czwartek, 26 grudnia 2019

Eko święta




Idę sobie spokojnie ulicą. Przed świętami to było, bo ludzie wokół  podenerwowani i niespokojni. I spotykam takową koleżankę.
  • Cześć. Wszystkiego najlepszego. Zdrowych świąt. Żeby wątroba żarcie wytrzymałą, a kac był mały – mówię z uśmiechem na ustach potrącana przez lecących do pobliskiego sklepu ludzi. Żywe karpie właśnie rzucili.
Koleżanka odwzajemnia się tym samym i dodaje:
  • Jedzenie, które ci zostanie to zanieś …. - i podaje adres organizacji charytatywnej.
  • A dlaczego ma mi zostać jedzenie? - pytam zdziwiona.
  • No, wszystkim zostaje – odpowiada zdziwiona moim pytaniem koleżanka.
No właśnie, nie wszystkim. Mnie nie zostaje. Mojej mamie też nie zostawało. Z domu wyniosłam tradycję, że na święta przygotowywać potrawy z głową, a nie tylko z przyprawami.
Oczywiście, że są potrawy, których jest więcej niż moglibyśmy zjeść. Ale to te, które można zamrozić i wykorzystać jako mrożonkę na obiad w dowolnej chwili. A co jeśli zabraknie w drugi dzień świąt sałatki warzywnej? To niech rodzina wsuwa tę z tuńczykiem.

I tak moi drodzy wchodzimy w modną obecnie sferę ekologii. Bo jak się okazuje, ja jestem super eko.

Na świąteczne zakupy chodzę z kartką. Żeby potem nie wyrzucać. Żeby się nie przeterminowało. Żywego karpia nie kupiłam. Wersja oficjalna – nie będzie rytualnych mordów w moim domu! Nieoficjalna – w dyskoncie była promocja tzw. płatów z karpia. Działałam ekologicznie! Ryby też czują.

No dobra, to pod publiczkę.... Nie stać mnie na to, żeby wydawać dużo pieniędzy na święta. Ubodzy są zawsze eko.

Wiem, że można mi zarzucić brak żywej choinki. Mam sztuczną. To trzecia na przestrzeni ponad trzydziestu lat. Pierwszą wyniosłam do swego miejsca pracy. Nie pracuję od kilku lat, więc nie wiem, czy jeszcze komuś służy. Znając jednak polską biedną szkołę, myślę, iż nadal jest ozdabiana przez uczniów. Druga choinka stoi na balkonie i świeci. Najnowsza ma dopiero trzy lata. Jestem zatem eko, bo nie kupuję nałogowo sztucznych choinek. Dzięki nim oszczędzam prąd przeznaczony do odkurzania. Wiadomo, żywa choinka się sypie. Dekoracji też nie zmieniam co roku.

Prezenty moja rodzina robi z głową. Wnuk dostał drewniane zabawki. Przypomniało mi się dzieciństwo. Miałam drewniane klocki i przytulanki wypełnione trocinami. Kiedy zabawki kończyły żywot jako zabawki, służyły jako rozpałka pod kuchnią, bo żyliśmy w mieszkaniu z ogrzewaniem piecowym i kuchnią węglową.

Twarde opakowania po prezentach zawędrowały oczywiście do pojemnika z makulaturą. Ale nie wszystkie. Część papieru została. W domu się zawsze do czegoś przyda. Wstążki, którymi przewiązane były prezenty, zapewne zostaną przewiązane inne, na inne okazje, bo trafią do szuflady z napisem „pasmanteria”.

Miękkie tekturki wraz z torebkami jednorazowego użytku, w których przynosiłam świąteczne zakupy, też będą miały swój drugi żywot. Zrobię z nich „łopatki” do sprzątania po swoim piesku.

Aha, jeszcze obrus na stół... wiadomo, z odzysku czyli z lumpeksu. Świąteczny ubiór – to samo źródło. No dobra, chciałam kupić nową sukienkę z poliestru... okazał się za mało. A taki lumpeks to wiadomo, sama ekologia, przerób wtórny.

Nie, alkoholu sama nie wyprodukowałam. Ale tym ze sklepu, o krystalicznej barwie, zalałam miesiąc wcześniej suszone owoce, cytrynę i miód. W związku z czym mam najmodniejsze obecnie wódki smakowe.

A teraz najważniejsze – kiedyś opisane przeze mnie zabiegi świąteczne nazywały się oszczędzaniem. Sztuczną choinkę kupowało się raz na wiele lat, by nie wydawać każdego roku forsy na nową. Jedzenie się nie marnowało, a sukienkę miało się po starszej siostrze albo bogatszej krewnej.

Dziś mówimy na to wszystko EKOLOGIA....

niedziela, 22 grudnia 2019

Szczęście




Kryzys szczęścia.... tak, jest, naprawdę... ludzie nie potrafią być szczęśliwi... bez względu na wyznanie czy posiadany majątek. Dlaczego? Mam na to swoją teorię...

Mam również psa, taką wielorasową Kulkę wielkości większego jamnika. Mieszkamy ze sobą już dziesięć lat. Razem chodzimy na spacery, śpimy w jednym pokoju i wspólnie oglądamy programy telewizyjne. Ot, takie szczęśliwe życie pieska i starszej pani.

Kiedy jestem zajęta, często włączam Kulce telewizor w sypialni. Uwielbia programy o zwierzętach, zwłaszcza takie, kiedy po ekranie biegają inne psy lub koty. Programy opowiadają z reguły o pracach weterynarzy lub losie niechcianych i wyrzucanych przez właścicieli domowych zwierząt.

Mówię wtedy do swego psa - „Zobacz, jakie nieszczęśliwe zwierzątko. Nie ma domu, nie ma swojej rodziny, jest chore, głodne. A tobie tak dobrze, jesteś taka szczęśliwa!”

Czy mój pies wie o tym, że jest szczęśliwy?

Nie. Nawet gdyby miał część ludzkiego rozumu, nie zdawałby sobie sprawy ze swego szczęścia, nie cieszyłby się z czystego legowiska, pełnej michy, dotyku opiekuńczej dłoni i …. możliwości oglądania programu telewizyjnego.

Dlaczego?

Bo nigdy nie był nieszczęśliwy. Nigdy nie zaznał głodu. Nikt go nigdy nie uderzył. Nie wyrzucił z domu w paskudną pogodę.
Mój pies nie zaznał nieszczęścia. Szczęście jest dla niego normą.

Wiele jest pięknych opowieści o psach ze schroniska, które po znalezieniu się wśród kochających je ludzi, odwdzięczają się im wielką miłością, przywiązaniem, wiernością.

Może zatem trzeba trochę nieszczęścia, żeby docenić szczęście?

sobota, 21 grudnia 2019

To nie są czasy dla starych ludzi




Nie, zdecydowanie nie są. Już mówię dlaczego.

W tym roku urządzam w domu tylko wigilię. Wydawało by się, że sprawa lekka , łatwa i przyjemna. Wszak wystarczy tylko wziąć swoją torbę na kółkach, zajść do jakiegoś sklepu, kupić co trzeba i po kłopocie. Niestety, kłopot zaczyna się w sklepie.

Stoję na przykład przy takiej mące. I którą tu kupić? Jest ta, jest taka, jest inna. Może tę, może tamtę, może z samej góry.
Kiedyś była tylko „Wrocławska”.... Gdzie jest zatem „Wrocławska”? Tej akurat nie ma. Pani w wieku zdecydowanie młodszym bierze kilka kilogramów tamtej. No to ja też wezmę....
  • Wie pani, kiedyś była tylko „Wrocławska”... - szepczę jej do ucha.
  • A co to za mąka? - odszeptuje.
Sorry Winnetou, nie ten rocznik, nie z tych czasów. Uśmiecham się i wycofuję.

Z proszkiem do pieczenia to samo. Ten z tej firmy, tamten z tamtej. No jasne, że kiedyś był tylko jeden. Przepraszam – dwa: mały i duży – chodzi o ilość proszku w torebce. Były ciasta, do których dawano mały proszek, były też takie na dużym.
Dobra, tym razem wezmę ten na wysokości ramion. Żeby się nie schylać. Bo problemy z kręgosłupem.

I tak jest przy każdej półce. Człowiek ma kłopot. Stresuje się. A jak kupię coś niedobrego i potrawa się nie uda?

Zauważyłam, że najmniej takich kłopotów mają ludzie mniej zamożni. Tacy szukają najtańszej mąki, najtańszego proszku do pieczenia i najtańszej galaretki do sernika na zimno.

Można się też kierować modną ekologią. Nie kupować mięsa i skupić się na nabiale na przykład. Zostawić pływające karpie, kupić takie wypatroszone. Zajrzeć na stoisko z żywnością ekologiczną. Samemu zrobić wędliny bez sztucznych dodatków.

Trafiam na stoisko z alkoholem. Dobrze, wiem, że wigilia. Ale nawet Kościół Katolicki post wigilijny zniósł i wiele rzeczy można. Może więc ktoś zechce wino do kolacji? Ksiądz też je podczas mszy pije. Bez względu na to, czy post jest czy nie. Poza tym następnego dnia przychodzą koleżanki i coś mocniejszego być musi.

Przy alkoholach dopada mnie nostalgia. Ach, kiedyś to były czasy.... Wino tzw. patykiem pisane na co dzień, niemiecki „Riesling” od święta... Gdzie jest „Riesling”? Ten najbardziej przypominający czasy młodości nie w tej sieci handlowej... A procenty wysokie.... oczywiście, że „Żytnia” z kłosem …. no jest, stoi, ale już nie ten smak...
O koniaku nikt kiedyś nie marzył. Alkohol zastrzeżony na „łapówki”. O istnieniu whisky wiedzieliśmy tylko z amerykańskich filmów. Taki dziwny alkohol pity w dziwnych szklankach...
I co ja mam teraz kupić?
Łażę więc tam i z powrotem wzdłuż półek. Dobra, niech będzie. Jedno wino białe, jedno czerwone. Wszak patriotą jestem ( to nie ja, to bohater filmu „U Pana Boga za....czymś tam”).
Zmęczona, zestresowana kłopotami z doborem artykułów spożywczych, wychodzę ze sklepu. Ciągnąc torbę na kółkach, wspominam dawne dobre czasy...

Ile to ongiś było radości, jak dostało się pomarańcze! Człowiek wychodził ze sklepu z miną herosa. W domu witany był jak bohater. Jaka frajda była, że karp pływa w wannie! Jaki smak miała sałatka warzywna z majonezem „własnej roboty”! I ten wystany w kolejce schab przyrządzony ze śliwkami! Taki schab był tylko na święta.... taka sałatka też.... o pieczonym kurczaku nie wspomnę...
Dziś każdego dnia możemy sobie zrobić taki schab, takiego kurczaka, takiego karpia....

Nie, to nie są czasy dla starszych ludzi, którzy kiedyś cieszyli się z rzeczy i spraw, które dziś praktycznie nie mają żadnego znaczenia.....

Mimo tego …. WESOŁYCH ŚWIĄT!


czwartek, 19 grudnia 2019

Procedura wyjścia do kibla



Jakieś osiem czy dziewięć lat temu, podczas posiedzenia Rady Pedagogicznej w macierzystej szkole, z mozołem i uporem godnym lepszej sprawy, ustalaliśmy całą serię procedur. Mój organizm, będący wówczas w stanie aktywnego przekwitania, nie wytrzymał psychicznie i fizycznie. Z odciskami na tylnej części ciała i perspektywą odcisków na mózgu, zaproponowałam, żeby jeszcze ustalić procedurę, czyli przepisy prawne ustalające postępowanie, w przypadku wyjścia do ubikacji. Dyrektor pominął milczeniem wniosek, reszta koleżeństwa, również milcząco, przyznała mi rację.

Lata minęły. Sytuację z wyżej wymienioną procedurą przypomniałam w jednym ze swych tekstów na blogu. I oto jedna z czytelniczek napisała, że takowe przepisy są!

Nie uwierzyłam. Napisałam notkę na facebooku, prosząc o informację swych internetowych znajomych. Potwierdziło się. W szkołach istnieją opisane i zatwierdzone procedury wyjścia do kibla, zarówno dzieci jak i nauczycieli. Koleżanka przedstawiła swoją procedurę: jeśli któremuś z dzieci w klasie drugiej zechce się na lekcji siusiu, piszczy i wrzeszczy, że nie wytrzyma, pani musi przerwać zajęcia, zebrać klasę i wspólnie maszerować do wiadomego przybytku. Dziecko bowiem nie ma prawa samemu iść do toalety, zaś nauczyciel nie ma prawa zostawić pozostałych uczniów samych w klasie, by przypilnować tego w ubikacji.

Idąc tym tropem zajrzałam do wyszukiwarki internetowej. Ilość informacji o zatwierdzonych procedurach wyjścia do, za przeproszeniem, sracza powaliła mnie.
Oto kilka.

1. (…)W przypadku, gdy uczeń chce wyjść do toalety w czasie lekcji, zwracamy uwagę na częstość (co to za słowo?) wychodzenia ucznia, obserwujemy wyjście ucznia przez uchylone drzwi, informujemy, że przerwa jest przeznaczona do tego celu.
A co się stanie, jeśli nauczyciel nie uchyli drzwi lub nie poinformuje, że czas na pobyt w toalecie jest podczas przerwy? Jakie konsekwencje mu grożą? Dlaczego trzeba uczniowi za każdym razem o tej przerwie przypominać, uczeń taki tępy, że nie zakumał od razu? Które drzwi ma uchylić belfer? Jak wypełniać podstawowy obowiązek, czyli prowadzenie zajęć patrząc na ucznia zmierzającego lub korzystającego z toalety? Nie patrzeć na pozostałych uczniów w klasie? Postarać się o zeza?
Jasne, że się czepiam. Ale jak procedura ma uwzględniać wszystkie sytuacje, to trzeba wszystkie przedstawić.

2. Nauczycielowi nie wolno podczas pracy z dziećmi ani na chwilę zostawić ich samych. Gdy nauczyciel musi wyjść np. do telefonu, do toalety; grupą powinna zając się osoba z personelu pomocniczego (np. woźna). Nauczyciel powinien ograniczyć swoją nieobecność do minimum. Nauczyciel musi umieć przewidzieć ewentualne skutki swojej nieobecności.
W przypadku tej procedury zafascynowało mnie ostatnie zdanie. Nauczyciel odpowiedzialność ma zapisaną procedurarnie, bo nauczyciel to idiota, któremu trzeba odpowiedzialność zapisać. Jeśli tego w procedurze nie będzie, belfer już skutków nie przewidzi. Jak ja pracowałam ponad dwadzieścia lat bez takiego przepisu? Fatalnie, fatalnie, ale wiadomo …. komuna i postkomuna….

3. Ten punkt znalazła się w tekście pod tytułem „Procedury szkolne w sytuacjach zagrożeń”
Procedura 1. 2 W przypadku, gdy uczeń w czasie lekcji potrzebuje wyjść do toalety:
- W sytuacjach koniecznych nauczyciel zezwala uczniowi na opuszczenie klasy.
- W przypadkach złego samopoczucia uczniowi towarzyszy przewodniczący, zastępca lub inny uczeń wskazany przez nauczyciela.
Wyjście do kibla znalazło się w towarzystwie procedur związanych z agresją, narkotykami, chorobami, pożarem …. Podobnie jak w tym przypadku:

4. Procedury postępowania na wypadek wyjścia ucznia z lekcji
W czasie lekcji na korytarzu szkolnym przebywa pracownik szkoły, który w nagłych przypadkach odprowadza ucznia do toalety lub pani higienistki, według ustalonych zasad. Nauczyciel może zadzwonić do sekretariatu szkoły i poprosić o przysłanie pracownika na lekcję.
Nauczyciel prosi do klasy pracownika szkoły.
Pracownik szkoły zabiera ucznia do toalety lub higienistki szkolnej.
Po udzieleniu pomocy uczniowi przez higienistkę szkolną lub skorzystaniu przez ucznia z toalety pracownik szkoły przyprowadza go do klasy.
W razie konieczności higienistka szkolna lub wychowawca klasy telefonicznie kontaktuje się z rodzicami ucznia.
W przypadku zatwardzenia na przykład.
Czterdzieści lat temu rozpoczynałam pracę nauczyciela w wiejskiej szkole ze „sławojką” za płotem. Były dwie „kabiny”: jedna dla uczniów, druga dla nauczycieli. Procedur nie było. Wszyscy przeżyli.

piątek, 13 grudnia 2019

Ale wkoło jest wesoło!




Tak, wiem. Ostatnio mój blog leży i kwiczy, bo nie piszę. Myślałam, że już schodzę z tego świata albo do drzwi puka pan Alzheimer. Chyba jednak jest inaczej.
Życie przerasta kabaret, a nawet filmy Barei. Do tego co się wokół dzieje, moje teksty mają się nijak. Nie potrafię odpowiednio skomentować poczynań ludzi w tym kraju. Są lepsi ode mnie!
Dziś jednak usiadłam przy klawiaturze i palce same zaczęły stukać. Od kilku dni budzę się z u śmiechem i z nim zasypiam. A w dzisiejszych czasach to nie jest łatwe.

Zacznijmy od sprawy najsłynniejszego obecnie w Polsce Mariana i wcale nie jest to Marian Paździoch. Ten na ksywę „Kryształowy” lub „Pancerny”. Obecna gwiazda polskiej sceny politycznej jest jak wiadomo szefem Najwyższej Izby Kontroli. Zanim nim został, miał kontakty ze światem przestępczym. Ponoć.

Wykryli to dziennikarze, ponieważ uprawnione do wykrycia wszelkich nieprawidłowości organa państwowe CBA, CBŚ czy jakiś tam ABW nie posiadały dostatecznej wiedzy.

(Akurat jestem na etapie oglądania „Gry o tron”, najbardziej politycznego ze współczesnych seriali. Jest tam niejaki Varys, członek rady królewskiej, który zajmuje się zawodowo szpiegowaniem i wie wszystko o wszystkich – wzór do naśladowania dla wszystkich z wyżej wymienionych urzędów).

Nie powiem, początkowo byłam wściekła, bo Mariana bronili wszyscy jego kumple, którzy moimi kumplami nie są. Ale wraz z rozwojem wypadków, moja wścieklizna przeradzała się w obojętność, by na dzień dzisiejszy wybuchnąć śmiechem.

Jak wiemy, kumple kazali Marianowi zwijać interes, pakować manatki i wynosić się z NIK-u, najlepiej do tego hotelu na godziny, który prowadzili jego (ponoć) kumple.
I wtedy Marian pokazał wszystkim.... dobrze, będzie grzecznie.... gest Kozakiewicza.
Zaczęłam się uśmiechać.
Z „Kryształowego” przerodził się w „Pancernego” i rozpoczął swoją pracę, czyli zaczął szukać haków na tych, co kazali mu się pakować. Jak na NIK przystało.
Sytuacja zrobiła się skomplikowana. Jedna z telewizji usiłowała nawet wykonać wykres pokazujący strzałkami zależności między „Pancernym” a taką na przykład prokuraturą czy ministerstwem takiej na przykład sprawiedliwości.
Wykres był zagmatwany i nieczytelny.
Wystraszenie, przerażeni, strwożeni i zestrachani kumple, dla których „Pancerny” już kumplem nie był, zaczęli szukać ludzi odpowiedzialnych za postawę byłego kumpla.

Jeden z nich, którego nazwisko pochodzi od dynastii władającej Polską w pierwszej połowie XVIII wieku, a byli to Sasi (lud pochodzenia germańskiego, osiadły w średniowieczu w Westfalii i Dolnej Saksonii), powiedział, że winni są ci, co to z Marianem nie mieli nic wspólnego, czyli partyjna opozycja.

Inni zgodnym chórem twierdzą, iż winę ponoszą dziennikarze i pewnie cykliści. Ktoś powiedział, że macały w tym wszystkim palce dziewczynki z hotelu na godziny. Był ponoć nawet apel do „Pancernego”, żeby podał się do dymisji, bo prezes jest chory.
Teorii spiskowych multum.
I dlatego się śmieję.

Drugi powód do nieustającego śmiechu też mam. Oto w mieście Łomża trzeciego grudnia rezygnację z funkcji złożył dyrektor szpitala. Rada Społeczna tegoż szpitala przyjęła ją piątego grudnia. Dyrektor ma być dyrektorem do końca stycznia.
Na miejscowych forach lekko się zagotowało. Kto na miejsce dyra? Padało konkretne nazwisko, którego strach się bać.
Tymczasem dwunastego grudnia Polskę obiegła wiadomość, że była poseł Ziemi Łomżyńskiej, która zasłynęła fotką z niepełnosprawnymi, została powołana na kierownika Działu Kontraktowania i Nadzoru Świadczeń Medycznych.

I ponownie się uśmiałam.

Przez półtora miesiąca pani będzie się uczyła kierowania, kontraktowania i nadzoru.... A potem stanie do konkursu na szefa....

Mission impossible? Tom Cruise wielokrotnie udowodnił, że wszystko jest możliwe.

niedziela, 8 grudnia 2019

Coś z tym światem jest nie tak.....




Nasza NOBLISTKA wygłosiła swój wykład w krainie Nobla. Przeczytałam. Nieskalanie czysta i piękna polszczyzna. Głębia filozoficznej myśli. Trafne przykłady, takie, które każdy powinien kojarzyć. Jak na pisarkę przystało – wiele sformułowań mogących stać się mottem wiersza lub aforyzmem, czyli mądrością.

Póki co internet się zachwyca lub hejtuje. Tradycyjnie. Niektórzy próbują polemizować. Wszak już Mickiewicz napisał „Ja proch będę z Panem gadał”, co miało oznaczać, że „Śpiewać każdy może”.

Ja też spróbuję.

„Coś z tym światem jest nie tak” - powiedziała Olga Tokarczuk. To tzw. oczywista oczywistość. Wypowiedziana jednak ustami Noblistki nabiera szczególnego znaczenia.

I ja się z tym zgadzam.

Tyle tylko, że z tym światem coś jest nie tak od samego początku, od kiedy pojawił się na nim człowiek.
Gdyby wszystko było w porządku i zgodnie z oczekiwaniami, Ewa nie sięgnęłaby po zakazany owoc. Już wówczas okazało się bowiem, że jeśli wszystko gra, jest raj i przystojny facet, to coś jest nie tak. I trzeba to sprawdzić.
Nie, nie jestem zwolenniczką twierdzenia, iż zerwany owoc przyczynił się do upadku człowieka. Wolę wersję, że pochodził on z drzewa wiadomości dobrego i złego i otworzył człowiekowi drogę do poznania świata, do wiedzy i poszukiwania mądrości. A to jak wiadomo też do niczego uporządkowanego nie prowadzi. O czym Olga też zresztą wspomniała.

Poznając świat, człowiek dowiedział się, że jest on jedną wielką sprzecznością. Taki ogień na przykład. Ogrzeje, zupę na nim ugotujesz, ale może cię spalić i w proch przemienić. I nie zawsze człowiek go człowiekowi złośliwie podkłada.
Po wielu tysiącleciach i masie doświadczeń człowiek przemówił najpierw ustami Sokratesa „wiem, że nic nie wiem”, a potem Kartezjusza „dubito ergo cogito, cogito ergo sum czyli wątpię więc myślę, myślę więc jestem”.
I tak człowiek wątpi, nic dalej nie wie.... a czas biegnie do przodu i świat w każdym dniu jego istnienia jest inny. Ciągle z tym światem jest coś nie tak.
W ostatnim roku swojej pracy przemówiłam do młodzieży w ostatniej klasie gimnazjum:
„Kochani, jeśli jakiś stary człowiek mówi, że was rozumie, nie wierzcie mu. Niemożliwe jest zrozumienie pokolenia młodszego o kilka pokoleń. I odwrotnie oczywiście też. Możecie natomiast uwierzyć komuś, kto powie, że stara się ów wasz świat zrozumieć”. 

Ze światem i ludźmi ciągle będzie coś nie tak.

Jako nastolatka buntowałam się przeciwko dorosłym. W wieku dojrzałym świat rzucał mi kłody pod nogi. Na starość też mi się nie podoba.

I jak tu żyć.... ??????????????

czwartek, 5 grudnia 2019

Przykazania




Oj, stępiło mi się pióro ostatnio...oj, moje zmysły przestały wyczuwać dobre tematy.... oj, nie chce mi się wyśmiewać, krytykować....

Oj, jakoś tak pacyfistycznie do świata jestem ostatnio nastawiona. Bo, czy jest się o co bić?

Przywykłam już do wszechobecnej obsesji związanej z takim na przykład seksem. Oczywiście, ze przoduje tu nadal i nieugięcie, i pozostawia innych daleko w tyle, kościół katolicki. Mają panowie problem i nie da się go ukryć. Pamiętam z lat dziecinnych dziwny wyraz twarzy dorosłych, kiedy pytałam ich o znaczenie szóstego przykazania. Wyraz niby polski, bo z polskimi czcionkami i głoskami, a jednak obcy.
„Nie śpij w cudzym łóżku” - próbował mi ktoś wytłumaczyć posługując się niewątpliwą znajomością budowy słowotwórczej dziwnego wyrazowego tworu.
Nie dotarło. Jeździłam na kolonie i spałam w obcych, czyli cudzych łóżkach.
Bardziej dotarło do mnie „Nie pokazuj majtek”.
W ostateczności jednak przykazanie „Nie cudzołóż” pozostało długo wielką tajemnicą. Tym bardziej, ze dziwnie łączyło się z przykazaniem dziewiątym.... co to o zakazie pożądania żony jest. Cóż, internetu wtedy nie było....

Dziś owe przykazanie jest naczelnym przykazaniem kościoła w Polsce. Całe życie parafian skupia się na jego przestrzeganiu lub łamaniu. Inne odeszły w zapomnienie...
Kto dziś pamięta o ósmym „ Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” i o przykazaniu miłości, które każe kochać bliźniego swego jak siebie samego?
Przywykłam już do nieustannego łamania tego przykazania. Dziś obowiązuje inne „Kto nie z nami, ten przeciwko nam”. Za łamanie tego grozi wykluczenie i parafialne i społeczne. W czasie poprzedniej kampanii wyborczej wykluczono mnie z wielu kręgów. Wyzwano i zdeptano moje poglądy. E, co mi tam. Ich czas kiedyś się skończy.

Ja też mam bliżej niż dalej. 


niedziela, 1 grudnia 2019

Znowu w życiu mi nie wyszło....




Znowu w życiu mi nie wyszło… 
          Budka Suflera „Sen o dolinie”

„Wiesz, nie ma o czym gadać, nie wyszło mi w życiu, sama jestem…” – to stary tekst bardzo często wypowiadany podczas spotkań po latach… Nie wyszło, bo jestem sam -a, nie mam żony, nie mam męża… Gdyby był ktoś taki, to życie by mi wyszło, a samotność jest wyrokiem skazującym, przekleństwem…

Pokolenie moich rodziców tak uważało. Moja, licząca ponad 90 lat ciocia, do dziś użala się nade mną, bo jestem sama. Nadal twierdzi, że powinnam wyjść za mąż, bo tak być powinno. Małżeństwo było świętością. Człowiek zakładał rodzinę i żył w niej do końca. Życie było różne. Czasami ktoś kogoś bił, czasami ktoś za dużo pił, kradł, oszukiwał. A czasami bywało zwyczajnie, z problemami, kłopotami i wspólnym ich rozwiązywaniem.

Moje pokolenie jest bardziej elastyczne. Wielu osobom „w życiu nie wyszło”, wielu znajomych jest samotnych. Tolerujemy pary bez ślubu, nie nękamy samotnych matek. Nie pozwalamy sobie wchodzić na przysłowiowa głowę. Nie tolerujemy pijaństwa, oszustwa i bicia. Potrafimy się przed tym bronić. Ale nadal warunkiem powodzenia w życiu jest obecność drugiej osoby. Jeśli jej nie ma, znaczy się – nie wyszło…

Możemy mieć piękne mieszkanie, wspaniały ogród, cudowne dzieci, sukcesy zawodowe, zdrowe ciało… jednak jeśli nie ma tego drugiego, tej drugiej… znaczy … nie wyszło.

Ciekawa jestem co myśli młode pokolenie, które w większości składa się z singli? Młodzi mają partnerów w pracy, do łóżka, do zabawy. Zmieniają ich w zależności od pogody i koniunktury. Nie zakładają rodzin, tłumacząc to setką różnych powodów. Kończą 25 lat, potem 30 i nadal są małymi chłopcami w krótkich spodenkach lub dziewczynkami podkradającymi mamie szminkę. Ciekawe, czy w głębi serca, w zakamarkach duszy, będąc samotnym, myślą, że coś ich omija? Ciekawe, czy po kolejnym rozstaniu z partnerem nucą „znowu w życiu mi nie wyszło”…