poniedziałek, 22 listopada 2021

Narodowe szczepienie 2021

 




Zanim przejdę do szczepionek, trochę refleksji.….


Minął rok od ogłoszenia stanu covidowego. Przez ten rok okazało się, że nie panujemy nad wirusem. Maseczki z „Antonowa”, hucznie ongiś witane przez premiera, założone na usta i nos jak widać nie potrafią powstrzymać zarazy. Nałożyliśmy sobie takie narodowe maseczki na oczy, serca i umysł. Ważniejsze stały się laptopy, telefony i telewizory niż drugi człowiek. Bo przez rok wmówiono nam, że drugi człowiek to nosiciel śmierci. Wszystkie media trąbią od roku, żeby się zamknąć w domu, unikać ludzi, bo przynoszą zło.

A można było inaczej. Nie mogę bowiem zrozumieć, jak można było nie wykorzystać tego czasu na promowanie zdrowego trybu życia? Wiem, ludzie ruszyli do lasów i zapchali je tak, że trzeba było je kiedyś zamknąć. Do których lasów? Jacy ludzi? Ci z przepełnionej Warszawy? Tam nawet w Puszczy Kampinowskiej jest tłok. W lesie, przy której mam działkę rekreacyjną nawet w okresie grzybobrania tłumów nie było. Żadne siłownie, o które toczą się boje czy zamknąć czy otworzyć, nie zastąpią spaceru po morskiej plaży. A siłownie plenerowe? Urządzenia ustawione w takiej odległości, by sobie wzajemnie nie przeszkadzać, o dziwo nawet większej niż zalecana odległość covidowa....

Dlaczego nie promowano zdrowej diety? Skoro już kazano nam siedzieć w domu, to może trochę więcej o ilościach zjadanych kalorii?

Może trochę o tym, jak uniknąć depresji? Czy rzeczywiście jedynym ratunkiem jest niewłączanie internetu i telewizji lub wyjazd w Bieszczady?

Co ma zrobić zakochany chłopak, któremu nie wolno pocałować ukochanej, bo się mogą wzajemnie zarazić?

Dostajemy informację o ilościach zarażonych. Załamujemy ręce, bo nieustannie w tym Mazowieckiem jest najwięcej. I na Śląsku też. Niedługo oba województwa się wyludnią. Dlaczego otrzymujemy tylko dane w liczbach bezwzględnych? Dlaczego nikt nas nie informuje, jaki to procent mieszkańców? Przecież wiadomo, że akurat w tych częściach naszego kraju mieszka najwięcej osób i zawsze będzie tu wszystkiego najwięcej....

Dobra, już kończę, bo za mała i za cienka jestem, by wszystko ogarnąć. Też idąc do sklepu wkładam maseczkę i tłumi ona wiele zmysłów. Być może zachoruję, być może nie. Być może wirus mnie pokona, być może uczynią to choroby współistniejące, które oczywiście mam i które wchodzą w skład chorób nieplanowanych do leczenia. W każdym razie jako pierwsza z rodziny wezmę szczepionkę na klatę i zaszczepię się. Tym samym sprawdzę, jak nasze geny reagują na słynną Astrę Zenka.

We wtorek po świętach rozsiadłam się wygodnie w fotelu i podjęłam desperacką decyzję, że do przychodni muszę się dodzwonić. Choćbym miała dzwonić pół dnia, to nie odpuszczę.

Ze spisu w telefonie wybrałam numer. Nie zdążyłam westchnąć, sygnał nie przebrzmiał do końca kiedy.... po drugiej stronie odezwała się pani. Cuda i dziwy. Naród po świętach zdrowy i niespragniony teleporad.

  • Ja w sprawie szczepionki...

Podałam potrzebne dane.

  • Czy ósmego kwietnia na szesnastą może być? - zapytała mnie pani.

Rety, coś mi tu nie gra. Przecież są kolejki, ludzie stoją godzinami przed przychodniami, systemy nie wytrzymują, elektronika siada, a ja mam ot tak, za około 54 godziny iść do przychodni, oddalonej od mego miejsca zamieszkania o ok. 500 m i dać się zaszczepić?

Tak. To prawda. Jednym słowem można bez kolejek, bez czekania, normalnie i po prostu wejść, nadstawić ramię i się normalnie zaszczepić.

I na tym kochani moją opowieść skończę. W czwartek dostanę pierwszą dawkę i różnie może być. Jak po każdym szczepieniu. Może będę gorączkować przez kilka dni. Będę leżeć, ciężko oddychać, a syn będzie wyprowadzał psa. Nie będę miała wtedy głowy do wysyłania tego tekstu, a termin ostateczny już blisko. Zatem jutro dokonam poprawek, wyeliminuję część literówek, druga część zostanie i wyślę.... A ciąg dalszy nastąpi podczas kolejnego etapu konkursu.... jakoś nie wierzę, że takowego nie będzie....


Całuję w same usta! Tak bardzo niecovidowo!



Epilog


Narodowy szpital.

Narodowa maseczka.

Narodowe święta.

Narodowe szczepienie.

Narodowa kwarantanna.

  • Babciu, co oznacza słowo narodowy?

  • Już nie wiem wnusiu.... kiedyś to było fajne słowo...


piątek, 5 listopada 2021

Narodowa Wielkanoc 2021

 



    Znad morza wróciłam tydzień przed świętami. Nie, nie zabrałam się za porządki typu mycie okien. Okna wymyję, jak się ociepli. Pranie i tak muszę zrobić, a szykowania świat, czyli żarcia nie będzie. Syn z synową i wnukiem wyjadą do rodziny synowej, bo święta trzeba spędzać w ścisłym gronie rodzinnym, jak rzekł premier pewnego rządu. Owe grono znajduje się w odległości 450 km i trzeba do niego dotrzeć. Córka przyjedzie tylko na kawę. Zostaję więc sama i nic złego mi się nie stanie. W środku przedświątecznego tygodnia były urodziny wnuka, więc zrobiliśmy sobie taką Wielkanoc. Wszak to święto nie ma konkretnego dnia. My ustaliliśmy, że na potrzeby rodzinne odbędzie się pierwszego kwietnia. Nie, to nie żart. Wnuk się wtedy urodził.

    Radosne urodziny z balonami, nowymi zabawkami i tortem minęły. W piątek rano młodzi ruszyli w Polskę, a ja poszłam po jeszcze jedną butelkę wina. Tym razem czerwonego, bo biały wytrawny riesling stał już w lodówce.

    I w zasadzie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie sobota. Bo.... wychodzę z psem na spacer i nie dowierzam własnym oczom. Wiem, że starość, wiem, że przy czytaniu używam +2,75, ale na odległość nigdy nie miałam kłopotów z widzeniem tego, co widzę.


Ujrzałam ludzi idących z koszyczkami.

Wielkanocnymi.

Ozdobionymi.

Z jajkami.

Barankiem.

Kiełbasą.


Co się dzieje? Co jest grane?

    Dzwonię do koleżanki do Wałbrzycha. Ona przez okno wychodzące na ulicę też widzi to samo. Twierdzi nawet, że czuje zapach kiełbasy. „A może to po znajomości święcą te jaja... ” - wysuwa teorię zgodną z duchem narodowym, że w Polsce to wszystko po znajomości można.

    Włączam laptopa. Zdjęcie za zdjęciem, fotka za fotką …. Kościół jaja święci! Nie każdy oczywiście, na zewnątrz budynku oczywiście, w maseczkach oczywiście, ale 99% ludzi z jajami bez sławetnego dystansu społecznego, czyli równie sławetnej odległości – półtora metra.

    I się wnerwiłam. Nie na jajka, kiełbasę czy baranka z cukru. Na wszystkich, którzy nie zamknęli kościołów i pozwolili na praktyki religijne, czyli na wywodzące się prawdopodobnie z czasów pogańskich święcenie pokarmów.


Jak to jest, że jedni mogą robić swoje, drudzy nie!


    Poniosło mnie. W sieci na wiadomym portalu wyraziłam swoją opinię. Oburzającą. Negatywną. Powołam się na Orwella i jego folwark o zwierzętach równych i równiejszych. Na dane statystyczne, którymi karmi nas telewizja. Każda. Bez wyjątku.

    I zostałam shejtowana. (rety, jak to się pisze.... mądry komputer wszystkie wersje podkreśla mi na czerwono.... a co tam, niech będzie jak jest.... wiadomo o co chodzi). Zawrzało złością, gniewem, białą gorączką i jadem. W stosunku do mnie oczywiście.

Jako były nauczyciel, hejtowany przez ponad trzydzieści lat przez uczniów, w czasach, kiedy nie znano słowa „hejt”, przeżyłam i nawet zaczęłam świętować. Otworzyłam wino czerwone wytrawne. Około siedemnastej wyszłam z psem na spacer w celu przewietrzenia psa i siebie.

Tym razem myślałam, że nie dowidzę z powodu nadużycia wina.

    Na skate parku ujrzałam młodych ludzi. Dużo młodych ludzi. Jak na dzisiejsze czasy - multum młodych w wieku od 15 do 25 lat. Stali w grupach. Jedni pili piwo. Drudzy palili papierosy elektroniczne. Policzyłam dokładnie – dziesięć osób w wieku 16+, podzielonych na dwie drużyny grało w koszykówkę na jeden kosz. Pod drugim tłoczyły się małolaty, takie 10+. Co się dzieje? Przystanęłam. Obok mnie przystanął zapach brudu i zgniłych jaj. „Widzisz pani co jest? Efekt jajek” - rzucił w moją stronę. Wypowiedź była dłuższa, bo co drugie słowo było polskie „ku...”. Wzruszyłam ramionami. „No widzi pani, skoro jaja można świecić, to i z kumplami można się napić” - wyciągnął butelkę tzw. „małpkę” , pociągnął i odszedł.

Jeśli święcenia jajek ma pomóc w powrocie do normalności, to czemu nie świecić?

    Do domu wróciłam w zdecydowanie lepszej formie fizycznej. Poprawiłam ciastem cynamonowym i dalszym ciągiem wina wytrawnego czerwonego. Kiedy w butelce pokazało się dno, byłam w całkiem niezłym nastroju.

    Kolejne dwa dni minęły spokojnie. Córka miała pecha. Na trasie do mamusi zepsuł się jej samochód. Trudno, też się zdarza, nawet w poniedziałek wielkanocny. Syn z rodzina szczęśliwie wrócił do domu, a ja wykończyłam butelkę wina wytrawnego białego.