czwartek, 26 grudnia 2019

Eko święta




Idę sobie spokojnie ulicą. Przed świętami to było, bo ludzie wokół  podenerwowani i niespokojni. I spotykam takową koleżankę.
  • Cześć. Wszystkiego najlepszego. Zdrowych świąt. Żeby wątroba żarcie wytrzymałą, a kac był mały – mówię z uśmiechem na ustach potrącana przez lecących do pobliskiego sklepu ludzi. Żywe karpie właśnie rzucili.
Koleżanka odwzajemnia się tym samym i dodaje:
  • Jedzenie, które ci zostanie to zanieś …. - i podaje adres organizacji charytatywnej.
  • A dlaczego ma mi zostać jedzenie? - pytam zdziwiona.
  • No, wszystkim zostaje – odpowiada zdziwiona moim pytaniem koleżanka.
No właśnie, nie wszystkim. Mnie nie zostaje. Mojej mamie też nie zostawało. Z domu wyniosłam tradycję, że na święta przygotowywać potrawy z głową, a nie tylko z przyprawami.
Oczywiście, że są potrawy, których jest więcej niż moglibyśmy zjeść. Ale to te, które można zamrozić i wykorzystać jako mrożonkę na obiad w dowolnej chwili. A co jeśli zabraknie w drugi dzień świąt sałatki warzywnej? To niech rodzina wsuwa tę z tuńczykiem.

I tak moi drodzy wchodzimy w modną obecnie sferę ekologii. Bo jak się okazuje, ja jestem super eko.

Na świąteczne zakupy chodzę z kartką. Żeby potem nie wyrzucać. Żeby się nie przeterminowało. Żywego karpia nie kupiłam. Wersja oficjalna – nie będzie rytualnych mordów w moim domu! Nieoficjalna – w dyskoncie była promocja tzw. płatów z karpia. Działałam ekologicznie! Ryby też czują.

No dobra, to pod publiczkę.... Nie stać mnie na to, żeby wydawać dużo pieniędzy na święta. Ubodzy są zawsze eko.

Wiem, że można mi zarzucić brak żywej choinki. Mam sztuczną. To trzecia na przestrzeni ponad trzydziestu lat. Pierwszą wyniosłam do swego miejsca pracy. Nie pracuję od kilku lat, więc nie wiem, czy jeszcze komuś służy. Znając jednak polską biedną szkołę, myślę, iż nadal jest ozdabiana przez uczniów. Druga choinka stoi na balkonie i świeci. Najnowsza ma dopiero trzy lata. Jestem zatem eko, bo nie kupuję nałogowo sztucznych choinek. Dzięki nim oszczędzam prąd przeznaczony do odkurzania. Wiadomo, żywa choinka się sypie. Dekoracji też nie zmieniam co roku.

Prezenty moja rodzina robi z głową. Wnuk dostał drewniane zabawki. Przypomniało mi się dzieciństwo. Miałam drewniane klocki i przytulanki wypełnione trocinami. Kiedy zabawki kończyły żywot jako zabawki, służyły jako rozpałka pod kuchnią, bo żyliśmy w mieszkaniu z ogrzewaniem piecowym i kuchnią węglową.

Twarde opakowania po prezentach zawędrowały oczywiście do pojemnika z makulaturą. Ale nie wszystkie. Część papieru została. W domu się zawsze do czegoś przyda. Wstążki, którymi przewiązane były prezenty, zapewne zostaną przewiązane inne, na inne okazje, bo trafią do szuflady z napisem „pasmanteria”.

Miękkie tekturki wraz z torebkami jednorazowego użytku, w których przynosiłam świąteczne zakupy, też będą miały swój drugi żywot. Zrobię z nich „łopatki” do sprzątania po swoim piesku.

Aha, jeszcze obrus na stół... wiadomo, z odzysku czyli z lumpeksu. Świąteczny ubiór – to samo źródło. No dobra, chciałam kupić nową sukienkę z poliestru... okazał się za mało. A taki lumpeks to wiadomo, sama ekologia, przerób wtórny.

Nie, alkoholu sama nie wyprodukowałam. Ale tym ze sklepu, o krystalicznej barwie, zalałam miesiąc wcześniej suszone owoce, cytrynę i miód. W związku z czym mam najmodniejsze obecnie wódki smakowe.

A teraz najważniejsze – kiedyś opisane przeze mnie zabiegi świąteczne nazywały się oszczędzaniem. Sztuczną choinkę kupowało się raz na wiele lat, by nie wydawać każdego roku forsy na nową. Jedzenie się nie marnowało, a sukienkę miało się po starszej siostrze albo bogatszej krewnej.

Dziś mówimy na to wszystko EKOLOGIA....

niedziela, 22 grudnia 2019

Szczęście




Kryzys szczęścia.... tak, jest, naprawdę... ludzie nie potrafią być szczęśliwi... bez względu na wyznanie czy posiadany majątek. Dlaczego? Mam na to swoją teorię...

Mam również psa, taką wielorasową Kulkę wielkości większego jamnika. Mieszkamy ze sobą już dziesięć lat. Razem chodzimy na spacery, śpimy w jednym pokoju i wspólnie oglądamy programy telewizyjne. Ot, takie szczęśliwe życie pieska i starszej pani.

Kiedy jestem zajęta, często włączam Kulce telewizor w sypialni. Uwielbia programy o zwierzętach, zwłaszcza takie, kiedy po ekranie biegają inne psy lub koty. Programy opowiadają z reguły o pracach weterynarzy lub losie niechcianych i wyrzucanych przez właścicieli domowych zwierząt.

Mówię wtedy do swego psa - „Zobacz, jakie nieszczęśliwe zwierzątko. Nie ma domu, nie ma swojej rodziny, jest chore, głodne. A tobie tak dobrze, jesteś taka szczęśliwa!”

Czy mój pies wie o tym, że jest szczęśliwy?

Nie. Nawet gdyby miał część ludzkiego rozumu, nie zdawałby sobie sprawy ze swego szczęścia, nie cieszyłby się z czystego legowiska, pełnej michy, dotyku opiekuńczej dłoni i …. możliwości oglądania programu telewizyjnego.

Dlaczego?

Bo nigdy nie był nieszczęśliwy. Nigdy nie zaznał głodu. Nikt go nigdy nie uderzył. Nie wyrzucił z domu w paskudną pogodę.
Mój pies nie zaznał nieszczęścia. Szczęście jest dla niego normą.

Wiele jest pięknych opowieści o psach ze schroniska, które po znalezieniu się wśród kochających je ludzi, odwdzięczają się im wielką miłością, przywiązaniem, wiernością.

Może zatem trzeba trochę nieszczęścia, żeby docenić szczęście?

sobota, 21 grudnia 2019

To nie są czasy dla starych ludzi




Nie, zdecydowanie nie są. Już mówię dlaczego.

W tym roku urządzam w domu tylko wigilię. Wydawało by się, że sprawa lekka , łatwa i przyjemna. Wszak wystarczy tylko wziąć swoją torbę na kółkach, zajść do jakiegoś sklepu, kupić co trzeba i po kłopocie. Niestety, kłopot zaczyna się w sklepie.

Stoję na przykład przy takiej mące. I którą tu kupić? Jest ta, jest taka, jest inna. Może tę, może tamtę, może z samej góry.
Kiedyś była tylko „Wrocławska”.... Gdzie jest zatem „Wrocławska”? Tej akurat nie ma. Pani w wieku zdecydowanie młodszym bierze kilka kilogramów tamtej. No to ja też wezmę....
  • Wie pani, kiedyś była tylko „Wrocławska”... - szepczę jej do ucha.
  • A co to za mąka? - odszeptuje.
Sorry Winnetou, nie ten rocznik, nie z tych czasów. Uśmiecham się i wycofuję.

Z proszkiem do pieczenia to samo. Ten z tej firmy, tamten z tamtej. No jasne, że kiedyś był tylko jeden. Przepraszam – dwa: mały i duży – chodzi o ilość proszku w torebce. Były ciasta, do których dawano mały proszek, były też takie na dużym.
Dobra, tym razem wezmę ten na wysokości ramion. Żeby się nie schylać. Bo problemy z kręgosłupem.

I tak jest przy każdej półce. Człowiek ma kłopot. Stresuje się. A jak kupię coś niedobrego i potrawa się nie uda?

Zauważyłam, że najmniej takich kłopotów mają ludzie mniej zamożni. Tacy szukają najtańszej mąki, najtańszego proszku do pieczenia i najtańszej galaretki do sernika na zimno.

Można się też kierować modną ekologią. Nie kupować mięsa i skupić się na nabiale na przykład. Zostawić pływające karpie, kupić takie wypatroszone. Zajrzeć na stoisko z żywnością ekologiczną. Samemu zrobić wędliny bez sztucznych dodatków.

Trafiam na stoisko z alkoholem. Dobrze, wiem, że wigilia. Ale nawet Kościół Katolicki post wigilijny zniósł i wiele rzeczy można. Może więc ktoś zechce wino do kolacji? Ksiądz też je podczas mszy pije. Bez względu na to, czy post jest czy nie. Poza tym następnego dnia przychodzą koleżanki i coś mocniejszego być musi.

Przy alkoholach dopada mnie nostalgia. Ach, kiedyś to były czasy.... Wino tzw. patykiem pisane na co dzień, niemiecki „Riesling” od święta... Gdzie jest „Riesling”? Ten najbardziej przypominający czasy młodości nie w tej sieci handlowej... A procenty wysokie.... oczywiście, że „Żytnia” z kłosem …. no jest, stoi, ale już nie ten smak...
O koniaku nikt kiedyś nie marzył. Alkohol zastrzeżony na „łapówki”. O istnieniu whisky wiedzieliśmy tylko z amerykańskich filmów. Taki dziwny alkohol pity w dziwnych szklankach...
I co ja mam teraz kupić?
Łażę więc tam i z powrotem wzdłuż półek. Dobra, niech będzie. Jedno wino białe, jedno czerwone. Wszak patriotą jestem ( to nie ja, to bohater filmu „U Pana Boga za....czymś tam”).
Zmęczona, zestresowana kłopotami z doborem artykułów spożywczych, wychodzę ze sklepu. Ciągnąc torbę na kółkach, wspominam dawne dobre czasy...

Ile to ongiś było radości, jak dostało się pomarańcze! Człowiek wychodził ze sklepu z miną herosa. W domu witany był jak bohater. Jaka frajda była, że karp pływa w wannie! Jaki smak miała sałatka warzywna z majonezem „własnej roboty”! I ten wystany w kolejce schab przyrządzony ze śliwkami! Taki schab był tylko na święta.... taka sałatka też.... o pieczonym kurczaku nie wspomnę...
Dziś każdego dnia możemy sobie zrobić taki schab, takiego kurczaka, takiego karpia....

Nie, to nie są czasy dla starszych ludzi, którzy kiedyś cieszyli się z rzeczy i spraw, które dziś praktycznie nie mają żadnego znaczenia.....

Mimo tego …. WESOŁYCH ŚWIĄT!


czwartek, 19 grudnia 2019

Procedura wyjścia do kibla



Jakieś osiem czy dziewięć lat temu, podczas posiedzenia Rady Pedagogicznej w macierzystej szkole, z mozołem i uporem godnym lepszej sprawy, ustalaliśmy całą serię procedur. Mój organizm, będący wówczas w stanie aktywnego przekwitania, nie wytrzymał psychicznie i fizycznie. Z odciskami na tylnej części ciała i perspektywą odcisków na mózgu, zaproponowałam, żeby jeszcze ustalić procedurę, czyli przepisy prawne ustalające postępowanie, w przypadku wyjścia do ubikacji. Dyrektor pominął milczeniem wniosek, reszta koleżeństwa, również milcząco, przyznała mi rację.

Lata minęły. Sytuację z wyżej wymienioną procedurą przypomniałam w jednym ze swych tekstów na blogu. I oto jedna z czytelniczek napisała, że takowe przepisy są!

Nie uwierzyłam. Napisałam notkę na facebooku, prosząc o informację swych internetowych znajomych. Potwierdziło się. W szkołach istnieją opisane i zatwierdzone procedury wyjścia do kibla, zarówno dzieci jak i nauczycieli. Koleżanka przedstawiła swoją procedurę: jeśli któremuś z dzieci w klasie drugiej zechce się na lekcji siusiu, piszczy i wrzeszczy, że nie wytrzyma, pani musi przerwać zajęcia, zebrać klasę i wspólnie maszerować do wiadomego przybytku. Dziecko bowiem nie ma prawa samemu iść do toalety, zaś nauczyciel nie ma prawa zostawić pozostałych uczniów samych w klasie, by przypilnować tego w ubikacji.

Idąc tym tropem zajrzałam do wyszukiwarki internetowej. Ilość informacji o zatwierdzonych procedurach wyjścia do, za przeproszeniem, sracza powaliła mnie.
Oto kilka.

1. (…)W przypadku, gdy uczeń chce wyjść do toalety w czasie lekcji, zwracamy uwagę na częstość (co to za słowo?) wychodzenia ucznia, obserwujemy wyjście ucznia przez uchylone drzwi, informujemy, że przerwa jest przeznaczona do tego celu.
A co się stanie, jeśli nauczyciel nie uchyli drzwi lub nie poinformuje, że czas na pobyt w toalecie jest podczas przerwy? Jakie konsekwencje mu grożą? Dlaczego trzeba uczniowi za każdym razem o tej przerwie przypominać, uczeń taki tępy, że nie zakumał od razu? Które drzwi ma uchylić belfer? Jak wypełniać podstawowy obowiązek, czyli prowadzenie zajęć patrząc na ucznia zmierzającego lub korzystającego z toalety? Nie patrzeć na pozostałych uczniów w klasie? Postarać się o zeza?
Jasne, że się czepiam. Ale jak procedura ma uwzględniać wszystkie sytuacje, to trzeba wszystkie przedstawić.

2. Nauczycielowi nie wolno podczas pracy z dziećmi ani na chwilę zostawić ich samych. Gdy nauczyciel musi wyjść np. do telefonu, do toalety; grupą powinna zając się osoba z personelu pomocniczego (np. woźna). Nauczyciel powinien ograniczyć swoją nieobecność do minimum. Nauczyciel musi umieć przewidzieć ewentualne skutki swojej nieobecności.
W przypadku tej procedury zafascynowało mnie ostatnie zdanie. Nauczyciel odpowiedzialność ma zapisaną procedurarnie, bo nauczyciel to idiota, któremu trzeba odpowiedzialność zapisać. Jeśli tego w procedurze nie będzie, belfer już skutków nie przewidzi. Jak ja pracowałam ponad dwadzieścia lat bez takiego przepisu? Fatalnie, fatalnie, ale wiadomo …. komuna i postkomuna….

3. Ten punkt znalazła się w tekście pod tytułem „Procedury szkolne w sytuacjach zagrożeń”
Procedura 1. 2 W przypadku, gdy uczeń w czasie lekcji potrzebuje wyjść do toalety:
- W sytuacjach koniecznych nauczyciel zezwala uczniowi na opuszczenie klasy.
- W przypadkach złego samopoczucia uczniowi towarzyszy przewodniczący, zastępca lub inny uczeń wskazany przez nauczyciela.
Wyjście do kibla znalazło się w towarzystwie procedur związanych z agresją, narkotykami, chorobami, pożarem …. Podobnie jak w tym przypadku:

4. Procedury postępowania na wypadek wyjścia ucznia z lekcji
W czasie lekcji na korytarzu szkolnym przebywa pracownik szkoły, który w nagłych przypadkach odprowadza ucznia do toalety lub pani higienistki, według ustalonych zasad. Nauczyciel może zadzwonić do sekretariatu szkoły i poprosić o przysłanie pracownika na lekcję.
Nauczyciel prosi do klasy pracownika szkoły.
Pracownik szkoły zabiera ucznia do toalety lub higienistki szkolnej.
Po udzieleniu pomocy uczniowi przez higienistkę szkolną lub skorzystaniu przez ucznia z toalety pracownik szkoły przyprowadza go do klasy.
W razie konieczności higienistka szkolna lub wychowawca klasy telefonicznie kontaktuje się z rodzicami ucznia.
W przypadku zatwardzenia na przykład.
Czterdzieści lat temu rozpoczynałam pracę nauczyciela w wiejskiej szkole ze „sławojką” za płotem. Były dwie „kabiny”: jedna dla uczniów, druga dla nauczycieli. Procedur nie było. Wszyscy przeżyli.

piątek, 13 grudnia 2019

Ale wkoło jest wesoło!




Tak, wiem. Ostatnio mój blog leży i kwiczy, bo nie piszę. Myślałam, że już schodzę z tego świata albo do drzwi puka pan Alzheimer. Chyba jednak jest inaczej.
Życie przerasta kabaret, a nawet filmy Barei. Do tego co się wokół dzieje, moje teksty mają się nijak. Nie potrafię odpowiednio skomentować poczynań ludzi w tym kraju. Są lepsi ode mnie!
Dziś jednak usiadłam przy klawiaturze i palce same zaczęły stukać. Od kilku dni budzę się z u śmiechem i z nim zasypiam. A w dzisiejszych czasach to nie jest łatwe.

Zacznijmy od sprawy najsłynniejszego obecnie w Polsce Mariana i wcale nie jest to Marian Paździoch. Ten na ksywę „Kryształowy” lub „Pancerny”. Obecna gwiazda polskiej sceny politycznej jest jak wiadomo szefem Najwyższej Izby Kontroli. Zanim nim został, miał kontakty ze światem przestępczym. Ponoć.

Wykryli to dziennikarze, ponieważ uprawnione do wykrycia wszelkich nieprawidłowości organa państwowe CBA, CBŚ czy jakiś tam ABW nie posiadały dostatecznej wiedzy.

(Akurat jestem na etapie oglądania „Gry o tron”, najbardziej politycznego ze współczesnych seriali. Jest tam niejaki Varys, członek rady królewskiej, który zajmuje się zawodowo szpiegowaniem i wie wszystko o wszystkich – wzór do naśladowania dla wszystkich z wyżej wymienionych urzędów).

Nie powiem, początkowo byłam wściekła, bo Mariana bronili wszyscy jego kumple, którzy moimi kumplami nie są. Ale wraz z rozwojem wypadków, moja wścieklizna przeradzała się w obojętność, by na dzień dzisiejszy wybuchnąć śmiechem.

Jak wiemy, kumple kazali Marianowi zwijać interes, pakować manatki i wynosić się z NIK-u, najlepiej do tego hotelu na godziny, który prowadzili jego (ponoć) kumple.
I wtedy Marian pokazał wszystkim.... dobrze, będzie grzecznie.... gest Kozakiewicza.
Zaczęłam się uśmiechać.
Z „Kryształowego” przerodził się w „Pancernego” i rozpoczął swoją pracę, czyli zaczął szukać haków na tych, co kazali mu się pakować. Jak na NIK przystało.
Sytuacja zrobiła się skomplikowana. Jedna z telewizji usiłowała nawet wykonać wykres pokazujący strzałkami zależności między „Pancernym” a taką na przykład prokuraturą czy ministerstwem takiej na przykład sprawiedliwości.
Wykres był zagmatwany i nieczytelny.
Wystraszenie, przerażeni, strwożeni i zestrachani kumple, dla których „Pancerny” już kumplem nie był, zaczęli szukać ludzi odpowiedzialnych za postawę byłego kumpla.

Jeden z nich, którego nazwisko pochodzi od dynastii władającej Polską w pierwszej połowie XVIII wieku, a byli to Sasi (lud pochodzenia germańskiego, osiadły w średniowieczu w Westfalii i Dolnej Saksonii), powiedział, że winni są ci, co to z Marianem nie mieli nic wspólnego, czyli partyjna opozycja.

Inni zgodnym chórem twierdzą, iż winę ponoszą dziennikarze i pewnie cykliści. Ktoś powiedział, że macały w tym wszystkim palce dziewczynki z hotelu na godziny. Był ponoć nawet apel do „Pancernego”, żeby podał się do dymisji, bo prezes jest chory.
Teorii spiskowych multum.
I dlatego się śmieję.

Drugi powód do nieustającego śmiechu też mam. Oto w mieście Łomża trzeciego grudnia rezygnację z funkcji złożył dyrektor szpitala. Rada Społeczna tegoż szpitala przyjęła ją piątego grudnia. Dyrektor ma być dyrektorem do końca stycznia.
Na miejscowych forach lekko się zagotowało. Kto na miejsce dyra? Padało konkretne nazwisko, którego strach się bać.
Tymczasem dwunastego grudnia Polskę obiegła wiadomość, że była poseł Ziemi Łomżyńskiej, która zasłynęła fotką z niepełnosprawnymi, została powołana na kierownika Działu Kontraktowania i Nadzoru Świadczeń Medycznych.

I ponownie się uśmiałam.

Przez półtora miesiąca pani będzie się uczyła kierowania, kontraktowania i nadzoru.... A potem stanie do konkursu na szefa....

Mission impossible? Tom Cruise wielokrotnie udowodnił, że wszystko jest możliwe.

niedziela, 8 grudnia 2019

Coś z tym światem jest nie tak.....




Nasza NOBLISTKA wygłosiła swój wykład w krainie Nobla. Przeczytałam. Nieskalanie czysta i piękna polszczyzna. Głębia filozoficznej myśli. Trafne przykłady, takie, które każdy powinien kojarzyć. Jak na pisarkę przystało – wiele sformułowań mogących stać się mottem wiersza lub aforyzmem, czyli mądrością.

Póki co internet się zachwyca lub hejtuje. Tradycyjnie. Niektórzy próbują polemizować. Wszak już Mickiewicz napisał „Ja proch będę z Panem gadał”, co miało oznaczać, że „Śpiewać każdy może”.

Ja też spróbuję.

„Coś z tym światem jest nie tak” - powiedziała Olga Tokarczuk. To tzw. oczywista oczywistość. Wypowiedziana jednak ustami Noblistki nabiera szczególnego znaczenia.

I ja się z tym zgadzam.

Tyle tylko, że z tym światem coś jest nie tak od samego początku, od kiedy pojawił się na nim człowiek.
Gdyby wszystko było w porządku i zgodnie z oczekiwaniami, Ewa nie sięgnęłaby po zakazany owoc. Już wówczas okazało się bowiem, że jeśli wszystko gra, jest raj i przystojny facet, to coś jest nie tak. I trzeba to sprawdzić.
Nie, nie jestem zwolenniczką twierdzenia, iż zerwany owoc przyczynił się do upadku człowieka. Wolę wersję, że pochodził on z drzewa wiadomości dobrego i złego i otworzył człowiekowi drogę do poznania świata, do wiedzy i poszukiwania mądrości. A to jak wiadomo też do niczego uporządkowanego nie prowadzi. O czym Olga też zresztą wspomniała.

Poznając świat, człowiek dowiedział się, że jest on jedną wielką sprzecznością. Taki ogień na przykład. Ogrzeje, zupę na nim ugotujesz, ale może cię spalić i w proch przemienić. I nie zawsze człowiek go człowiekowi złośliwie podkłada.
Po wielu tysiącleciach i masie doświadczeń człowiek przemówił najpierw ustami Sokratesa „wiem, że nic nie wiem”, a potem Kartezjusza „dubito ergo cogito, cogito ergo sum czyli wątpię więc myślę, myślę więc jestem”.
I tak człowiek wątpi, nic dalej nie wie.... a czas biegnie do przodu i świat w każdym dniu jego istnienia jest inny. Ciągle z tym światem jest coś nie tak.
W ostatnim roku swojej pracy przemówiłam do młodzieży w ostatniej klasie gimnazjum:
„Kochani, jeśli jakiś stary człowiek mówi, że was rozumie, nie wierzcie mu. Niemożliwe jest zrozumienie pokolenia młodszego o kilka pokoleń. I odwrotnie oczywiście też. Możecie natomiast uwierzyć komuś, kto powie, że stara się ów wasz świat zrozumieć”. 

Ze światem i ludźmi ciągle będzie coś nie tak.

Jako nastolatka buntowałam się przeciwko dorosłym. W wieku dojrzałym świat rzucał mi kłody pod nogi. Na starość też mi się nie podoba.

I jak tu żyć.... ??????????????

czwartek, 5 grudnia 2019

Przykazania




Oj, stępiło mi się pióro ostatnio...oj, moje zmysły przestały wyczuwać dobre tematy.... oj, nie chce mi się wyśmiewać, krytykować....

Oj, jakoś tak pacyfistycznie do świata jestem ostatnio nastawiona. Bo, czy jest się o co bić?

Przywykłam już do wszechobecnej obsesji związanej z takim na przykład seksem. Oczywiście, ze przoduje tu nadal i nieugięcie, i pozostawia innych daleko w tyle, kościół katolicki. Mają panowie problem i nie da się go ukryć. Pamiętam z lat dziecinnych dziwny wyraz twarzy dorosłych, kiedy pytałam ich o znaczenie szóstego przykazania. Wyraz niby polski, bo z polskimi czcionkami i głoskami, a jednak obcy.
„Nie śpij w cudzym łóżku” - próbował mi ktoś wytłumaczyć posługując się niewątpliwą znajomością budowy słowotwórczej dziwnego wyrazowego tworu.
Nie dotarło. Jeździłam na kolonie i spałam w obcych, czyli cudzych łóżkach.
Bardziej dotarło do mnie „Nie pokazuj majtek”.
W ostateczności jednak przykazanie „Nie cudzołóż” pozostało długo wielką tajemnicą. Tym bardziej, ze dziwnie łączyło się z przykazaniem dziewiątym.... co to o zakazie pożądania żony jest. Cóż, internetu wtedy nie było....

Dziś owe przykazanie jest naczelnym przykazaniem kościoła w Polsce. Całe życie parafian skupia się na jego przestrzeganiu lub łamaniu. Inne odeszły w zapomnienie...
Kto dziś pamięta o ósmym „ Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” i o przykazaniu miłości, które każe kochać bliźniego swego jak siebie samego?
Przywykłam już do nieustannego łamania tego przykazania. Dziś obowiązuje inne „Kto nie z nami, ten przeciwko nam”. Za łamanie tego grozi wykluczenie i parafialne i społeczne. W czasie poprzedniej kampanii wyborczej wykluczono mnie z wielu kręgów. Wyzwano i zdeptano moje poglądy. E, co mi tam. Ich czas kiedyś się skończy.

Ja też mam bliżej niż dalej. 


niedziela, 1 grudnia 2019

Znowu w życiu mi nie wyszło....




Znowu w życiu mi nie wyszło… 
          Budka Suflera „Sen o dolinie”

„Wiesz, nie ma o czym gadać, nie wyszło mi w życiu, sama jestem…” – to stary tekst bardzo często wypowiadany podczas spotkań po latach… Nie wyszło, bo jestem sam -a, nie mam żony, nie mam męża… Gdyby był ktoś taki, to życie by mi wyszło, a samotność jest wyrokiem skazującym, przekleństwem…

Pokolenie moich rodziców tak uważało. Moja, licząca ponad 90 lat ciocia, do dziś użala się nade mną, bo jestem sama. Nadal twierdzi, że powinnam wyjść za mąż, bo tak być powinno. Małżeństwo było świętością. Człowiek zakładał rodzinę i żył w niej do końca. Życie było różne. Czasami ktoś kogoś bił, czasami ktoś za dużo pił, kradł, oszukiwał. A czasami bywało zwyczajnie, z problemami, kłopotami i wspólnym ich rozwiązywaniem.

Moje pokolenie jest bardziej elastyczne. Wielu osobom „w życiu nie wyszło”, wielu znajomych jest samotnych. Tolerujemy pary bez ślubu, nie nękamy samotnych matek. Nie pozwalamy sobie wchodzić na przysłowiowa głowę. Nie tolerujemy pijaństwa, oszustwa i bicia. Potrafimy się przed tym bronić. Ale nadal warunkiem powodzenia w życiu jest obecność drugiej osoby. Jeśli jej nie ma, znaczy się – nie wyszło…

Możemy mieć piękne mieszkanie, wspaniały ogród, cudowne dzieci, sukcesy zawodowe, zdrowe ciało… jednak jeśli nie ma tego drugiego, tej drugiej… znaczy … nie wyszło.

Ciekawa jestem co myśli młode pokolenie, które w większości składa się z singli? Młodzi mają partnerów w pracy, do łóżka, do zabawy. Zmieniają ich w zależności od pogody i koniunktury. Nie zakładają rodzin, tłumacząc to setką różnych powodów. Kończą 25 lat, potem 30 i nadal są małymi chłopcami w krótkich spodenkach lub dziewczynkami podkradającymi mamie szminkę. Ciekawe, czy w głębi serca, w zakamarkach duszy, będąc samotnym, myślą, że coś ich omija? Ciekawe, czy po kolejnym rozstaniu z partnerem nucą „znowu w życiu mi nie wyszło”…

wtorek, 12 listopada 2019

Samotność



Samotność jest dla umysłu tym, czym dieta dla ciała.
- Luc De Vauvenargues

Bardzo się z Ewą lubimy. Spotykamy się „na piwie”, bo piwo też lubimy. Siadamy w najzwyklejszym pubie, bierzemy po szklance złocistego napoju i zaczynamy rozmowę. Najpierw tradycyjne „co u ciebie nowego”. Ewa mówi o remoncie klatki schodowej i problemach z oknami. Budynek jest zabytkowy, nowe okna muszą spełniać zalecenia architekta i trzeba wykonać je na zamówienie. A to podniesie koszt inwestycji. Tymczasem ludzie w kamienicy ubodzy… Ja wspominam o likwidacji pasów zieleni na osiedlu i zrobieniu na nich parkingów. Potem plotkowanie. A jak, trzeba trochę o innych ludziach, a nie tylko o sobie. Tym razem ja mam więcej do powiedzenia. Spotkałam niedawno wspólną znajomą. Oj, posunęła się w latach… źle wygląda. Jeszcze temat chorób. Wszak jesteśmy w takim wieku, w którym chorować wypada…

Rozstajemy się na skrzyżowaniu. Ewa idzie na swój przystanek autobusowy, ja na swój. Wracamy do domu.

Mieszkamy prawie same. Ewa ma kota, ja mam psa. Każda ma dwa pokoje z kuchnią i łazienką. W jednym pokoju – sypialnia, nieschowana pościel, ciemne zasłony na oknach, poduszka dla kota, legowiska dla psa, bałagan wokół laptopa. Drugi – z dużym telewizorem i stołem. Nasze mieszkania są dla nas miejscem spokoju, samotnią, w której nam dobrze. Chcemy położyć się spać, kładziemy się, nie chce nam się zmywać naczyń – nie zmywamy.
Nie mamy czasu na nudę. Każda lubi swoje towarzystwo. Żadna nie nudzi się sama ze sobą. W samotności łatwiej nam o spokój, wyciszenie się. Mamy czas na rozmyślania, wyciąganie wniosków i szykowanie planów na przyszłość. Nie prowadzimy domów otwartych. Nie odwiedzamy się wzajemnie. Nie chodzimy do innych ludzi. Oni też do nas nie przychodzą.

Jeśli chcemy spotykać się, wychodzimy z mieszkań. Idziemy na spacer z psem, kotem, do kina, do teatru, na mecz, na piwo, do parku, na zakupy, do lekarza, na koncert, na wernisaż… Jeśli chcemy spotkać się z innymi ludźmi, to też wychodzimy z domów… Nie czujemy się samotne. Lubiąc samego siebie, zawsze mamy dobre towarzystwo.

niedziela, 3 listopada 2019

A Ty mię zdrowiem opatrz (…) nieprzykrą starością.



Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gniaździe ojczystym,
A Ty mię zdrowiem opatrz i sumnieniem czystym, 
(…) nieprzykrą starością.
                                                Jan Kochanowski

Ludzie w wieku 60+… i starsi… Będzie ich coraz więcej… ale już dzisiaj budzą kontrowersje…młodszych ludzi…nie wszystkich…a jednak… Występując często jako reprezentant tego pokolenia, słyszę przedziwne opinie…

Nie troszczyli się w młodości o własne zdrowie i teraz są niepełnosprawni” – nie sypiali po nocach, bo właśnie noworodek miał „kolkę”. Nie brali zwolnień z powodu grypy, bo od obowiązków rodziców nie ma L4. A za ich czasów bycie rodzicem do wyjątków nie należało… Jeśli byli kiedyś pracownikami fizycznymi, w stoczni, w kopalni, na budowie … trudno, żeby oszczędzali zdrowie nie wykonując obowiązków. Tak stracili zdrowie… normalne….

Po sklepie zasuwają jak nowe samochodziki, ale w kolejce to już nie postoją” – człowiekowi zawsze trudniej stać niż iść. Z upływem lat ta przypadłość zwiększa swą moc. Chodzić można, stać coraz trudniej. Jeszcze trudniej młodym zrozumieć to zjawisko. Komputer może się zepsuć, człowiek nie. Starszy człowiek powinien ustępować młodszym, bo to oni są zabiegani, znerwicowani, mają obowiązki.

A musi pan w tej kolejce stać? To skandal, żeby babcię wysyłać do sklepu przed świętami!” – patrz zapis wyżej… Młodzi nie mają czasu…

Kupuj pani, ludzie czekają, to tylko trzy złote różnicy!” – trzy złote to śniadanie lub połowa obiadu. To nie sknerstwo, to emerytura.

No, mieszkam z matką, ale w niczym mi nie pomaga. Ciągle marudzi, że coś ją boli. Robi mi na złość, udaje, że zapomniała ziemniaków na obiad wstawić.” – starszy człowiek nie ma prawa narzekać na stan zdrowia, nie ma prawa zapominać. Jeśli tak jest, uczestniczy w złośliwym spisku przeciwko młodemu pokoleniu.

Nieprzykra starość… bywa… jest…?




wtorek, 29 października 2019

Ciemna strona wiadomego święta




I oto nadeszła jesień, taka prawdziwa, z szarugami, deszczem, mgłami, sennością i zmrokiem tuż po szesnastej. Wielkimi krokami zbliża się święto zwane „Wszystkich Świętych”, „Świętem Zmarłych”, „Zaduszkami”. Święta głównie katolickie. Wyznawcy tej religii gotowi są życie oddać za jedynie chrześcijańskie pochodzenie owych świąt.
Tymczasem ….

1 listopada wprowadzono w Rzymie (741 rok) najprawdopodobniej pod wpływem dawnego zwyczaju, występującego u Anglosasów i Franków. Liczne bowiem świadectwa z IX wieku przekazują, że w Anglii i państwie Franków obchodzono 1 listopada uroczystość zwaną sollemnitas sanctissima. W związku z tym uważa się, że Wszystkich Świętych ma genezę przedchrześcijańską. Germanie oraz Celtowie organizowali jesienią uroczystości ku czci zmarłych zwane Samhain. Niektórzy uczeni wiążą Wszystkich Świętych z obrzędowością celtycką, ponieważ rok kalendarzowy i obrzędowy Celtów rozpoczynał się w listopadzie. W roku 835 papież Grzegorz IV zwrócił się do cesarza Ludwika Pobożnego, aby ten wprowadził obowiązkowe obchody uroczystości sollemnitas sanctissima 1 listopada w całym cesarstwie.”

O Zaduszkach nie wspominajmy, bo wyraźnie nawiązują do tradycji pogańskich. Wystarczy poczytać Mickiewicza.
I tyle wiedzy. Wystarczy. Prawdziwy katolik i tak nie przyjmie tego do wiadomości.

Nadszedł również czas na straszenie Halloween.

Na portalach społecznościowych pełno dyń ze świecącymi oczami i straszydeł. Najlepszą promocję zabawie w straszenie robią jej przeciwnicy.

Już o tym kiedyś pisałam.

W tym roku doszedł jeden temat – ekologiczny.

Na ekologię panuje obecnie moda. I dobrze. Temat aktualny i potrzebny. Do tego bardzo neutralny. Nie tyka polityki ani religii.
Oto w sieci pojawiły się teksty nawołujące do ekologicznego traktowania nagrobków naszych przodków.

Zero plastiku!

Kwiaty tylko żywe!

Znicze z wymiennym wkładem!

Złapałam się za głowę. Rety, od ilu lat ja zachowuję się ekologicznie?

Z plastiku całkowicie nie rezygnuję. Ale każdego roku sprawdzam, które ze sztucznych kwiatków nadają się do ponownego wykorzystania. Są takie, które można po prostu wyprać i ponownie umieścić na grobie. Bezwzględnie nadaje się do powtórnego, a nawet poczwórnego wykorzystania, pojemnik na owe kwiatki.

Odkąd wynaleziono znicze z wymiennym wkładem, szklane „opakowania” na światełko wykorzystuję do.... momentu, póki się nie stłuką. Czasami na cmentarzu powieje silny wiatr, czasami sama coś upuszczę.... różnie bywa.

W każdym razie w grudniu zbieram znicze z grobu, chowam w piwnicy, następnego roku starannie myję i ponownie ustawiam na grobie.

Nie dość, że ekologicznie to i tanio.

Kiedyś powiedziałam o tym koleżance, która ledwo wiąże koniec z końcem, ale na dekorację grobu wydaje masę pieniędzy. Była przerażona. Bała się, ze mąż nieboszczyk albo się w grobie przewróci, albo będzie ją w nocy straszył, bo ona chce na nim oszczędzać.

Okazuje się, że wiele osób robi tak jak ja i przez większość, zwłaszcza rodziny, jest za to potępianym lub wyśmiewanym. Ja zresztą też. Od lat słyszę, że chytra jestem, że sknera ze mnie, że nie wypada, że rodzicom żałuję. Tym leżącym w grobie oczywiście.

Tak więc znowu niedługo groby naszych przodków rozbłysną zniczami, zapełnią się kwiatami, a ciotki i babcie, po obowiązkowej mszy, będą oceniały ich dekoracyjną atrakcyjność, obgadywały tych, co z daleka na cmentarz nie przyjechali, kłóciły się o to, który znicz ładniejszy i w którym miejscu go postawić. 

Jedynie w kilu miejscach na kilkanaście, stojący przy grobie wspomną zmarłego, podumają o kruchości ziemskiego bytu i tajemnicy śmierci....

Bo ciemna strona wiadomego święta, czyli żyjący przy grobie, będzie ponownie górą....




wtorek, 1 października 2019

Cytaty - Takie będą Rzeczypospolite.....




Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie – Jan Zamoyski

Stara jestem. Bardzo stara. 

Czytam, że dziecko musi jak najwcześniej iść do przedszkola, żeby nadążyć za światem, żeby właściwie rozwijać się intelektualnie. 

Czytam, że zbyt długi pobyt w domu, pod opieką matki sprawi, iż dziecko nie odnajdzie się we współczesnym świecie. Nie będzie umiało pracować zespołowo. Nie nawiąże kontaktu z rówieśnikami. Nie rozumiem.

Na skwerze dosiadam się do rówieśniczki, obserwującej trzyletnie dziecko. Mówię, pytam. Kobieta uśmiecha się, wyjaśnia.

„Bo kiedyś proszę panią, dziecko było inaczej wychowywane. Teraz izoluje się je od świata z powodu wirusów, infekcji, pedofilów i psów. Dziecko przebywa głównie w domu, karmione przygotowywanymi w fabryce posiłkami, zatwierdzonymi jako odpowiednie. Matka nie może edukować dziecka, bo zajęta jest praniem, prasowaniem, sprzątaniem, gotowaniem. Do dziecka wynajmuje się opiekunkę, taką jak ja. Opiekunka wychodzi z dzieckiem na dwie godziny dziennie i pilnuje, by dziecko się nie pobrudziło, by nikt obcy z dzieckiem nie rozmawiał, by nie głaskało psów. Dziecka również nie można stresować. W związku z tym, trzeba ograniczyć zabawy z rówieśnikami, bo taki rówieśnik może zabrać zabawkę, może nieodpowiednio się odezwać. A w przedszkolu – wszystko pod kontrolą. A jeśli coś się wydarzy, zawsze można nauczycielkę oskarżyć o niewypełnianie obowiązków.”

Nie chodziłam do przedszkola. Mama nie pracowała. Na śniadanie gotowała mi kaszę manną na mleku. Gdy prasowała, kazała podawać rzeczy do prasowania. Kupiła mi małą miseczkę i razem prałyśmy. Ona – duże rzeczy, ja ubrania dla lalek. Pracy zespołowej uczyłam się na podwórku. Zabawy tematyczne w „dom”, „szkołę”, zabawy w chowanego, berka, skakanka, piłka – rozwijałam się intelektualnie i fizycznie. Koleżanka z podwórka była jak siostra. Sąsiad – jak wujek. Jeśli ktoś miał psa, był jak nasz wspólny.

Dlatego nie rozumiem… stara jestem…

wtorek, 27 sierpnia 2019

Cytaty - Podróże kształcą...




Podróże kształcą - powiedzenie

Dobrze jest wyjechać z domu. Dobrze zobaczyć inne miasta, innych ludzi. Świat niby jest taki sam, niby wszyscy jesteśmy dziećmi tych samych Prarodziców, a jednak wszędzie jest inaczej. Jadąc autobusem też możemy wiele zobaczyć, wiele usłyszeć.

Na łące w okolicach Ostrołęki pasą się krowy. Dostojnie chodzą po trawniku wyjadając trawę. Obok nich na trawie leżą przytulone do siebie czarno-białe cielaczki. Sielanka.

W Szczytnie do autobusu wchodzi kontroler biletów. Potężny mężczyzna mówi „Dzień dobry”. Po okazaniu biletu – „Dziękuję”. „Kanar” może być uprzejmy.

Na trasie do Olsztyna ktoś ociepla domek holenderski stojący pod lasem. Połowa już oklejona styropianem. Obok stoi betoniarka. Zimą będzie ciepło.

W okolicach Raciąża znajduje się ciekawe oświetlenie wsi. Na słupie umieszczono baterię słoneczna, wiatraczek i okrągłą lampę. Ekologiczne latarnie biegną aż do granicy z uprawnymi polami. Mądrze.

Na dworcu autobusowym w Elblągu stoi grupa ludzi. Palą papierosy. Głośno rozmawiają o ostatnim meczu. Nie klną. Młodzież.

Wjeżdżając do Gdańska nocą widzimy oświetloną rafinerię. Sceneria jak z najlepszego filmy science fiction. Tysiące rur iskrzy od blasku i zdaje się rozświetlać ciemne niebo. Postęp.

Starsza pani opowiada o świętym prawie do wyboru. To w ramach dyskusji o antykoncepcji i aborcji. Kobieta jest też człowiekiem i nie można jej zniewalać. Pan twierdzi, że najlepszą forma zniewolenie jest taka, w której nie wiesz, że jesteś zniewolony. Racja.

Młody mężczyzna zabawia siedzącą obok dziewczynę. Delikatnie dotyka jej dłoni. Szepcze coś do ucha. Ona śmieje się. Miłość.

W Lęborku do autobusu wsiada pani z pieskiem. Zwierzątko szybko wskakuje jej na kolana, spogląda w oczy i przytula się. Przyjaźń.

Za oknem wschodzi słońce. Czerwony blask ociera się o brudną szybę. Dzień.

Podróż jak każda inna….

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Cytaty - Dzień dobry! Cześć i czołem!



Dzień dobry! Cześć i czołem!
Pytacie skąd się wziąłem?
piosenka Wesołego Romka z filmy „Miś”


Kiedyś poszłam na mecz koszykówki. Dawno nie byłam w tej hali i zapomniałam, z którego miejsca jest najlepszy widok na boisko. Usiadłam tu – niedobrze, usiadłam tam – też źle. Wtem zobaczyłam dawno niewidzianych znajomych, obok nich dwa puste miejsca. Jako że znajomi to starzy spece od sportu i przyszli wcześniej ode mnie, pomyślałam, że wybrali całkiem dobre miejsca. Uśmiechnęłam się: „Cześć. Wolne tu?”. Skinienie głową na znak, że tak. 

I na tym nasz dialog się zakończył. Próbowałam nawiązać kontakt komentując głośno pierwsze akcje meczu. Po prawej stronie cisza, po lewej też, bo nikt nie siedzi. W trakcie pierwszej kwarty siada tam kolejny dawno niewidziany przeze mnie, ale bliski innym, znajomy. Panowie po obu stronach próbują się skontaktować ze sobą za moimi placami. Przesuwam tułów do przodu. Niech pogadają. Coś tak szepczą, coś sobie przekazują. Ponownie próbuję nawiązać kontakt i komentuję mecz. Wszak znam się na koszykówce. Po lewicy i po prawicy cisza. Wreszcie przerwa. 

Uśmiecham się i opuszczam miejsce, by rozprostować kości.

Na zewnątrz hali spotykam byłych uczniów. Jeden przyjechał na parę dni z Anglii. Rzucamy się sobie w objęcia. Nie widzieliśmy się przeszło rok. Wcześniej spędziliśmy razem trzy lata w gimnazjum. Nie były łatwe. Teraz uczeń przedstawia mnie starszemu bratu. Obok stoi jeszcze jeden. Przybijamy „żółwika”. Chłopak pyta: „I co tam dobrego u pani słychać?” „A u ciebie?”. Nawiązujemy zwyczajny ludzki dialog. Potem jeszcze kilka razy odpowiadam na „Dzień dobry”. Wszystko od młodszego rocznika. Tego znam też ze szkoły, tego z koncertów rapowych, tamtego z innych imprez sportowych. To młodzi wcale nie idealni ludzie.

Po przerwie wracam do hali. Znajomi rówieśnicy siedzą już obok siebie. Podchodzę. Patrzą na mnie wzrokiem, który mówi: „ Siadaj obok!”. Jasne, ze siadam. Stąd dobrze widać.

niedziela, 4 sierpnia 2019

Smutek....




I jest mi smutno.... od dłuższego czasu smutno... niby powinnam ironizować, wyśmiewać, ale jakoś brak mi energii do tego typu działań. Po prostu chyba się podłamałam... jeszcze jakoś chwieję się na wietrze, ale wczoraj usunęłam znajomą ze znajomych na wiadomym portalu, bo po prostu …. nie wytrzymałam... A cierpliwość do ludzi z reguły mam....

Jasne, że chodzi o nienawiść. Jasne, że głównie chodzi o nienawiść głoszoną z ambon, z miejsc, co się zowią miejscami kultu religijnego. Z miejsca, w którym głosi się Słowo Boże, które jak się okazuje jest tylko słowem bożym bez znaczenia....

Jeden ze znajomych przestał chodzić do kościoła. Nie mógł pogodzić spowiedzi z przypadkami pedofilii: „To ja mówię o moich grzechach, a potem on może idzie sam grzeszyć z małolatem?!” - stwierdził oburzony.
Oczywiście jest owe „może”, ale jednak ksiądz to zawód zaufania publicznego i jak żona cezara – powinien być bez zarzutu.

Pocieszyłam kumpla, że nie we wszystkich religiach pnia chrześcijańskiego jest coś takiego jak spowiedź. Niech się nie martwi. Od odpuszczania grzechów jest Bóg, a nie podejrzany typ w czarnej kiecce.

Inna znajoma popiera krucjatę kościoła wobec wszelkich mniejszości, bo nie tylko o seksualną tu chodzi. Zupełnie nie dopuszcza do swego mózgu nauk Chrystusa, który po pierwsze nakazywał kochać i przebaczać. Jej umysł powrócił do stanu średniowiecza, kiedy nawoływano do walki z niewiernymi (wyprawy krzyżowe) i późniejszego palenia czarownic. Zapewne gdyby jej dano parę szczap drewna i zapałki, podpaliłaby każdego z ruchu LGBT. Wzorem do naśladowania jest dla niej wiadomy biskup, który krzyczał w kościele o tęczowej zarazie. Dla niego pewnie oddałaby życie. 

Wśród przeciwników Marszów Równości i haseł równego traktowania każdego człowieka na jednym ze zdjęć w sieci znalazłam ludzi z nazwą mego klubu sportowego....

Smutno mi się zrobiło.... i to bardzo....

Pamiętam opowieści swego ojca o pierwszych, powojennych latach, kiedy klub sportowy powstawał. Sport jednoczył ludzi. Różnych. Bo było to na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Przybywali tu ludzie z różnych stron Europy. Przybywali tu ludzie z różnymi życiorysami. Z Francji, Grecji, Litwy, żołnierze AK i WiN, drobni przestępcy, szabrownicy, komuniści, Żydzi, prawosławni.... Niemcy.... bo to nie prawda, ze wszyscy od razu wyjechali....

I postanowili tu żyć razem.
I spotykali się razem na stadionie.
Czasami sobie pomagali.
Czasami się z siebie śmiali.

Pamiętam przez moje mieszkanie, jeszcze w latach sześćdziesiątych, przewijały się przeróżne osoby związane ze sportem, z ukochanym klubem.... To właśnie dzięki temu nauczyłam się tolerancji w stosunku do osób różniących się ode mnie ….

To był taki symbol starożytności.... Grecy na czas igrzysk, na czas sportowej rywalizacji zawieszali wszelkie wojny.

Dziś ludzie posługują się klubowymi barwami w celu tępienia innych ludzi.... Niemożliwe jest wykonanie tego, o czym nauczał Chrystus. Niemożliwe jest powielenie schematu starożytnej Grecji.

Ktoś niedawno powiedział mi, że nie potrafię się dostosować do obecnych czasów. Przede wszystkim nie powinnam głosić swoich poglądów, bo takie jakie mam, są obecnie niemodne, nie są trendy. Jeśli już tego nie potrafię, powinnam machać ręką na wszystko. Olewać wszystko i siedzieć cicho.

Jakoś nie potrafię... jakoś mi smutno.... jakoś źle.... bo doczekałam czasów pogardy.... czy doczekam czasów szacunku i miłości?
Coraz częściej wątpię...


środa, 17 lipca 2019

Rekrutacja i rady




Mam mieszane uczucia. Dotyczące rekrutacji do szkół średnich przed tzw. podwójny rocznik. Wiem, że sposób przeprowadzenia reformy, przepraszam – tzw. reformy oświaty – jest do du... znaczy się do bani. I tu nie ma nad czym dyskutować. Ale zastanawia mnie co innego...

Ogólnie, statystycznie przygotowano w szkołach średnich więcej miejsc niż ogólna, statystyczna liczba absolwentów gimnazjów i podstawówek. 

Ogólnie nie powinno być z tym problemów.

W telewizji taki facet z takiego Chełma mówi, że dowiedziawszy się, iż w jego miejscowości w szkole X byli kandydaci do trzech klas, a planowano dwie, postanowił utworzyć ową trzecią. Stojący obok faceta minister uśmiechnął się na zasadzie „Można? Można!”.

I tu wiem, większość też wie, że nie wszędzie można. Budynki szkolne nie są z gumy. A salki katechetyczne norm nie spełniają. A nawet gdyby spełniały, to czy wiadoma firma pozwoliłaby na nauczanie w nich takiej biologii i teorii ewolucji?

Ale przyjrzyjmy się, gdzie można....

Rzeczywiście, w małych lub mniejszych miasteczkach można.
Kiedyś uczyłam w sympatycznym miasteczku, oddalonym od większego miasta o ok. 20 km, w którym ongiś funkcjonowało liceum i „zawodówka”. Kiedy byłam uczennicą, spora grupa znajomych z większego miasta, dojeżdżała właśnie do szkoły w mniejszym. Po prostu chciała się uczyć w „ogólniaku”, a nie miała szans na przyjęcie do jedynego wówczas „ogólniaka w większym. Samochodów wówczas było niewiele, ale autobusów typu „PSK” - multum. Można było sobie spokojnie dojeżdżać. Sympatyczne liceum cieszyło się dobrą sławą i wszystko grało.

Dlaczego dziś nie gra? Dlaczego nawet dziś młodzież z miasteczka nie chce kontynuować nauki we własnym środowisku?

Bo młodzi ludzie chcą za wszelką cenę wyrwać się z miasteczka. Przynajmniej na kilka lat, na czas nauki, zanim być może wrócą, by poprowadzić mleczne gospodarstwa swych rodziców. Wiem, bo o tym z uczniami rozmawiałam. Nawet nauka w „zawodówce” w dużym mieście jest dla nich atrakcyjniejsza niż w małym.

Nie mi osądzać czy to dobrze, czy to źle. Tak jest. W małych miasteczkach zawsze będzie więcej miejsc w szkołach niż w dużych. Tu zawsze lekcje będą się wcześniej kończyły. Tu zawsze klasy będą mniej liczne. W dużych miastach zawsze będzie inaczej. Ale nie wymagajmy, żeby uczniowie z Warszawy uczyli się w Jedwabnem...

Zatem statystyka ma się nijak do rekrutacji....

Druga sprawa, która ostatnio zaprząta mi umysł, to wielka dyskusja na temat czasu zatrudnienia nauczycieli. Oto pewna pani pisze, że będzie miała umowę od 1 września, ale zapowiedziano jej, iż w sierpniu ma posiedzenie Rady Pedagogicznej, Zespołu Wychowawczego, Zespołu Samokształceniowego i szkolenie BHP. I ma się na to stawić. Pani pyta, czy musi, bo przecież nie będzie jeszcze pracownikiem.

Odezwały się przede wszystkim głosy sfrustrowanych strajkiem i stosunkiem do wszelkich władz, krzyczące, że skoro nie jest pracownikiem to nie musi, bo trzeba się szanować i dość pracy bez zapłaty.
Powinnam poprzeć ową tezę, wszak też strajkowałam, ale jakoś tym razem mam opory. Wielokrotnie zaczynałam pracę w nowych dla mnie szkołach i nigdy przez myśl mi nie przeszło, że mogę na sierpniowe posiedzenia nie przyjść, jeśli umowę o pracę mam od 1 września. Takie pierwsze posiedzenia były dla mnie elementem przygotowania się do pracy....

I w tym momencie coś z innej beczki. Znajoma księgowa przez 20 lat przebywała na rencie, słusznej zresztą. Okazało się jednak, że w celu otrzymania tzw. pełnej emerytury powinna jeszcze przepracować co najmniej trzy lata. Zaczęła zatem szukać pracy. Niestety.... W czasie, kiedy znajoma przebywała na rencie, księgowość z ksiąg papierowych przeniosła się do komputera. Podstawowe pytanie, które zadawano jej przy rozmowie to w jakim stopniu zna …. i tu padały nazwy programów komputerowych stosowanych w księgowości. Oczywiście nie miała o tym zielonego pojęcia. Obiecywała, że się nauczy …. kiedy otrzyma pracę... Odpowiedź była zawsze taka sama - „ Kiedy otrzyma pani pracę, to trzeba będzie pracować, a nie uczyć się”.

I tak sobie myślę, że owe sierpniowe spotkania ze szkołą dla tych, co mają umowy od 1 września to właśnie takie przygotowanie do pracy.

Aha, zapytałam, czy jeśli mam umowę do 31 sierpnia i wiem, że już pracować w szkole nie będę, to mam uczestniczyć w owych sierpniowych szkoleniach i radach? Tak – odpowiedzieli sfrustrowani. Po co? - drążyłam temat, nie widząc sensu i logiki w swoim udziale w przygotowaniach do roku szkolnego 2019/2020.

Bo jest pani pracownikiem szkoły”.

Kochani, Nie przeginajmy.


sobota, 13 lipca 2019

Zakupy




Ceny w sklepach. Temat rzeka. Źródło wszelkich inspiracji polityczno-społecznych.

Otóż jedni mówią, że jest lepiej. Drudzy oczywiście na przekór – tragedia. Na wiadome portale trafiają porównywarki cen sprzed lat, czasami sprzed roku, z obecnymi. Zawsze oczywiście wychodzi na to, że teraz wszystko jest droższe.

W sumie to prawda. Kiedyś wszystko było tańsze. Takie papierosy marki „Sport” w latach 70-tych kosztowały 3,50 zł. Wiem, bo wtedy zaczynałam palić. Wystarczyło oddać kilka butelek do skupu po libacji urządzonej przez rodziców i forsa na fajki była. Ewentualnie wziąć od starych na bilet autobusowy – 1,50 zł – i tak trzykrotnie zasuwać pieszo, by kupić „Klubowe” - 4,50 zł.

Dobra, wracajmy do XXI wieku...

No więc pojawia się taka informacje, że jajko teraz kosztuje (wszystkie ceny na zasadzie „na przykład”) – 0,60 zł, a rok temu – 0,30 zł; chleb – analogicznie – 4 zł i 2 zł, masło 5 zł i 10 zł.... itd. itp. Słowem – wszystko w górę o 100%.

Dla mnie są to ceny z kosmosu. Po pierwsze gdybym kupowała w takich cenach moja emerytura wystarczyłaby mi na dziesięć dni, no dobrze, na dwa tygodnie. Tymczasem żyję i nawet schudnąć nie mogę.

Teraz ponownie wspomnienia, kiedy obecny prezes i wódz, był tylko prezesem. Wybrał się prezes na zakupy do niewielkiego sklepu osiedlowego w Warszawie (w takim Jedwabnem – wielkiego, w takim Wałbrzychu – średniego). Wziął koszyk, wybrał artykuły pierwszej potrzeby, zapłacił w kasie i oznajmił, że jest bardzo drogo. Pytanie „Jak żyć?” wówczas nie padło, bo nie istniało. Natomiast jeden z dziennikarzy zadał inne „Dlaczego prezes nie zrobił zakupów w dyskoncie?” (nazwy nie podam, bo za reklamę mi nikt nie płaci).

Na to obecny wódz odrzekł, że w dyskoncie robią zakupy bardzo ubodzy ludzie, przeciętny Polak kupuje w sklepie za rogiem. Kochani, ile się wówczas hejtu wylało na głowę prezesa....

Bo przeciętny Polak kupuje w dyskoncie. Ja co prawda żyję poniżej przeciętnej i do biedoty mi niedaleko, ale w sklepie spotykam znajomych z solidnymi pensjami.

Tutaj – ceny z 11 lipca – chleb kosztuje 1,79, jaja klasy M – 0,29 zł (promocja), karkówka – 12, 99 zł (też promocja), masło 200 g – 3,45 (no pewnie, że promocja!). Do tego lampy solarne w promocji! Kupiłam.... odrobina luksusu na emeryturze też się należy...

Oczywiście moi drodzy, że można kupić chleb za 4 zł. Zapytałam w osiedlowej „piekarni” ile kosztuje najdroższy – 18 zł za kilogram, pełnoziarnisty, natomiast wśród bochenków – 2, 80 zł. Można kupić jajko za złotówkę. Można kupić piwo za 15 zł.... Oczywiście, jeśli się ma na to ochotę i forsę.

Oczywiście, że w ramach promocji dyskonty każą kupić po dwa albo trzy opakowania. Właśnie przyciągnęłam do domu całe dwadzieścia jaj, zamiast dziesięciu, trzy kostki masła zamiast jednej. Jaja będą na bieżąco konsumowane, ileż to rzeczy można zrobić z jaj! Masło podzieliłam na mniejsze porcje i zamroziłam.

Bo tak kupuje dziś przeciętny Polak. Kiedyś w sklepach wystarczyły koszyki. Dziś stoją przy nich wózki.

I jeszcze jedna uwaga... na wiadomym portalu społecznościowym pojawia się od czasu do czasu informacja zachęcająca do zakupów u lokalnych przedsiębiorców. „Kupując u potentata dopłacasz do jego trzeciego domu. Kupując u lokalnego – zapewniasz jego córce kurs tańca, a synowi nowe buty piłkarskie!” - krzyczą litery. Pod takim tekstem zawsze piszę, że kupując u lokalnego płacę z reguły znacznie drożej, w związku z czym nie opłacę synowej kursu tańca, a wnukowi nie kupię butów, akurat do koszykówki. O dziwo, stać mnie na dopłatę do trzeciego domu milionera.

I zawsze to mnie dziwi, chociaż znam prawa rządzącego rynkiem chleba, jaj i masła...