo lekcja religii nie może przecież odbywać się w pomieszczeniu, w którym mówi się o rozmnażaniu...

Jak zorganizować zajęcia z wychowania fizycznego, skoro owa gimnastyczna jest jedna, a lekcje ma kilka klas....

I tak mogłabym pytania mnożyć, bo po prostu nie wyobrażam sobie szkoły w nowych warunkach. I chyba nikt sobie póki co nie wyobraża. Będzie jak zwykle. 

Rząd postanowi i wykonanie zrzuci na same szkoły. Niech sobie radzą, niech kombinują, by ustanowione przepisy zachować. Tak było podczas poprzedniej reformy, tak będzie i teraz. Jeśli się coś nie uda i cała szkoła pójdzie na kwarantannę ( znaczy się wszystkich trzeba będzie zamknąć w budynku, ze spaniem na styropianie jako element lekcji historii), winę poniesie za to dyrektor i oczywiście samorząd. Taki uczniowski na przykład.

Tak więc sobie moi drodzy chodzę po coraz bardziej zatłoczonych ulicach i myślę, jak to nasze życie będzie wyglądało.

Może kiedyś zatęsknię za pustym osiedlem?

Za ciszą dzwoniącą w uszach?

Za wróblami na kilku drzewach, które radośnie rano ćwierkały?

Póki co, dziś jadę na działkę sprawdzić, czy pędy sosny gotowe już do zrobienia nalewki. Przez ostatnie czterdzieści siedem dni nalewki jakoś tak dziwnie wyparowały.... Czeka mnie dużo pracy, w celu odbudowania zawartości domowego barku....




poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLVI – Taki sobie chaosik....


film na dziś "Nic nie widziałem, nic nie słyszałem"


Dziś o chaosie. Nie tym w waszych domach. Ani tym bardziej w moim. U mnie porządek. Nawet wczoraj podłogę wymyłam. Codziennie zmywam naczynia. Piorę, jak w koszu nazbiera się odpowiednia ilość prania białego i kolorowego. Śmieci też wynoszę. Posegregowane w miarę możliwości.

Za oknem też wszystko gra. Ludzie chodzą w maseczkach pod brodą. Większość sprząta po swoim psie. Pan dozorca codziennie robi obchód swego rewiru. Sprząta śmietnik. Przed nim leży tzw. wielki gabaryt, bo lokatorzy mają gdzieś termin akcji „Wywal graty z chaty”. Stare wersalki i fotele wymieniają wtedy, kiedy im wygodnie.

Chodzi o chaos informacyjny.

Zbyt dużo pojawia się informacji w związku z nieszczęsnymi wyborami. Karty do głosowania mają trafić bezpośrednio do skrzynek. Ale mamy potwierdzić ich odbiór. Listonosz ma nas wylegitymować. Czyli mamy z dowodem osobistym stać przy skrzynce na listy? A skąd pewność, że to my tu mieszkamy, że nie stoimy pod skrzynką Jasia Kowalskiego, żeby przechwycić kartę do głosowania w celu sfałszowania wyborów? Kochani, w naszych dowodach nie ma danych o miejscu zameldowania... A roznosiciel ma prawo nas nie znać. Wirus też nas nie zna.

Słowem – nikt do końca nie wie, jak będzie.

Największy chaos informacyjny dotyczy samego małego, wrednego hitlerka. Przejdźmy do konkretów, czyli jak to z nim jest.

„Niemiecki wirusolog twierdzi, że epidemia potrwa aż do wynalezienia skutecznej szczepionki. Francuski wirusolog twierdzi, że epidemia samoczynnie wygaśnie za kilka tygodni. Chiński wirusolog twierdzi, że Covid będzie powracał jak grypa sezonowa. Włoski lekarz twierdzi, że wyleczeni pacjenci nabierają trwałej odporności. Brytyjski lekarz twierdzi, że pacjenci mogą być odporni tylko przez kilka tygodni lub miesięcy. Polscy lekarze twierdzą, że wyleczeni pacjenci nie mogą nikogo zarazić. Chiński lekarz twierdzi, że wyleczeni pacjenci mogą nadal zakażać”.

Tak, skopiowałam z postu byłej uczennicy. Było tam jeszcze więcej wzajemnie wykluczających się wypowiedzi, których już przytaczać nie będę.

Klasycznym już przykładem mętliku w wypowiedziach jest nasz minister zdrowia. Niby lekarz, a jednak coś mu się miesza. Najpierw mówił, że maseczka nic nie daje. Nikogo przed niczym nie uchroni. No, może ci co kaszlą lub kichają powinni ją nosić. Reszta niech machnie na ten środek zapobiegawczy ręką. Potem odwrót o 180 stopni i nakaz noszenia czegokolwiek na ustach i nosie.

Dziś też mamy masę sprzecznych opinii o owych maskach. Ulice przypominają karnawał, bo każdy ma inną. Ja na przykład mam taką z uśmiechem Jokera. Chodzę i straszę. Joker uszyty jest z przewiewnego materiału, w związku z czym ma przewiew. Tradycyjne, koronawirusowe uszyte są z bawełny. Oj, mam taką... Oj, trudno oddychać. Człowiek łyka własny dwutlenek węgla... Oj, wdycha...

Właśnie... Są tacy, co uważają, że ów dwutlenek nie zaszkodzi, są tacy, co biją na alarm. Bo doprowadzi do zapalenia płuc. Pomaseczkowego, nie wirusowego.

I komu tu wierzyć?

O ilości teorii spiskowych już nie wspomnę. Odnotuję jedynie, że coraz więcej osób z mego otoczenia, osób całkiem poważnych, politycznie niezaangażowanych, zaczyna wierzyć, iż coś w tym wszystkim jest. I nie jest to jakiś tam wirus....

Najmniej chaosu jest w łomżyńskich szpitalu jednoimiennym. Znaczy się zakaźnym. Co prawda pod koniec tygodnia ktoś próbował coś napisać na temat związany ze szpitalem i podał wiadomość, że karetki wiozą chorych do szpitala!

Ludzie, rewelacja! Chorzy ludzie będą leczeni w szpitalu!

Według dzisiejszych danych na 203 sale i 476 łóżek, w łomżyńskim szpitalu przebywa 30 (słownie trzydzieści) osób w koronie.

A martwiła się była pani poseł, że warunków nie ma do leczenia, a martwiła się... Tymczasem mamy w Łomży komfortowe warunki do opieki medycznej!

A jak tam wasze szpitale?

niedziela, 26 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLV – Sztuka dla sztuki


                      film na dziś „Skrzydlate świnie”

Wczorajszy dzień poświęciłam na wiosenne porządki w ciuchach. To znaczy ciężkie, grube swetry, nieco chudsze dżinsy i w miarę lekkie bluzki zamknęłam za pomocą odkurzacza w workach. Z nich wcześniej wyjęłam przewiewne sweterki, cienkie „rybaczki” i bluzeczki typu „mgiełka”. Znaczy się jesienno-zimowe zajęły miejsce ciuchów wiosenno-letnich i odwrotnie.
Okazało się, że przez pół roku ani nie przytyłam, ani nie schudłam. Wszystko pasowało i nic nie wrzuciłam do kontenera z napisem „Pomoc dla ubogich z pis”.

Potem wysłuchałam dwóch płyt, winylowych oczywiście, Pink Floydów. „The Wall” to wydanie dwupłytowe, więc w sumie płyt było sztuk trzy. Obejrzałam „Ziemię obiecaną”. Z kasety VHS nagranej własnoręcznie jeszcze przed tym, jak Wajda, też własnoręcznie, pociął taśmę i usunął najlepsze kawałki z Kaliną Jędrusik w pociągu. Jak młodzi nie wiedzą, o co biega, niech sobie poszukają. Mają internet od tego.

Wieczorem skupiłam się na przygodach Jamesa Bonda. Musiałam na ten czas przeprosić TVP1, bo tam był film. Szybko sobie to wybaczyłam, bo akurat „Skyfall” z Danielem Craigiem lubię, chociaż za samym Danielem nie przepadam.
W każdym razie owe liczne zajęcie na kwarantannie nie pozwoliło mi skupić się na bieżących wiadomościach.

Usłyszałam coś o odmrożeniu sportu i uruchomieniu „Orlików”.
Nie odmrozili? Przechodziłam niedawno obok jednego i lodowiska już tam nie było...

Usłyszałam, że ruszyć ma piłka nożna i żużel. Znaczy się sport zawodowy. Mecze ligowe będą.

Bez kibiców.

I jako kibic, niektórzy mówią nawet, że kibiol, mam sporo do powiedzenia na ten temat.

Jeszcze nie tak dawno zawodnicy krzyczeli do kibiców „Gramy dla was!”. Modne było twierdzenie „Mecz dla kibiców, nie dla sędziów!” Kibice stanowili właściwie sens sportowego widowiska. Tak jak widzowie w teatrze lub w kinie. Spektakl robi się dla widzów. Film kręci się też dla nich.

Ja może piszę częściowo w celach terapeutycznych (żeby nie zidiocieć na kwarantannie, rzecz jasna), ale chcę również, by ludzie mnie czytali. Nawet uznając, że to, co piszę jest idiotyczne.

Ale mecz bez kibiców? I to nie za karę?

Oczywiście, ze znalazłam odpowiedź na zagadnienie. W świecie sztuki.

Oto hasło „sztuka dla sztuki” (fr. l'art pour l'art), czyli sztuka jest celem sama w sobie. Poeta pisze dla siebie, malarz maluje dla siebie. Dzieło jest dziełem samo w sobie. Po raz pierwszy słynnego hasła użył w 1818 w swojej książce „O prawdzie, o dobru i o pięknie” Victor Cousin. „Hasło było wyrazem sprzeciwu wobec utylitaryzmu w sztuce, spełnianiu przez nią innych, oprócz estetycznych funkcji. Dzieło miało być doskonałe w swej formie, bez przypisywania nadmiernego wydźwięku, np. edukacyjnego czy politycznego. Koncepcja ta przewija się w poglądach wielu pisarzy i filozofów”. Hasło propagowane było przez niektórych twórców polskiego i europejskiego modernizmu, znaczy się na przełomie XIX/XX wieku, bardziej w stronę tego pierwszego.

Tłumacząc z polskiego na nasze, moje pisanie ma być ładne, ale wcale nie musi pełnić funkcji ideowej. Może być również brzydkie, jak się komuś nie podoba, ale nie musi pełnić funkcji poznawczej.

Czy zastanawialiście się, po co w domu są takie kwiaty w wazonie? 

Sens umieszczania paprotki i aloesu w doniczkach jest wiadomy. Ten oczyszcza powietrze, tamten kwiat leczy.

A taki tulipan? 

A taki goździk?

Nic, nul, żadnego pożytku.

A jednak jest.

Bo ładny. Taka sztuka dla sztuki.

Czy teraz piłka nożna i żużel będzie czymś takim? Kopiemy i jeździmy wokół stadionu dla samej idei kopania lub jazdy?
(Szczerze mówić nie dosłyszałam, czy zawody będą odbywały się równocześnie? I tu stadion, i tu stadion....)

Czekam więc z utęsknieniem na pierwszy mecz bez publiczności. Oczami wyobraźni widzę kibiców stojących pod stadionem w przepisowej odległości od siebie. Tak jak podczas protestów bodajże w Izraelu. Kibice stoją i też krzyczą. Na przykład "Sędzia wuj!" Bo sędzia zawsze jest ...ujem. 

Bo kibic meczu nie odpuści.

Oczywiście dotyczy to tylko „kopanej”. Głos wydawany przez żużlowy motocykl zagłuszy niestety każdego kibica.





sobota, 25 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLIV – Ciężki żywot emeryta


                        film na dziś „Znachor”

Właściwie gdybym chciała napisać jakiś chwytliwy felieton, by był czytany przez setki, tysiące ludzi to pewnie powinien być o polityce, technologii 5G lub kościele.

Pierwszego tematu unikam jak niekontrolowanego ognia. Wszyscy o tym piszą i nie ma jak się przebić.

Na temat nowoczesnych technologii się nie znam. A kościół w czas narodowej kwarantanny zamilkł. Czasami pojawiają się jakieś memy, czasami jakiś ważny biskup powie coś mniej ważnego. Ale w zasadzie kościół milczy. A szkoda, mógłby tak wyciągnąć rękę do narodu. I to nie z tacą...

W każdym razie w czasach postępującej normalizacji trudno o dobry temat poza prezentowanymi powyżej. Dlatego będzie o emerytach. A konkretnie o ludziach 60+.

Udowodniono niedawno naukowo, że wskazany przeze mnie wiek to obecnie już nie wiek senioralny. Teraz senior zaczyna się od 65+. Póki co, oprócz godzin w sklepie dla seniorów, nie zmieniono innych postanowień i nadal mogę korzystać z wielu ulg. W takim pociągu na przykład.

I niech nikt nie waży się zmieniać. Jesienią chcę jechać nad morze.

Emerytowi w zasadzie powinno być dobrze. Jeśli jego dzieci usamodzielniły się, to mieszka on sam lub z osobą towarzyszącą w swoim M. Ma w nim praktycznie wszystko, co mu do życia potrzebne. Sprzęt domowy wymienia jedynie wtedy, gdy mu się takie krzesło rozleci i nie można go naprawić. Bo obecny emeryt pochodzi jeszcze z pokolenia, które naprawiało.

W porządku, zgadzam się z waszymi sugestiami – ta stara lodówka jeszcze da się naprawić. Ta z dzisiejszych czasów już nie, bo koszt jej naprawy przewyższy koszt nowej.

Jeśli emeryt pracował i budował najpierw taką PRL, potem RP to zawsze jakąś emeryturę ma. Na luksusy go nie stać, ale na przeżycie jest.

Przebywając w takiej kwarantannie jak obecnie, emeryt powinien znacznie mniej wydawać. A do tego powinien lepiej się psychicznie czuć.

Nie kuszą go bowiem sklepy ofertami promocji. Nie kusi widok szynki jak za Gierka. Nie ma w skrzynce reklam oferujących odmłodzenie po zjedzeniu pierogów ruskich produkcji chińskiej. Słowem, emeryt jest odcięty od wszelkich pokus, na które go nie stać.

Rano je sobie zupkę mleczną na chudym mleku. Na obiad pożywną zupkę zwaną ziemniaczaną. A na kolację kromkę chleba z twarogiem, chudym rzecz jasna. I żyje.

Oczywiście wszystko to jest jasne i proste pod warunkiem, że emeryt jest zdrowy. To znaczy, niecałkowicie zdrowy. Bo każdy 60+ jest chory. Jeśli na nic się nie leczy, znaczy się niedługo zejdzie, bo ukryta w nim choroba powali go w jednej chwili.

Taka znajoma emerytka Zofia leczy się już od ponad dwudziestu lat. Jest nieustająco chora, ledwo chodzi, ale jakoś żaden wirus jej nie chwyta. Nawet sezonowej grypy nie przechodzi. Żyje bardzo skromnie i jest chodzącym dowodem na to, że do życia człowiekowi żaden „Ballantines” nie jest potrzebny. Teraz też ma się bardzo dobrze.

(Choroba, dlaczego po raz pierwszy po wyjściu z domu kupiłam cały litr tego napoju życia?)

Emeryt na kwarantannie powinien mieć się zatem dobrze. Są emeryci, co szyją maseczki. Są tacy, co nadrabiają zaległości książkowe. Są tacy, co siedzą nałogowo przy telewizorze.
Ich postawa wobec spraw bieżących zależy od tego, przy jakim programie telewizyjnym siedzą. 

Zofia siedzi przy TVP. Nikt z opozycji jej nie wytłumaczy, że dla psychicznej równowagi powinna oglądać również TVN. Zofia ma się za tradycjonalistkę, jej rodzice oglądali tylko TVP i ona też ogląda. Tłumaczenie, ze za czasów rodziców była tylko TVP, nic nie daje.

Sytuacja może być również odwrotna. Emeryt tkwi tylko w TVN, od czasu do czasu wrzuca Polsat. Też brak obiektywizmu. A przede wszystkim brak argumentów w dyskusji z opozycją z TVP.

No tak wasz głos w mej głowie już się odzywa. Uważacie, że współczesny emeryt ogląda tylko wiadomą telewizję wiadomego ojca... I tu was zaskoczę.

W moim otoczeniu 60+, nikt nie ogląda. Podejrzewam, że średnia wieku wiadomych mediów jest grubo powyżej 65+...

Dzisiejszy młody emeryt słucha muzyki rockowej, bo na takiej się wychował. Ogląda filmy fantasy. Chodzi na plenerową siłownię. A dla równowagi – bywa w filharmonii i płacze nad losem Marysi ze „Znachora”.

I nie wie, czy weźmie udział w nadchodzących wyborach.

piątek, 24 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLIII – Pierwszy dzień wolności w cieniu teorii


                       film na dziś „Teoria spisku”

Tak, nadszedł. Wczoraj. Synowa zaprosiła mnie na ciasto i kawę. Ciasto było drożdżowe (takie jak robiła moja mama!). Szacun dla synowej i syna, który drożdże zdobył, znaczy się kupił. Wsuwając drożdżówkę i patrząc na rosnącego, też jak na drożdżach, wnuka, wspólnie zastanawiałyśmy się, skąd owa kwarantannowa popularność drożdży.

Żadnych konkretnych pomysłów. Tylko powtarzanie memów z sieci....

Do wnuka poszłam pieszo. Uznałam, że bezpieczniej i zdrowiej. Fruwający w powietrzu mały, wredny hitlerek ma mniejsze szanse opaść na mnie, niż gdybym siedziała w autobusie. Poza tym solidny spacer w okolice nieodwiedzane przeze mnie od ponad miesiąca, po prostu się mi należy.

Stwierdzam, że w okolicach prawie nic się nie zmieniło. Miasto jak stało, tak stoi. Nic nie wyburzono, znaczy się bombardowania nie było.

Dokończono natomiast budowę ulicy przy domu wnuka. Nawet normalny parking powstał. Jeszcze tylko trzeba wykonać „nasadzenia”. Cokolwiek to nie znaczy i cokolwiek ktokolwiek nasadzać będzie.

Drogę powrotną też pokonałam pieszo. Słońce świeciło mocno w plecy i po raz pierwszy tego roku poczułam wiosnę. W postaci potu na plecach. Przyjrzałam się drzewom i krzewom. Niektóre wyglądają na uschnięte... Inne mają mało liści.... Przypomniała mi się płonąca Biebrza... Susza, susza....

Ludzi na ulicach sporo. Na moim skate parku młodzież już się nie ukrywa z uprawianiem sportu. Spotyka się przy drążkach i drabinkach, wymienia doświadczenia związane z treningiem. Dwóch młodzieńców ćwiczyło nawet boks. Autentycznie. Bez ściemy. Nie tłukli się. To był prawdziwy trening. Jeden ćwiczył prawe i lewe proste, waląc drugiego w specjalne do treningu rękawice. Drugi udzielała fachowej instrukcji w stylu” „ Nogi niżej. Teraz odskocz. Teraz doskocz”.

Skończyły się moje wieczorne, spokojne spacery z psem.... Oj, skończyły... Kto wie, czy nie będę za nimi tęskniła....

Słowem – normalizacja postępuje. Brakuje mi jeszcze dzieci na placach zabaw. Z pobudek egoistycznych rzecz jasna. Z wnukiem chciałabym porobić babki z piasku.

I nie da się uciec od tego tematu.... Wybory prezydenckie....

Są tacy, co mówią, że to temat zastępczy, wywołany w celu odwrócenia uwagi od możliwości zejścia na wirusa. Inni twierdzą, iż nie ma o czym gadać, wyborów być nie powinno. Ich przeciwnicy, że powinny. Ktoś krzyczy o płonącej Biebrzy i ten temat uważa za najważniejszy. Jak by nie patrzył, du... zawsze z tyłu, od tematyki politycznej człowieku nie uciekniesz.
Z jednej strony słyszymy o zagrożeniu życia.

Mamy zostać w domach.

Mamy tracić oddech w maseczkach.

Mamy wkładać rękawiczki przy wejściu do sklepu.

Mamy unikać bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem.

Dzieci nie chodzą do szkół.

Zakłady pracy pozamykane.

Fryzjery i restauratorzy w rozsypce.

Stop. Wystarczy.

Z drugiej strony przeprowadzenie wyborów tzw. korespondencyjnych nikomu nie zagraża.

Zostaną udostępnione nasze dane osobowe, o których utajnienie walczono przez lata (tzw. RODO).

Listonosz poda nam wysterylizowaną kopertę z przesławnymi kartami. ( W jaki sposób sterylizuje się papier? Przez gotowanie czy przez zanurzenie w alkoholu 60%? Preferuję tę drugą wersję).

Poda oczywiście z odległości dwóch i pół metra.

Będziemy musieli wyjść z domu, by te karty gdzieś dostarczyć...

Przepraszam, jak się to ma do hasła „Zostań w domu”?

Brak w tym wszystkim sensu i logiki. Chyba że....

No właśnie, chyba że wcale nie jest tak niebezpiecznie, jak się to nam wmawia... Udowodnił nam to dzień 10 kwietnia, kiedy najważniejsi wyszli z domu, by składać wieńce. I nie chorują do dziś. Właśnie minęły dwa tygodnie wylęgu choroby... Tamtego dnia napisałam, że jeśli nikt z nich się nie rozchoruje, zacznę wierzyć w teorie spiskowe....

Wczoraj przeprowadziłam kilka rozmów telefonicznych ze znajomymi z różnych stron Polski. Rozmawiałam z nimi na początku kwarantanny. Byli wówczas bardziej przerażeni niż ja. Teraz też zaczynają wierzyć w teorie spiskowe...

czwartek, 23 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLII – Pełna para w sądach!


film na dziś "Dwunastu gniewnych ludzi"

I tradycyjnie.... Kolejny dzień za nami.... I ludzi coraz więcej. Na ulicach, w sklepach i terenach, ongiś zielonych, teraz zieleniejących się. Bo susza. W sieci coraz więcej artykułów o braku wody. Mój kolega nawet z tego powodu się zdenerwował. Zarzucił dziennikarzom, znaczy się „pismakom”, że suszą straszą ludzi, a już niedługo wymyślą powódź lub gradobicie. Stulecia oczywiście.

Cóż, dziennikarz zawsze szukał sensacji, czyli materiału do napisania, bo taka jego praca. Im gorszy, tym lepszy, bo większe zainteresowanie. Już o tym kiedyś pisałam. Powtórzę – moje spokojne felietony nie wzbudzały zainteresowania. Te, z wyzywającym tytułem – a jakże! Widać ludzie wolą czytać o złych rzeczach, skoro one się lepiej sprzedają. A „pismak” to też zawód. Człek po prostu na chleb zarabia.

Wczoraj na powietrzu było więcej osób z małymi dziećmi, a wieczorem ruszyli rowerzyści. Skończyło się moje bezkarne spacerowanie po ścieżce rowerowej. Idiotycznie zresztą oznaczonej. Ociera się o ławki. Ludzie na nich siedzący, widząc rower, muszą chować nogi pod ławkę. Inaczej, nie ma bata, rower po nogach przejedzie. Do tego ścieżka biegnie tuż przy trawniku. A jak wiadomo, pieski muszą na trawniku. Wystarczyłoby tylko trochę farby, by znak „rower” z jednej strony zamalować i namalować go z drugiej strony, gdzie rosną krzewy.

Jak widać myślenie boli.

Tak więc wczoraj po skate parku zasuwali rowerzyści. I to ostro. Znaczy – szybko. Widać było, że siedzieli w zamknięciu przez czterdzieści dni.

Spotkałam dwie koleżanki. Jedna kupiła sobie sukienkę. Na lato. Bo zapewne zaraz będą upały, czyli nastanie pora sucha i tzw. ciuchy wiosenne nie będą już potrzebne.

Druga miała ciekawe wieści. Niedługo ruszą sądy! Nie, nie, nikt nigdy sądów rejonowych, okręgowych ani żadnych innych nie zamknął. Nawet jakieś sprawy się odbywały. Większość jednak została odwołana. Według jakiego klucza, znajoma nie wiedziała. Wczoraj dostała wezwanie na kolejną rozprawę o spadek. Ten jej się oczywiście należy, ale zgodnie z literą prawa, sąd musiał szukać innych spadkobierców. Teoretycznie byli lub są. Praktycznie nikt w rodzinie niczego o nich nie wie. Czy są, czy ich nie ma, koleżanka dowie się na rozprawie 14 maja.

I ma dylemat. Czy jechać do innego miasta na tę rozprawę, czy zgodzić się na wszystko, co sąd postanowi?

Pytam, czy suma warta jest poświęcenia zdrowia, a może nawet życia? Czy, jeśli zejdzie na małego, wrednego hitlerka, to jej rodzina po niej ów spadek dostanie? A jak się wyrok jeszcze nie uprawomocni?

Cóż, wartość sumy spadkowej ma wartość w zależności od człowieka. Dla kogoś 500+ to majątek, a ktoś taką sumę nosi w portfelu w przegródce z napisem „drobne”.

Sumy spadku oczywiście nie usłyszałam. Normalne.

Fakt, że sądy zaczynają pracę pełna parą, też jest całkiem normalny.

Niedługo mają być wybory. Jakiś sąd musi uznać te wybory za legalne i przeprowadzone zgodnie z prawem. Sąd musi więc działać. Narodowi trzeba pokazać, że postępuje „normalizacja” ( to taki termin z okresu stanu wojennego w Polsce).

Aha, o uruchomieniu pełną parą sądów – cisza.

Kolejnym tematem poza wirusowym są oczywiście wybory. Nie będę o tym pisać. Wszyscy o tym piszą. Nic nowego nie wymyślę. Teorii spiskowych brak. Wszystko jest jasne.

Najbardziej boli mnie pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym.... Ktoś celnie zauważył, że jeszcze niedawno płakaliśmy nad Australią... a teraz... mało uwagi zwracamy na naszą, narodową tragedię. Użalaliśmy się nad koalą. Teraz mało kto wspomina bielika broniącego gniazda z jajami...

Temat biebrzańskiego parku schodzi na plan dalszy....

Smutno ….

środa, 22 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLI - Zefirek wolności


film i książka na dziś „Wojna i pokój”

Przyznaję się bez bicia. Dziś sprawdzałam, jak się po rzymsku zapisuje się „41”. Nie przypuszczałam, że napiszę aż tyle felietonów. Znaczy się tyle dni siedzę w domu.... zamknięta.

Dobra, bez przesady. Nie tak całkowicie zamknięta. Mam psa. A to pozwala mi w każdym etapie narodowej kwarantanny wychodzić z domu. Dziś już wiem, że taki pies mi życie uratował. Podczas kiedy inni kisili się we własnych M, ja spacerowałam bezkarnie po osiedlowych terenach rekreacyjnych. Było przyjemnie, oddychało się lepiej niż teraz, bo bez maseczki.

Ale spoko, niedługo i te maseczki zdejmiemy. Zezwolenie na zakrywanie twarzy byle czym to oczywiście klasyczne placebo. Czuj się człowieku bezpiecznie. I tyle. Maska, która mogłaby nas ochronić oraz innych przed nami kosztuje ok. 100 zł. Ręka do góry, kto taką ma...

Mamy zatem za sobą pierwsze dwa dni tzw. wolności polegającej na możliwości wyjścia do parku i lasu. W wyniku tego od razu się na ulicach zaludniło. Dlaczego na ulicach? No przecież do lasu jakoś trzeba dojść, nie każdy ma samochód.

Dobra, znowu przesadziłam... nie każdy od razu do lasy poleciał. Las w mieście z reguły daleko. Trzeba najpierw na jakąś wieś dojechać. Miejskie parki, takie z drzewami i ławkami, też daleko. Przynajmniej w mojej okolicy.

My mamy tzw. skate park. Drzewa oczywiście, że rosną. Pod kontrolą osiedlowych dozorców. Przycinają je, obcinają, wycinają, jeśli te usychają. Są też trawniki. I masa miejsc do rekreacji czyli: ściana do tenisa, sprzęt do napowietrznego uprawiania sportu, stoliki z planszami do gry w szachy, miasteczko rowerowe, mini golf i parę placów zabaw. Żadne z tych miejsc nie zostało obwiązane biało-czerwoną taśmą na znak zamknięcia.

Teraz lud wyległ na powietrze i owe miejsca zaludnił. 

Przedwczoraj jedynie spacerował. Wczoraj zaczął korzystać ze sprzętu. Jakiś senior nieśmiało usiadł na jednym z urządzeń plenerowej siłowni. Babcia pozwoliła wnuczce skorzystać ze zjeżdżalni.

Nieśmiało rozpoczęło się też życie nocne skate parku. Wczoraj dwie zamaskowane (pod brodą oczywiście) dziewczyny, przestrzegają przepisowej odległości, sączyły piwo pod daszkiem. Place zabaw opanowane zostały przez wiosennych zakochanych. Niektórzy nawet rozmawiali, pomiędzy pocałunkami rzecz jasna. Zapełnił się street workout, takie miejsce z różnego typu drążkami, służące do wykonywania ćwiczeń, których podstawą jest wykorzystanie ciężaru własnego ciała. Oczywiście, że po zmroku. Tu nie da się zachować odległości.

Na szkolne boisko wjechała po raz pierwszy w tym roku kosiarka. Próbowano również kosić osiedlowe trawniki. Niestety, susza spowodowała, że nie ma czego kosić.

Ja również poczyniłam postępy. Wyszłam sama, bez psa! Najpierw do apteki. Tłumów nie było. Ale oczekiwanie na zakupy trochę trwało. Panie farmaceutki, stojące za pleksą, pełniły bowiem funkcje lekarza. Doradzały, polecały, informowały.... No tak, w sumie muszą wiedzieć, co sprzedają. Obecnie kontakt z lekarzem, nawet pierwszego kontakt, jest utrudniony, wszystko zatem spada na apteki.

Zupełnie kolejek nie było w sklepie spożywczym. I to już poważny krok do normalności. Przez poprzednie dni obserwowałam ludzi przez balkon. Pokornie stali w długiej kolejce do trzech sklepów spożywczych. Zniknęła potrzeba zakupów? Obkupili się? Nie, zwiększyła się ilość osób mogących robić równocześnie zakupy w dyskontach. Pewnie tam są. Ale nie sprawdzałam.

Samodzielnie kupiłam dwa piwa w butelce!

Pierwszy mój samodzielny zakup w spożywczym po czterdziestu dniach zniewolenia!

Hura!

Uratowana!

Po powrocie ze spaceru z psem, usiadłam na balkonie, otworzyłam butelkę....

Pal licho wybory, pal licho mały, wredny hitlerek... Zefirek wolności o aromacie chmielu i drożdży zawiał mi w oczy....


wtorek, 21 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XL – Wirus ukierunkowany


film na dziś "Chłopcy" (1973) w/g Grochowiaka

Lud gromadniej wyszedł z domu. Na wczorajszych spacerach z psem przypomniałam sobie, jak wygląda nastolatek przed „osiemnastką”. Taki nastolatek nosi maseczkę pod brodą. Z kolegami idzie w przepisowej odległości, rzucając co chwilę „Ku..., na ch... te maseczki”.

Na spacer po osiedlu wyruszyli również seniorzy bez psów. Ci oczywiście w maseczkach całkowitych, które zsuwają na brodę podczas odpoczynku na ławce. Mają jedyne wytłumaczenie „W tym świństwie nie da się normalnie oddychać”.

Prawda. Nie da się.

Na trasie spotkałam koleżanki. Jedną poznałam po kolorze włosów. Inny niż poprzednio, ale równie ekstrawagancki. Drugiej nie poznałam, ale ona poznała mnie. Wszystkie trzy wywodzimy się z pokolenia, które dzieciństwo przeżyły na podwórkach. Były to czasy prymitywnego uodparniania organizmu na przeciwności losu.

Na przykład rano wystawiano aluminiową wannę na podwórko, wlewano do niej wodę. Ta się nagrzewała i po południu dzieciarnia wskakiwała do środka. W ubraniach oczywiście. Potem bawiliśmy się w „ganianego” i ubrania wysychały. Szanujący ubrania zdejmowali je i moczyli tyłek w samych majtkach. 

Katar nie był przeszkodą w wyjściu na zewnątrz mieszkania. Chusteczek higienicznych nie było. Były bawełniane. Mama zawsze sprawdzała, czy do szkoły bierzemy czystą. Na podwórku nikt o niej nie myślał. Dawaliśmy radę. 

Przewracaliśmy się na ziemi, obcieraliśmy kolana do krwi. Na pewno tą drogą dostawały się do naszego organizmu bakterie, wirusy i inne zarazy. Mama polewała ranę wodą utlenioną i wracało się do zabawy.

W domu była tylko zimna woda. Mycie rąk często polegało na ich przepłukaniu pod kranem. Z ogródka wyrywaliśmy marchewkę lub rzodkiewkę, wycieraliśmy o bluzkę i jedliśmy.

Zimą tarzaliśmy się w śniegu. Jeździliśmy na sankach.

To za naszych czasów powstała piosenka „W czasie deszczu dzieci się nudzą”.... Oj nudziliśmy się zamknięci w mieszkaniach....

Po co ja to wszystko piszę? Po to, żeby pokazać, że jesteśmy pokoleniem silnym i odpornym. A ci, co przed nami, mówię o takich 75+, są jeszcze silniejsi. I takich właśnie ludzi trudno się pozbyć. Wprost przeciwnie – trzeba ich leczyć, bo chorują. Moje pokolenie też zaczyna chorować. Normalna kolej rzeczy. Tyle tylko, że chorować możemy długo, oj długo ze względu na czasy, w których się uodpornialiśmy.

Oto wczoraj jedna ze spotkanych przeze mnie koleżanek wysunęła kolejną teorie spiskową.

Wirus ukierunkowany.

To, że mały, wredny hitlerek nie wymknął się z laboratorium przypadkowo, spiskowcy wiedzą od dawna. Kogo w pierwszej kolejności atakuje? Osoby starsze. Te, które nękane są przez przeróżne choroby. Niestety, na te choroby wynaleziono już lekarstwa. Taka cukrzyca na przykład. Jeśli człek odpowiednio się odżywia, łyka tabletki, rusza się, to przeżyje. Wiem to z własnego przykładu. Na cukrzycę zapewne nie umrę.

Młodzi nie chcą już mieć rodzin wielodzietnych. Panuje moda na singielstwo. Świat się po prostu starzeje. A starość kosztuje. Trzeba budować domy opieki. Inwestować w coraz droższe lekarstwa, bo eutanazja się nie przyjęła. Problemem są wypłaty emerytur. To wielkie obciążenie budżetów państwowych. I prywatnych ubezpieczycieli też. Bo tak w ogóle to stary człowiek jest poważnym problemem. I tu nie ma się z czego śmiać. Tu trzeba płakać. Z jednej strony – akcja troski o seniorów, z drugiej lament, ile to kosztuje. Nie każde dziecko stać na pełną, profesjonalną opiekę nad ojcem czy dziadkiem.

Trzeba było ten łańcuch przerwać. Wynaleziono? Wyhodowano? Odszukano? Wirusa, który atakuje starszych, schorowanych i wiecznie żyjących...

Koleżanka poparła swą teorię spiskową wydarzeniami z polskich domów pomocy społecznej. Ponoć pomyślano w naszym kraju o wszystkim i wszystkich. Seniorom dostarczono bezpłatne maseczki. Tym, co są w swych domach. 

O tych, co zamieszkują DPS - y zupełnie zapomniano.

Dziś umierają.

Zwolnią się miejsca.

A kolejka do takich domów długa....


poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XXXIX - Placebo


                            film na dziś "Żądło"

Dziś będzie raczej nudno. Wszystko dlatego, że wczoraj była niedziela. A niedziela na prowincji zawsze jest nudna. Nie bierzmy pod uwagę imprez typu odpust czy festyn, bo te są w wyznaczonych miejscach i nudy wiejącej z ulic prowincji nie likwidują. Jeśli dodamy do tego stan kwarantanny, to możecie sobie wyobrazić spokój, ciszę i bezruch ....

Wczorajszy spacer z psem poświeciłam właśnie wędrówce wzdłuż jednej z najbardziej ruchliwych ulic. Ma cztery pasy, dwa w jedną, dwa w drugą stronę. Tędy wiedzie najliczniejsza linia komunikacji miejskiej (w normalny dzień autobus co 10 minut). Tutaj też, w niewielkiej odległości od jezdni znajduje się słynny na całą Polskę szpital, obecnie jednoimienny. Znaczy się koronawirusowy.

Poszłam więc chodnikiem wzdłuż szpitala. Na trasie do mini galerii handlowej nie spotkałam nikogo. Minęłam natomiast dwa skrzyżowania z sygnalizacją świetlną.

Po co ona działa? W jakim celu mruga trzema kolorami? Gdzie sens i logika? Samochodów jak na lekarstwo...

Dobra, nie będę się czepiać. W telewizji policjant powiedział, że kwarantanna kwarantanną, ruch na drogach mniejszy, ale przepisów przestrzegać trzeba. Jasne, jeszcze się odzwyczają od świateł i co potem będzie, jak już normalnie będzie?

Minęły mnie również dwa autobusy miejskie wiozące powietrze.

Potem skręciłam w kolejną dużą ulicę. Z jednej strony kościół, z drugiej galeria handlowa i kolejny kościół. Jak to w Łomży bywa. Gdzie się nie obrócisz, tam kościół. Katolicki rzecz jasna.

Tym razem spotkałam cztery osoby bez psa i trzy z psami. Według przepisów miały być zamaskowane.

Część była. Część nie. Miała pod szyją jakieś apaszki, szaliczki, golfiki. Podczas kiedy ja brnęłam przez ulice miasta w maseczce wielorazowej bawełnianej, ludzi mijając mnie, wsadzali brodę w te „chusteczki”, że niby zasłaniają twarz.

Słowem, żadnego zabezpieczenia.

Poczyniłam również maseczkowe obserwacje z balkonu. Wszak pod sobą mam sklepy. Było podobnie. Maseczka pod brodą, w ustach papieros lub butelka z napojem, daję głowę uciąć, że piwo lub tzw. „małpka”. Pod blok wróciła bowiem „ławeczka”. Jeszcze nie w pełnym składzie, ale już część trwa na posterunku.
Inni z owymi szalikami i golfikami na szyi zakrywali twarz …. wchodząc do sklepu.

Słowem, odnoszę wrażenie, iż zezwolenie na zakrywanie twarzy byle czym to oczywiste działanie psychologiczne. Niech naród ma poczucie bezpieczeństwa. Placebo też działa.

Oczywiście melduję, że na prowincji policji ani straży miejskiej nie widać i nie ma komu karać za brak nikabu (hi hi... nie wiecie co to? To sobie wygoglujcie!).

Wieczorem trasę powtórzyłam. Statystycznie było to samo. Taka sama ilość ludzi, psów i autobusów z powietrzem. Zasłonięte twarze – podobnie.

Tym razem skupiłam się na szpitalu. W dzień – wiadomo, spokój, cisza. Po zmroku szpital więcej mówi o sobie.

Trasą wzdłuż szpitala chodzę około dwudziestej pierwszej od 10 lat, bo tyle ma moja sunia. Zawsze o tej porze włączone były światła w praktycznie wszystkich pokojach. Położony w szczerym polu budynek rozjaśniał teren wokół siebie. Czasami przechodziłam przez ulicę i spacerowałam po alejkach prowadzących do szpitala.

Teraz strach się bać. Nie, nie małego, wrednego hitlerka. Ciemności. Szpital tonie w ciemności. W czas wielkiej zarazy, pandemii, epidemii i placebo w postaci maseczek jednoimienny szpital jest wygaszony. Zwłaszcza w części, gdzie znajdują się sale pacjentów.

O tym, gdzie są, wiem z autopsji. Wszak cztery lata temu leżałam w jednej z sal na oddziale wewnętrznym. Od początku narodowej kwarantanny przyglądam się oknom właśnie na tym oddziale.
Czasami widać światło w trzech oknach, z czego dwa to dyżurka pielęgniarek. Wczoraj nawet tu nie dojrzałam śladu elektryczności.

Wiem, że sale pacjentów znajdują się jeszcze po drugiej stronie księżyca, znaczy się korytarza. Czyżby wszystkich pacjentów położono właśnie po tej drugiej? I tak na każdym oddziale? Inne wczoraj też straszyły mrokiem i czernią.

Celowe zaciemnienie? Z dzieciństwa pamiętam, że rodzice zaciemniali pokój, kiedy chorowałam na odrę...

Wszyscy już spali?

Po powrocie do domu zrobiłam rzecz karygodną w czas zarazy. Wzięłam prysznic i otworzyłam puszkę piwa. Postanowiłam, że następnego dnia pójdę po takie w butelce.

niedziela, 19 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XXXVIII - Wielki nam dzień nastanie (jutro)



                              film na dziś "Ptaki"

Kochani, od jutra niezwykłe zjawisko. Nazwano je odmrażaniem gospodarki. Stopniowym. Pierwszy etap będzie. Odmrażanie zacznie się od otwarcia parków i lasów (o cmentarzach nie wspomniano...). Znikną druty kolczaste, znikną szlabany, zasieki i barykady. Las stanie otworem dla spragnionego powietrza ludu.

Lud wejdzie do parku!

Przypomni sobie, jak wygląda drzewo, co się zowie brzoza. Ujrzy sosnę i świerk. Dotknie kory i budzących się do życia liści.
Odetchnie pełną piersią i przeponą.

No i co z tego, że w maseczce? Odmrażanie jest przeca stopniowe.

Dlaczego najpierw odmraża się, znaczy otwiera lasy? Proste. Każda gospodyni domowa wie. Jeśli chcemy odmrozić lodówkę, to wyciągamy z niej wszystko. Żeby odmrozić gospodarkę, trzeba lud do lasów wygonić.

Nie ma obawy. Lud partyzantki nie założy. Lud się zachłyśnie świeżym powietrzem i będzie za nie niezwykle wdzięczny tym, co go do lasu wpuszczą.

A ów ma w tym swój cel.

W takich lasach bowiem ustawi punkty odbioru kart do głosowania. Wiadomego głosowania. Jeśli człek do lasu 10 maja trafi, na pewno do takiej dziupli głos wrzuci. Oczywiście przy okazji wdechu i wydechu.

Za komisje wyborcze będą robić ptaszki. Będą też sarenki i dziki. Ale to w dalszych rejonach lasów, gdzie będą zapuszczać się myśliwi wraz z rodzinami. Ci połączą przyjemne z pożytecznym i ustrzelą kilku członków komisji w ramach edukacji swoich dzieci.

Jasne wszystko? Jasne!

Jeszcze tylko kilka haseł trzeba wymyślić i lud będzie zachwycony działaniami swych władców. Jako że hasła nie przychodzą mi do głowy, przejdźmy dalej do odmrażania.

W sklepach będzie nas więcej. Dlaczego akurat to? Otóż kolejki, nawet człowiek od człowieka oddalony o dwa metry, nie robiły dobrego wrażenia. Takim antykom jak ja przypominały czasy PRL-u. Wystarczająco dużo kojarzy nam się ostatnio z tamtymi latami, postanowiono zatem przynajmniej jeden element zlikwidować. Ten najbardziej rzucający się w oczy.

I na tym koniec etapu pierwszego. Drugi zostanie zapewne rozpoczęty po 10 maja. Do tego czasu las i sklep musi ludowi wystarczyć.

W drugim etapie nastąpi „otwarcie hoteli i innych miejsc noclegowych”. Oznacza to, że będziemy mogli podróżować. Zupełnie niewskazane to jest przed wyborami. Przemieszczający się lud może nie zagłosować ze względu na zmianę miejsca zamieszkania. Dzięcioł z komisji wyborczej z nieswojego lasu ma prawo go nie znać.

A zresztą czy taki, co się przemieścił, będzie myślał o wyborach? Będzie się cieszył z przemieszczenia i tyle!

W drugim etapie przewidziano również otwarcie „niektórych instytucji kultury: bibliotek, muzeów i galerii sztuki”.

Oczywiście, że po 10 maja. Według mnie oczywiście. Ja bym tak zrobiła rzecz jasna, gdybym była na miejscu odmrażających. 

Otwarcie tych instytucji obudzi bowiem inteligencję. A dla tej grupy książka, obraz czy kawałek antycznego dzbanka jest ważniejszy niż las. Zamiast do lasu w niedzielę inteligent pójdzie do galerii oglądać obrazy. Do muzeum podziwiać stare monety. Spragniony nowych powieści zacznie czytać na balkonie. I co? Frekwencja wyborcza się rypnie. Wróbelki, kukułki, nornice i liski będą nadaremnie oczekiwały na wyborcę....

Zbyt wczesne dopuszczenie do uciech intelektualnych może również spowodować, że ludzie zaczną myśleć. A myślenie w obecnych czasach jest najmniej pożądane.

Zatem jutro ruszamy do lasu, do parku, na łąkę.... zaraz.... o łące nie było mowy... w każdym razie od jutra nasze psy mogą swobodnie srać na trawnikach. Do tej pory robiły to nielegalnie, bo przecież wszystkie tereny zielone były zamknięte.

Do zobaczenia pod krzakiem!