sobota, 18 maja 2019

Czas rozliczeń




A więc nadszedł czas, żebym i ja wypowiedziała się na temat najbardziej obecnie aktualny. Odczekałam trochę, by nie dać się ponieść emocjom i do tematu podejść nieco spokojnie. Jako że całkiem spokojnie się nie da, piszę. Za oknem zachmurzone niebo, na domowej pogodynce wilgotność w domu 68, na zewnątrz – 82. Pranie w łazience i na balkonie nie schnie.
Zatem do roboty.
W sprawie zjawisk pedofilii w kk ( znaczy się w kościele katolickim) podchodziłam bez super emocji. Oczywiście zjawisko godne największego potępienia, wieloletniego więzienia w mokrym i wilgotnym lochu, o chlebie i wodzie, ze szczurami i myszami na surowo. Bez względu na to, kim pedofil byłby z zawodu, urodzenia czy nadania.
Zdania nie zmieniam.
Sprawa w kodeksie karnym wydawało mi się wówczas oczywista. Przestępca, przestępstwo i już. Dziś taka oczywista nie jest. Dziś jestem przerażona i powalona faktem, iż są przestępcy, którzy stoją ponad prawem. A najgorsze jest to, że wiedziałam o tym od dawna. Ludzie o tym wiedzieli. Masa ludzi o tym wie. Dopiero jednak film braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” uświadomił, jak bardzo byliśmy i jesteśmy tolerancyjni wobec pracowników kk.
To zupełnie tak samo jak rzucenie przeze mnie palenia. Wydmuchiwałam z siebie dym przez 26 lat. Wiedziałam, że to szkodliwe, że niebezpieczne, że cuchną nikotyną. Aż pewnego dnia obudziłam się z świadomością, że to wszystko prawda. Ktoś, coś wreszcie do mnie dotarło. Następnego dnia kupiłam ostatnią paczkę papierosów w swoim życiu. Nie palę 15 lat.
Teraz przypominam sobie, jak w mieście w którym mieszkam, mówiono, że miejscowy biskup lubi młodych chłopców. Wraz z innymi śmiałam się. W końcu biskupa przeniesiono do innej diecezji, za karę oczywiście.
Bo największą karą w kk jest właśnie przeniesienie z dobrej parafii (czytaj bogatej) do gorszej (czytaj biedniejszej). Cokolwiek by pracownik kk złego nie zrobił, jakiejkolwiek wagi jego czyn by nie był, kara jest jedna – uroczyste pożegnanie w starej parafii i uroczyste powitanie w nowej.
O zgrozo, dopiero z filmu Sekielskich dowiedziałam się, że istniał specjalny dekret? ustawa? przepis? kk mówiący najprościej o ukrywaniu przestępstw i przestępców seksualnych! Sprawa nie miała prawa wyjść poza mury katedr i świątyń różnego rodzaju. I było to za czasów JP II!
W maju 2001 roku kardynał Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, wysłał list do wszystkich biskupów katolickich. Stwierdził w nim, że wszystkie wewnętrzne dochodzenia kościelne dotyczące molestowania dzieci podlegają tajemnicy pontyfikalnej.:” - to nie ja, to Wikipedia. Ogólnodostępna. Dla każdego. W wielu językach. Poczytajcie pod hasłem „Nadużycia seksualne w KK”. I nie chodzi tu tylko o tajemnicę spowiedzi.
Nadal jestem przerażona i zszokowana, że najważniejsi w kk ukrywali przestępców, ponieważ byli jego pracownikami. Tym samym współuczestniczyli w przestępstwie!
Gdyby o pedofilię oskarżono murarza X z brygady budującej obwodnicę Y, a jego szef – dyrektor Z ukrywał go we własnym barakowozie, też szef poniósłby karę! No, ale to nie kk... tylko zwykła obwodnica...
Niektórzy twierdzą, że winę ponoszą same ofiary, bo nie zgłaszały przestępstw do prokuratury...
Kochani, pomyślcie logicznie.... odkąd pamiętam kk głosił wszem i wobec, że jest nękany, atakowany i zniewalany, i co tam jeszcze chcecie. Najpierw gnębiła go komuna.
Czy potraficie wyobrazić sobie molestowane dziecko, które w latach 80-tych, zwłaszcza po ogłoszeniu stany wojennego, informuje, że pracownik kk, cytując niejakiego Piotrowicza, „ ciumkał go”? Zwłaszcza, że ów pracownik uczestniczył w walce z ową komuną, groziło mu internowanie i w ogóle wyrastał na narodowego bohatera?
Czy wyobrażacie sobie molestowane dziecko, które w latach 90-tych, po wprowadzeniu religii do szkół i wielkim triumfie robotników, (pod przewodnictwem kk, z wizerunkiem Matki Boskiej w klapie) nad komuną, idzie na odnowioną policję i mówi, że to już nie było tylko „ciumkanie”?
Czy wyobrażacie sobie w ogóle dziecko, które opowiada o molestowaniu? Jakże często młody człowiek myślał, że tak po prostu ma być!
Dlatego dopiero dziś wielu z tych ludzi mówi, o tym co ich spotkało.
Dziś już można.
Dziś już są świadomi zjawiska, które uczyniło ich życie koszmarem.
Dziś już się nie boją.
Dziś dzieje się to na całym świecie.
Polski kk nie jest wyjątkiem.
Może jednak nim zostać, jeśli najważniejsi w kk, ukrywający przestępców, nie poniosą kary.
Tu, na Ziemi. A nie, jak obecnie twierdzą, Bóg ich rozliczy.
Na rozliczenie przez Boga nie zasługują.




wtorek, 14 maja 2019

Cytaty - Pospolitość skrzeczy....




„Tak by się nam serce śmiało
do ogromnych, wielkich rzeczy,
a tu pospolitość skrzeczy” - Stanisław Wyspiański „Wesele”

Im dłużej trwa świat, im mniej na nim wojen, tym więcej budynków, drzew i pomników uznawanych za zabytki. Im ich więcej, tym więcej trzeba pieniędzy, by zadbać o ich stan. Konserwatorzy i miłośnicy wytworów czasu minionego walczą o każdy budynek, o każdą cegłę ilość na zabytkowym dębie. Troszczą się o czas miniony, o historię, która uczy jak żyć, jak szanować przeszłość, którą sami się staniemy.

Przegrywają.

Stara lipa stoi w miejscu, gdzie najłatwiej i najlepiej dla mieszkańców wsi poprowadzić nową jezdnię z chodnikiem. Kiedy sadzono lipę, wystarczył brukowana droga, którą przemieszczali się w zgodzie ludzie i wozy zaprzężone w dwa konie. Jeździło się nimi dwa razy w tygodniu na targ do pobliskiego miasteczka. Dziś auta mają niskie zawieszenia, a ludzie jeżdżą nim dwa razy dziennie do pracy w pobliskim miasteczku. Jezdnia jest niezbędna. Podobnie jak dwupasmówka w dużym mieście. Tam trzeba wyburzyć kilka kamienic, zabytkowych.

Czy lipa ma nadal rosnąć, a kamienice stać, by utrudnić życie mieszkańcom owych miejscowości?

Zabytkowy hotel w środku miasta straszy pustymi oczodołami okien. Jest własnością prywatną. Właściciel jednak nie ma pieniędzy na remont, który kosztowałby dwa razy tyle, a może nawet trzy, ile wybudowanie dużego bloku mieszkalnego. Ruiny nikt nie chce kupić. Nawet „miasto”... Urzędnicy miejscy mają inne wydatki. Trzeba wyremontować szpital, na nowym osiedlu postawić plac zabaw, wymienić rury kanalizacyjne, zmodernizować oczyszczalnię ścieków...

Tu stoi stary pałac, tam spichlerz, gdzieś zabytkowa kamienica... można je ratować kosztem mieszkań komunalnych, dróg dojazdowych, obwodnic wokół dużych miast, pomocy dla biednych...

Pospolitość jest ważniejsza. Historia może poczekać.



poniedziałek, 6 maja 2019

Majowe prezenty





„Znów przyjdzie maj, a z majem bzy” - śpiewała ongiś Beata Kozidrak.... I maj przyszedł, a z majem okres prezentów. Najpierw komunijnych. Bo tak to w naszej katolickiej rzeczywistości jest, że tzw. „komunia święta” to czas ubijania interesów dosłownie przez wszystkich, którzy mogą z ową imprezą mieć coś wspólnego.

Zaczynamy więc:

Na portalach społecznościowych i handlowych ofert bez liku.

Mamy naturalne i chrzestne szukają odpowiedniej kreacji. Co ubrać? Co włożyć? Jak wyglądać? „Proszę o poradę – jak powinnam wyglądać jako ciocia starszej siostry mamy dziecka? Czy wypada też na biało?” Oczywiście, że wypada. Jeszcze wianek na głowę i można powtórnie przystąpić razem z dzieckiem do komunii, pierwszej po wielu latach.
„ Jak ubrać córkę na komunię młodszego syna szwagra mojej matki?” - pyta zatroskana mama.
„Czy wypada siedzieć w kościele w żakiecie, jeśli będzie chłodniej”
„Poszukuję sukienki bądź komplet spodnie i żakiet na komunię. Na wzrost 180 cm. Rozmiar tak między 42-44-46”.

Człowiek przerzuca post za postem na wiadomym portalu i dostaje oczopląsu. Ale to dopiero początek. 

Potem są prezenty.

I tu dopiero biznes zaczyna się kręcić. Bo idąc „na komunię” prezent musisz dać. Obojętnie czy jesteś zięciem zmarłej babci czy ojcem chrzestnym kogoś z rodziny. Handlowcy prześcigają się w reklamowaniu owych prezentów. Każdy jest ponoć odpowiedni. Najlepiej komputer najnowszej generacji lub super rower. Niektórzy kupują skutery lub quady. Ci, co nie wiedzą co dać, dają forsę. Nie, nie w kopercie. W czekoladkach z napisem „I Komunia Święta” i obrazkiem Matki Boskiej. Stoją takie pudełka w hipermarketach i wołają „Kup mnie! Kup mnie”. Na obrazku prócz Maryi, Chrystus i Jan Paweł II.
Przepraszam, czy tej trójce to się podoba? Pewnie tak, skoro żadne z nich nie reaguje, na przykład gromem z jasnego nieba, w sam środek marketu.

Znajoma ongiś kupiła chrześniakowi na komunię cztery piłki: do koszykówki, siatkówki, piłki ręcznej i nożnej, żeby w dziecku rozbudzić zamiłowanie do sportu, aby było zdrowe i sprawne. Inna, mgr filologii polskiej, podarowała zestaw słowników w formie papierowej, żeby wzbudzić zainteresowanie książką i pokazać, że drukowane są jeszcze w obiegu.

Obdarowane dzieci podsumowały, że dostały kiepskie prezenty. Obie ciocie nie są już mile widziane w rodzinach.

Jako były nauczyciel znam przypadki, kiedy rodzice zapożyczali się, by „wyprawić” dziecku komunię, a ciocie – by kupić odpowiedni prezent.

Jako były nauczyciel znam przypadki, kiedy dzieci z ubogich rodzin po tzw. „komunii świętej” unikały rozmów na jej temat. Nie miały czym się pochwalić.

Narodzie katolicki, gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Z chrześcijaństwa tylko katolicyzm pozostał...

Druga sprawa – prezenty na Dzień Matki.

I teraz coś, co rozłożyło mnie na łopatki. Oto w lokalnym portalu pojawiła się reklama koncertu właśnie z tej okazji. Zaśpiewa znany piosenkarz tzw. starszego pokolenia. Obok napis „Kup mamie bilet!”

Nie, nie kochani, nie mam nic przeciwko temu artyście. Tyle tylko, że nie gustuję w jego twórczości. Do tego coś wiekowo mi się nie zgadzało.... on i mama.... Podczas spaceru z psem przyjrzałam się mamom, to znaczy paniom z wózkami i dziećmi. Zobaczyłam taki przedział wiekowy 25-35 lat. No dobre, mama może być tak do pięćdziesiątki, a potem to już raczej wiek babciny...bez względu na to, czy się ma wnuki, czy nie. I człowiek np. od siedmiu dziewcząt z „Albatrosa” powinien raczej dla nich być przeznaczony. Co ja mówię,  cała Budka Suflera (Cugowski ur. 1950), Lady Pank (Borysewicz ur. 1955), wspomniana wcześniej Kozidrak ur. 1960, to przecież młodzieńczy repertuar obecnych pięćdziesięciolatków, ba starszych od nich też... O Rolling Stones nie wspomnę. Dziadek Jagger ma obecnie ponad 70 lat! Wszyscy on, łącznie z Januszem Laskowskim powinni zaśpiewać z okazji Dnia Seniora.
„To że dziadki śpiewają, nie oznacza, że babcie na ich koncerty chodzą” - usłyszałam, kiedy oznajmiłam, że krzywdę zrobię synowi, jeśli bilet na wiadomy koncert mi kupi.

No tak.... już kiedyś o tym pisałam.... babci nie wypada iść na koncert rockowy, o słuchaniu rapu nawet nie wspomnę.

I chyba temat prezentów wyczerpałam. Na żadną tzw. „komunię świętą” nie jestem zaproszona, a na Dzień Matki pewnie dostanę dobry alkohol.

Aha, dlaczego piszę "tzw. komunię świętą"? Bo to o czym piszę z prawdziwą komunia świętą nie ma nic wspólnego.



czwartek, 2 maja 2019

Flaga



Święto flagi przypada 2 maja. Wszyscy wszystkich zachęcają do wywieszania flag, na domach, na balkonach... W moim bloku mieszkalnym wywiesiłam tylko ja... Stojący pod blokiem mieszkańcy osiedla pytali nawet dlaczego to uczyniłam. Czyżby to kolejny element strajku nauczycieli? - zasugerował jeden.  

O narodzie w stolicy diecezji....

Odkurzyłam stary tekst, o wspomnieniach związanych z flagą w ów okrutny czas panowania komuny... 

Jako dziecko wychowane w PRL-u jeździłam na kolonie letnie. To taki relikt przeszłości, z którego korzystała za moich czasów większość ( i to zdecydowana) moich znajomych z podwórka i szkoły. Dostępne były praktycznie dla każdego, kto miał pracujących rodziców. ( Przypominam, wtedy bezrobocia nie było). O dawnych peerelowskich koloniach można by pisać i pisać…Dziś o ceremoniale.

Otóż na koloniach letnich, na specjalnie przygotowanych placu, odbywały się apele.  Raz lub dwa razy dziennie, w zależności od zarządzenie kierownictwa. Na placu obowiązkowo znajdował się maszt, a na nim flaga w narodowych barwach. Rano była wciągania na maszt, wieczorem zdejmowana. Jeśli odbywało się to w czasie apelu, obowiązywał ceremoniał.

Jak wiedzą starsi, uczestnicy kolonii podzieleni byli na grupy. Każdego dnia inna grupa miała dyżur. Do jednego z obowiązków należało wystawienie pocztu flagowego do ściągnięcia lub wciągnięcia flagi na maszt. Członkowie pocztu musieli być nieco ładniej ubrani, a z tym na różnie bywało. Rodzice raczej nastawieni byli na zniszczenie przez potomstwo ubrań podczas pobytu na koloniach, niż na modne ich ubranie. Koloniści czasami pożyczali sobie coś „eleganckiego”, dziewczyny spódniczki, chłopcy koszule… W każdym razie w krótkich spodenkach, bez względu na płeć, nie można było wystąpić w poczcie flagowym.

Apel prowadził przewodniczący samorządu kolonijnego. Było „Kolonia baczność! Poczet flagowy do wciągnięcia (ściągnięcia) flagi wystąp!” Trójka dzieciaków równym krokiem ( oj, trzeba było się tego nauczyć…) podchodziła do masztu i wykonywało nakazaną czynność.

I, o ile skleroza mnie nie myli, wtedy padała komenda: „Do hymnu!” i śpiewaliśmy hymn. Kolonijny.

Z hymnem było tak: w ciągu dwóch, trzech pierwszych dni każda grupa musiała nauczyć się piosenki. Potem, przez następne dwa dni, na apelu wykonywano piosenki. Ta, która uzyskała najwięcej braw, zostawała hymnem kolonii. (hi hi, ciekawe jakie dziś utwory byłyby hymnami )  ). Wśród zapamiętanych przeze mnie były piosenki o starym namiocie, szlagier z „Czterech pancernych….”, coś o morzu…

Wracajmy do ceremoniału. Flagę ściągano z masztu, składano i przekazywano kierownictwu kolonii. Składano ją niemal tak dokładnie, jak robią to amerykańscy żołnierze, a wtedy jak wiadomo o takowych zwyczajach zgniłego zachodu nie mieliśmy pojęcia.

O tamtym ceremoniale mogę dziś powiedzieć jedno – to właśnie on nauczył mnie znaczenia i szacunku dla narodowych barw. Nie, nie szkoła. Jakoś wszystkie szkolne uroczystości związane z flagą zniknęły z mej pamięci. Kolonijne zostały. Czy rzeczywiście, jak twierdzą niektórzy, takie wakacyjne ceremoniały były propagandą „komuny”? Przecież na maszt wciągaliśmy biało-czerwoną, przecież staliśmy na baczność przed biało-czerwoną!

Kiedy sama zostałam nauczycielem, oczywiście uczyłam dzieciaki narodowej symboliki. Ale podczas oficjalnych imprez głównie pilnowałam uczniów, by odpowiednio zachowywali się. Na wzruszenia nie było miejsca. 

Dopiero w 2009 serce mi zadrżało.

W tymże roku w Polsce odbywały się Mistrzostwa Europy w Koszykówce Mężczyzn. Jako zapalony kibic pojechałam na jeden z meczów, do Łodzi. Kupiłam swą pierwszą w życiu flagę. I trzymając ją w górze, wraz z dziesięcioma tysiącami innych kibiców śpiewałam hymn narodowy. Drżenie głosu, łza w oku….
Ale to już temat na nowy tekst…  
  



środa, 1 maja 2019

Takie sobie Święto Pracy....




Właśnie mamy święto, które kiedyś było świętem prawdziwym. Dziś jest po prostu dniem wolnym od pracy. Mowa oczywiście o 1 Maja czyli tzw. Święcie Pracy.
Oczywiście, że „tak zwanym”, bo dziś mało kto świętuje, czyli celebruje ten dzień. Teraz siedzę w domu i tworzę, znaczy się piszę różne teksty, a rok temu spędziłam ten dzień na własnej działce rekreacyjnej.

Na sąsiednim polu rolnik rozrzucał wówczas obornik. Znaczy się pracował. Chyba nawóz jakiś kiepski, bo nie śmierdziało.

Zbierałam chrust w lesie, paliłam ognisko i odkurzyłam przyczepę campingową. I bardzo dobrze, bo karkówka co prawda się odpowiednio ugrillowała (taki neologizm), ale do spożycia jej pod wiatą nie doszło. Nad polem i lasem przeszła majowa burza. Jedliśmy zatem w przyczepie. Burza była przyjemna, świat po niej zrobił się jasny i czysty.

Fajna majówka w gronie rodzinnym. Lubię przyjeżdżać na swój kawałek trochę ucywilizowanego pola pod lasem (jest prąd i sławojka). Ale nie było wyjątkowa. Tak spędzamy letnie dni często, bo mięso z grilla lubimy, pies ma się gdzie wybiegać, a starsza młodzież odpocząć po dniach ciężkiej pracy. Być może przyjedziemy tu na Święto Konstytucji i Święto Wojska Polskiego. Nie, Dzień Niepodległości spędzimy w domu, wiadomo listopad. Kiedyś proponowałam, żeby urządzić tu Wigilię. Nie przeszło. Za ważne święto, żeby dzielić się opłatkiem w przyczepie campingowej.

A więc mieliśmy Święto Pracy, czyli dzień wolny od pracy.... Podejrzewam, że spory odsetek Polaków spędzał ten dzień na słodkim lenistwie...

Tymczasem kiedyś, za komuny, było inaczej. 1 Maja to był dzień wyjątkowy. Jedyny taki w roku. Przez miasta przechodziły pochody. Było kolorowo i radośnie. Ktoś twierdzi, że nie? Dziwne, ja pamiętam barwne tłumy, balony bynajmniej nie czerwone, biało-czerwone chorągiewki, które wykonywało się ręcznie podczas lekcji rysunków i stragany. Masa straganów z …. jak to dziś określić.... normalnie, stragany ze wszystkim. Takie dzisiaj spotykamy na odpustach wokół kościołów, na świętach chleba, miodu i w Niedzielę Palmową.

Za moich czasów kupowało się tu pierścionki i lusterka ze zdjęciami ówczesnych idoli. Królował wódz Apaczów Winnetou. Były pistolety na korki i kapiszony, trocinowe kulki na gumce, zaraz jak one się nazywały.... ?

Są tacy, którzy mówią, że zmuszano ich do marszu w pochodzie. Mnie też, ale dopiero w drugiej miejscowości, w której zamieszkałam. Miasto było małe i musiało się jakoś zaprezentować. Nie chodziłam w tych pochodach. Nie dlatego, że miałam takie a nie inne przekonania polityczne. Najpierw byłam nastolatką i ogólnie była przeciw, a potem mnie to zostało.
I uwaga kochani – nigdy nie poniosłam z tego powodu żadnych konsekwencji. I jakoś nie poznałam nikogo, kto takie by poniósł. Wiadomo dlaczego – kto oglądałby taki pochód, jeśli każdy szedł w nim?
W dużym mieście, w którym spędziłam dzieciństwo, nigdy nie słyszałam o przymusie. Mama nie chodziła, bo pilnowała dzieci, czyli mnie i brata. A ojciec szedł zawsze dumnie jako poczet sztandarowy ukochanego klub u sportowego. To był zaszczyt.

Nigdy go nie doświadczyłam. Kiedy trenowałam lekkoatletykę w ukochanym klubie, trener wybierał dziewczyny do udziału w pochodzie. Każda na czas pochodu dostała reprezentacyjny dres z nazwą klubu na plecach. Mnie nie wybrał. Powiedział, że wybrał najładniejsze. Płakałam.
Na wiadomym portalu przewijają się wspomnienia z tamtych, ponoć wstrętnych lat i tego komunistycznego święta. Coraz mniej tych wspomnień... wiadomo, ludzie się wykruszają... Większość opisuje z sentymentem ówczesne świętowanie.
Ktoś po pochodzie poszedł nad Wisłę, pił piwo i jadł kiełbasę z rówieśnikami, potem rozmawiał, aż zastała go tam noc. Wrócił do domu i dostał porządną burę od rodziców, bo małoletni jeszcze był...
„ Po pochodzie szliśmy całą grupą z przyjaciółmi: na lody, do kawiarni, czy sami organizowaliśmy sobie imprezkę. Było naprawdę przyjemnie. Nie byliśmy otoczeni kordonem policji, wtedy milicji, jak to się dzieje dzisiaj” - napisał ktoś.

Może i sprawdzano listę obecności, zwłaszcza w szkołach, ale kto chciał to się po prostu z pochodu 
urywał... - taka wersja powtarzana była wielokrotnie.

Większość jednak wspomina nie tyle sam pochód, co cały dzień, liczne atrakcje, zabawy, imprezy sportowe, potańcówki... sama kiedyś byłam na dyskotece z okazji Święta Pracy. Odbywała się na … asfaltowym boisku do koszykówki na stadionie. A najważniejsze w tym wszystkim było spotkanie ze znajomymi. Nikt z nikim nie umawiał się na spotkanie. Wszyscy wiedzieli gdzie będą.

I wszędzie były tłumy.

I wszędzie ludzie cieszyli się.

I wszędzie dzieci płakały po pękniętym balonie.

I wszędzie dziewczyny czekały na kogoś, kto kupi im pierścionek z czerwonym oczkiem...