Idę sobie spokojnie ulicą. Przed
świętami to było, bo ludzie wokół podenerwowani i
niespokojni. I spotykam takową koleżankę.
- Cześć. Wszystkiego najlepszego. Zdrowych świąt. Żeby wątroba żarcie wytrzymałą, a kac był mały – mówię z uśmiechem na ustach potrącana przez lecących do pobliskiego sklepu ludzi. Żywe karpie właśnie rzucili.
Koleżanka odwzajemnia się tym samym i
dodaje:
- Jedzenie, które ci zostanie to zanieś …. - i podaje adres organizacji charytatywnej.
- A dlaczego ma mi zostać jedzenie? - pytam zdziwiona.
- No, wszystkim zostaje – odpowiada zdziwiona moim pytaniem koleżanka.
No właśnie, nie wszystkim. Mnie nie
zostaje. Mojej mamie też nie zostawało. Z domu wyniosłam tradycję,
że na święta przygotowywać potrawy z głową, a nie tylko z
przyprawami.
Oczywiście, że są potrawy, których
jest więcej niż moglibyśmy zjeść. Ale to te, które można
zamrozić i wykorzystać jako mrożonkę na obiad w dowolnej chwili.
A co jeśli zabraknie w drugi dzień świąt sałatki warzywnej? To
niech rodzina wsuwa tę z tuńczykiem.
I tak moi drodzy wchodzimy w modną
obecnie sferę ekologii. Bo jak się okazuje, ja jestem super eko.
Na świąteczne zakupy chodzę z
kartką. Żeby potem nie wyrzucać. Żeby się nie przeterminowało.
Żywego karpia nie kupiłam. Wersja oficjalna – nie będzie
rytualnych mordów w moim domu! Nieoficjalna – w dyskoncie była
promocja tzw. płatów z karpia. Działałam ekologicznie! Ryby też
czują.
No dobra, to pod publiczkę.... Nie
stać mnie na to, żeby wydawać dużo pieniędzy na święta. Ubodzy
są zawsze eko.
Wiem, że można mi zarzucić brak
żywej choinki. Mam sztuczną. To trzecia na przestrzeni ponad
trzydziestu lat. Pierwszą wyniosłam do swego miejsca pracy. Nie
pracuję od kilku lat, więc nie wiem, czy jeszcze komuś służy.
Znając jednak polską biedną szkołę, myślę, iż nadal jest
ozdabiana przez uczniów. Druga choinka stoi na balkonie i świeci.
Najnowsza ma dopiero trzy lata. Jestem zatem eko, bo nie kupuję
nałogowo sztucznych choinek. Dzięki nim oszczędzam prąd
przeznaczony do odkurzania. Wiadomo, żywa choinka się sypie.
Dekoracji też nie zmieniam co roku.
Prezenty moja rodzina robi z
głową. Wnuk dostał drewniane zabawki. Przypomniało mi się
dzieciństwo. Miałam drewniane klocki i przytulanki wypełnione
trocinami. Kiedy zabawki kończyły żywot jako zabawki, służyły
jako rozpałka pod kuchnią, bo żyliśmy w mieszkaniu z ogrzewaniem
piecowym i kuchnią węglową.
Twarde opakowania po prezentach
zawędrowały oczywiście do pojemnika z makulaturą. Ale nie
wszystkie. Część papieru została. W domu się zawsze do czegoś
przyda. Wstążki, którymi przewiązane były prezenty, zapewne
zostaną przewiązane inne, na inne okazje, bo trafią do szuflady z
napisem „pasmanteria”.
Miękkie tekturki wraz z torebkami
jednorazowego użytku, w których przynosiłam świąteczne zakupy, też będą miały
swój drugi żywot. Zrobię z nich „łopatki” do sprzątania po
swoim piesku.
Aha, jeszcze obrus na stół...
wiadomo, z odzysku czyli z lumpeksu. Świąteczny ubiór – to samo
źródło. No dobra, chciałam kupić nową sukienkę z poliestru...
okazał się za mało. A taki lumpeks to wiadomo, sama ekologia,
przerób wtórny.
Nie, alkoholu sama nie wyprodukowałam.
Ale tym ze sklepu, o krystalicznej barwie, zalałam miesiąc
wcześniej suszone owoce, cytrynę i miód. W związku z czym mam
najmodniejsze obecnie wódki smakowe.
A teraz najważniejsze – kiedyś
opisane przeze mnie zabiegi świąteczne nazywały się
oszczędzaniem. Sztuczną choinkę kupowało się raz na wiele lat,
by nie wydawać każdego roku forsy na nową. Jedzenie się nie
marnowało, a sukienkę miało się po starszej siostrze albo
bogatszej krewnej.
Dziś mówimy na to wszystko
EKOLOGIA....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz