piątek, 5 listopada 2021

Narodowa Wielkanoc 2021

 



    Znad morza wróciłam tydzień przed świętami. Nie, nie zabrałam się za porządki typu mycie okien. Okna wymyję, jak się ociepli. Pranie i tak muszę zrobić, a szykowania świat, czyli żarcia nie będzie. Syn z synową i wnukiem wyjadą do rodziny synowej, bo święta trzeba spędzać w ścisłym gronie rodzinnym, jak rzekł premier pewnego rządu. Owe grono znajduje się w odległości 450 km i trzeba do niego dotrzeć. Córka przyjedzie tylko na kawę. Zostaję więc sama i nic złego mi się nie stanie. W środku przedświątecznego tygodnia były urodziny wnuka, więc zrobiliśmy sobie taką Wielkanoc. Wszak to święto nie ma konkretnego dnia. My ustaliliśmy, że na potrzeby rodzinne odbędzie się pierwszego kwietnia. Nie, to nie żart. Wnuk się wtedy urodził.

    Radosne urodziny z balonami, nowymi zabawkami i tortem minęły. W piątek rano młodzi ruszyli w Polskę, a ja poszłam po jeszcze jedną butelkę wina. Tym razem czerwonego, bo biały wytrawny riesling stał już w lodówce.

    I w zasadzie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie sobota. Bo.... wychodzę z psem na spacer i nie dowierzam własnym oczom. Wiem, że starość, wiem, że przy czytaniu używam +2,75, ale na odległość nigdy nie miałam kłopotów z widzeniem tego, co widzę.


Ujrzałam ludzi idących z koszyczkami.

Wielkanocnymi.

Ozdobionymi.

Z jajkami.

Barankiem.

Kiełbasą.


Co się dzieje? Co jest grane?

    Dzwonię do koleżanki do Wałbrzycha. Ona przez okno wychodzące na ulicę też widzi to samo. Twierdzi nawet, że czuje zapach kiełbasy. „A może to po znajomości święcą te jaja... ” - wysuwa teorię zgodną z duchem narodowym, że w Polsce to wszystko po znajomości można.

    Włączam laptopa. Zdjęcie za zdjęciem, fotka za fotką …. Kościół jaja święci! Nie każdy oczywiście, na zewnątrz budynku oczywiście, w maseczkach oczywiście, ale 99% ludzi z jajami bez sławetnego dystansu społecznego, czyli równie sławetnej odległości – półtora metra.

    I się wnerwiłam. Nie na jajka, kiełbasę czy baranka z cukru. Na wszystkich, którzy nie zamknęli kościołów i pozwolili na praktyki religijne, czyli na wywodzące się prawdopodobnie z czasów pogańskich święcenie pokarmów.


Jak to jest, że jedni mogą robić swoje, drudzy nie!


    Poniosło mnie. W sieci na wiadomym portalu wyraziłam swoją opinię. Oburzającą. Negatywną. Powołam się na Orwella i jego folwark o zwierzętach równych i równiejszych. Na dane statystyczne, którymi karmi nas telewizja. Każda. Bez wyjątku.

    I zostałam shejtowana. (rety, jak to się pisze.... mądry komputer wszystkie wersje podkreśla mi na czerwono.... a co tam, niech będzie jak jest.... wiadomo o co chodzi). Zawrzało złością, gniewem, białą gorączką i jadem. W stosunku do mnie oczywiście.

Jako były nauczyciel, hejtowany przez ponad trzydzieści lat przez uczniów, w czasach, kiedy nie znano słowa „hejt”, przeżyłam i nawet zaczęłam świętować. Otworzyłam wino czerwone wytrawne. Około siedemnastej wyszłam z psem na spacer w celu przewietrzenia psa i siebie.

Tym razem myślałam, że nie dowidzę z powodu nadużycia wina.

    Na skate parku ujrzałam młodych ludzi. Dużo młodych ludzi. Jak na dzisiejsze czasy - multum młodych w wieku od 15 do 25 lat. Stali w grupach. Jedni pili piwo. Drudzy palili papierosy elektroniczne. Policzyłam dokładnie – dziesięć osób w wieku 16+, podzielonych na dwie drużyny grało w koszykówkę na jeden kosz. Pod drugim tłoczyły się małolaty, takie 10+. Co się dzieje? Przystanęłam. Obok mnie przystanął zapach brudu i zgniłych jaj. „Widzisz pani co jest? Efekt jajek” - rzucił w moją stronę. Wypowiedź była dłuższa, bo co drugie słowo było polskie „ku...”. Wzruszyłam ramionami. „No widzi pani, skoro jaja można świecić, to i z kumplami można się napić” - wyciągnął butelkę tzw. „małpkę” , pociągnął i odszedł.

Jeśli święcenia jajek ma pomóc w powrocie do normalności, to czemu nie świecić?

    Do domu wróciłam w zdecydowanie lepszej formie fizycznej. Poprawiłam ciastem cynamonowym i dalszym ciągiem wina wytrawnego czerwonego. Kiedy w butelce pokazało się dno, byłam w całkiem niezłym nastroju.

    Kolejne dwa dni minęły spokojnie. Córka miała pecha. Na trasie do mamusi zepsuł się jej samochód. Trudno, też się zdarza, nawet w poniedziałek wielkanocny. Syn z rodzina szczęśliwie wrócił do domu, a ja wykończyłam butelkę wina wytrawnego białego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz