Nie, zdecydowanie nie są. Już mówię
dlaczego.
W tym roku urządzam w domu tylko
wigilię. Wydawało by się, że sprawa lekka , łatwa i przyjemna.
Wszak wystarczy tylko wziąć swoją torbę na kółkach, zajść do
jakiegoś sklepu, kupić co trzeba i po kłopocie. Niestety, kłopot
zaczyna się w sklepie.
Stoję na przykład przy takiej mące.
I którą tu kupić? Jest ta, jest taka, jest inna. Może tę, może
tamtę, może z samej góry.
Kiedyś była tylko „Wrocławska”....
Gdzie jest zatem „Wrocławska”? Tej akurat nie ma. Pani w wieku
zdecydowanie młodszym bierze kilka kilogramów tamtej. No to ja też
wezmę....
- Wie pani, kiedyś była tylko „Wrocławska”... - szepczę jej do ucha.
- A co to za mąka? - odszeptuje.
Sorry Winnetou, nie ten rocznik, nie z
tych czasów. Uśmiecham się i wycofuję.
Z proszkiem do pieczenia to samo. Ten z
tej firmy, tamten z tamtej. No jasne, że kiedyś był tylko jeden.
Przepraszam – dwa: mały i duży – chodzi o ilość proszku w
torebce. Były ciasta, do których dawano mały proszek, były też
takie na dużym.
Dobra, tym razem wezmę ten na
wysokości ramion. Żeby się nie schylać. Bo problemy z kręgosłupem.
I tak jest przy każdej półce.
Człowiek ma kłopot. Stresuje się. A jak kupię coś niedobrego i
potrawa się nie uda?
Zauważyłam, że najmniej takich
kłopotów mają ludzie mniej zamożni. Tacy szukają najtańszej
mąki, najtańszego proszku do pieczenia i najtańszej galaretki do
sernika na zimno.
Można się też kierować modną
ekologią. Nie kupować mięsa i skupić się na nabiale na przykład.
Zostawić pływające karpie, kupić takie wypatroszone. Zajrzeć na
stoisko z żywnością ekologiczną. Samemu zrobić wędliny bez
sztucznych dodatków.
Trafiam na stoisko z alkoholem. Dobrze,
wiem, że wigilia. Ale nawet Kościół Katolicki post wigilijny
zniósł i wiele rzeczy można. Może więc ktoś zechce wino do
kolacji? Ksiądz też je podczas mszy pije. Bez względu na to, czy
post jest czy nie. Poza tym następnego dnia przychodzą koleżanki
i coś mocniejszego być musi.
Przy alkoholach dopada mnie nostalgia.
Ach, kiedyś to były czasy.... Wino tzw. patykiem pisane na co
dzień, niemiecki „Riesling” od święta... Gdzie jest
„Riesling”? Ten najbardziej przypominający czasy młodości nie
w tej sieci handlowej... A procenty wysokie.... oczywiście, że
„Żytnia” z kłosem …. no jest, stoi, ale już nie ten smak...
O koniaku nikt kiedyś nie marzył.
Alkohol zastrzeżony na „łapówki”. O istnieniu whisky
wiedzieliśmy tylko z amerykańskich filmów. Taki dziwny alkohol
pity w dziwnych szklankach...
I co ja mam teraz kupić?
Łażę więc tam i z powrotem wzdłuż
półek. Dobra, niech będzie. Jedno wino białe, jedno czerwone.
Wszak patriotą jestem ( to nie ja, to bohater filmu „U Pana Boga
za....czymś tam”).
Zmęczona, zestresowana kłopotami z
doborem artykułów spożywczych, wychodzę ze sklepu. Ciągnąc
torbę na kółkach, wspominam dawne dobre czasy...
Ile to ongiś było radości, jak
dostało się pomarańcze! Człowiek wychodził ze sklepu z miną
herosa. W domu witany był jak bohater. Jaka frajda była, że karp
pływa w wannie! Jaki smak miała sałatka warzywna z majonezem
„własnej roboty”! I ten wystany w kolejce schab przyrządzony ze
śliwkami! Taki schab był tylko na święta.... taka sałatka
też.... o pieczonym kurczaku nie wspomnę...
Dziś każdego dnia możemy sobie
zrobić taki schab, takiego kurczaka, takiego karpia....
Nie, to nie są czasy dla starszych
ludzi, którzy kiedyś cieszyli się z rzeczy i spraw, które dziś
praktycznie nie mają żadnego znaczenia.....
Mimo tego …. WESOŁYCH ŚWIĄT!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz