poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XXXIX - Placebo


                            film na dziś "Żądło"

Dziś będzie raczej nudno. Wszystko dlatego, że wczoraj była niedziela. A niedziela na prowincji zawsze jest nudna. Nie bierzmy pod uwagę imprez typu odpust czy festyn, bo te są w wyznaczonych miejscach i nudy wiejącej z ulic prowincji nie likwidują. Jeśli dodamy do tego stan kwarantanny, to możecie sobie wyobrazić spokój, ciszę i bezruch ....

Wczorajszy spacer z psem poświeciłam właśnie wędrówce wzdłuż jednej z najbardziej ruchliwych ulic. Ma cztery pasy, dwa w jedną, dwa w drugą stronę. Tędy wiedzie najliczniejsza linia komunikacji miejskiej (w normalny dzień autobus co 10 minut). Tutaj też, w niewielkiej odległości od jezdni znajduje się słynny na całą Polskę szpital, obecnie jednoimienny. Znaczy się koronawirusowy.

Poszłam więc chodnikiem wzdłuż szpitala. Na trasie do mini galerii handlowej nie spotkałam nikogo. Minęłam natomiast dwa skrzyżowania z sygnalizacją świetlną.

Po co ona działa? W jakim celu mruga trzema kolorami? Gdzie sens i logika? Samochodów jak na lekarstwo...

Dobra, nie będę się czepiać. W telewizji policjant powiedział, że kwarantanna kwarantanną, ruch na drogach mniejszy, ale przepisów przestrzegać trzeba. Jasne, jeszcze się odzwyczają od świateł i co potem będzie, jak już normalnie będzie?

Minęły mnie również dwa autobusy miejskie wiozące powietrze.

Potem skręciłam w kolejną dużą ulicę. Z jednej strony kościół, z drugiej galeria handlowa i kolejny kościół. Jak to w Łomży bywa. Gdzie się nie obrócisz, tam kościół. Katolicki rzecz jasna.

Tym razem spotkałam cztery osoby bez psa i trzy z psami. Według przepisów miały być zamaskowane.

Część była. Część nie. Miała pod szyją jakieś apaszki, szaliczki, golfiki. Podczas kiedy ja brnęłam przez ulice miasta w maseczce wielorazowej bawełnianej, ludzi mijając mnie, wsadzali brodę w te „chusteczki”, że niby zasłaniają twarz.

Słowem, żadnego zabezpieczenia.

Poczyniłam również maseczkowe obserwacje z balkonu. Wszak pod sobą mam sklepy. Było podobnie. Maseczka pod brodą, w ustach papieros lub butelka z napojem, daję głowę uciąć, że piwo lub tzw. „małpka”. Pod blok wróciła bowiem „ławeczka”. Jeszcze nie w pełnym składzie, ale już część trwa na posterunku.
Inni z owymi szalikami i golfikami na szyi zakrywali twarz …. wchodząc do sklepu.

Słowem, odnoszę wrażenie, iż zezwolenie na zakrywanie twarzy byle czym to oczywiste działanie psychologiczne. Niech naród ma poczucie bezpieczeństwa. Placebo też działa.

Oczywiście melduję, że na prowincji policji ani straży miejskiej nie widać i nie ma komu karać za brak nikabu (hi hi... nie wiecie co to? To sobie wygoglujcie!).

Wieczorem trasę powtórzyłam. Statystycznie było to samo. Taka sama ilość ludzi, psów i autobusów z powietrzem. Zasłonięte twarze – podobnie.

Tym razem skupiłam się na szpitalu. W dzień – wiadomo, spokój, cisza. Po zmroku szpital więcej mówi o sobie.

Trasą wzdłuż szpitala chodzę około dwudziestej pierwszej od 10 lat, bo tyle ma moja sunia. Zawsze o tej porze włączone były światła w praktycznie wszystkich pokojach. Położony w szczerym polu budynek rozjaśniał teren wokół siebie. Czasami przechodziłam przez ulicę i spacerowałam po alejkach prowadzących do szpitala.

Teraz strach się bać. Nie, nie małego, wrednego hitlerka. Ciemności. Szpital tonie w ciemności. W czas wielkiej zarazy, pandemii, epidemii i placebo w postaci maseczek jednoimienny szpital jest wygaszony. Zwłaszcza w części, gdzie znajdują się sale pacjentów.

O tym, gdzie są, wiem z autopsji. Wszak cztery lata temu leżałam w jednej z sal na oddziale wewnętrznym. Od początku narodowej kwarantanny przyglądam się oknom właśnie na tym oddziale.
Czasami widać światło w trzech oknach, z czego dwa to dyżurka pielęgniarek. Wczoraj nawet tu nie dojrzałam śladu elektryczności.

Wiem, że sale pacjentów znajdują się jeszcze po drugiej stronie księżyca, znaczy się korytarza. Czyżby wszystkich pacjentów położono właśnie po tej drugiej? I tak na każdym oddziale? Inne wczoraj też straszyły mrokiem i czernią.

Celowe zaciemnienie? Z dzieciństwa pamiętam, że rodzice zaciemniali pokój, kiedy chorowałam na odrę...

Wszyscy już spali?

Po powrocie do domu zrobiłam rzecz karygodną w czas zarazy. Wzięłam prysznic i otworzyłam puszkę piwa. Postanowiłam, że następnego dnia pójdę po takie w butelce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz