środa, 22 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XLI - Zefirek wolności


film i książka na dziś „Wojna i pokój”

Przyznaję się bez bicia. Dziś sprawdzałam, jak się po rzymsku zapisuje się „41”. Nie przypuszczałam, że napiszę aż tyle felietonów. Znaczy się tyle dni siedzę w domu.... zamknięta.

Dobra, bez przesady. Nie tak całkowicie zamknięta. Mam psa. A to pozwala mi w każdym etapie narodowej kwarantanny wychodzić z domu. Dziś już wiem, że taki pies mi życie uratował. Podczas kiedy inni kisili się we własnych M, ja spacerowałam bezkarnie po osiedlowych terenach rekreacyjnych. Było przyjemnie, oddychało się lepiej niż teraz, bo bez maseczki.

Ale spoko, niedługo i te maseczki zdejmiemy. Zezwolenie na zakrywanie twarzy byle czym to oczywiście klasyczne placebo. Czuj się człowieku bezpiecznie. I tyle. Maska, która mogłaby nas ochronić oraz innych przed nami kosztuje ok. 100 zł. Ręka do góry, kto taką ma...

Mamy zatem za sobą pierwsze dwa dni tzw. wolności polegającej na możliwości wyjścia do parku i lasu. W wyniku tego od razu się na ulicach zaludniło. Dlaczego na ulicach? No przecież do lasu jakoś trzeba dojść, nie każdy ma samochód.

Dobra, znowu przesadziłam... nie każdy od razu do lasy poleciał. Las w mieście z reguły daleko. Trzeba najpierw na jakąś wieś dojechać. Miejskie parki, takie z drzewami i ławkami, też daleko. Przynajmniej w mojej okolicy.

My mamy tzw. skate park. Drzewa oczywiście, że rosną. Pod kontrolą osiedlowych dozorców. Przycinają je, obcinają, wycinają, jeśli te usychają. Są też trawniki. I masa miejsc do rekreacji czyli: ściana do tenisa, sprzęt do napowietrznego uprawiania sportu, stoliki z planszami do gry w szachy, miasteczko rowerowe, mini golf i parę placów zabaw. Żadne z tych miejsc nie zostało obwiązane biało-czerwoną taśmą na znak zamknięcia.

Teraz lud wyległ na powietrze i owe miejsca zaludnił. 

Przedwczoraj jedynie spacerował. Wczoraj zaczął korzystać ze sprzętu. Jakiś senior nieśmiało usiadł na jednym z urządzeń plenerowej siłowni. Babcia pozwoliła wnuczce skorzystać ze zjeżdżalni.

Nieśmiało rozpoczęło się też życie nocne skate parku. Wczoraj dwie zamaskowane (pod brodą oczywiście) dziewczyny, przestrzegają przepisowej odległości, sączyły piwo pod daszkiem. Place zabaw opanowane zostały przez wiosennych zakochanych. Niektórzy nawet rozmawiali, pomiędzy pocałunkami rzecz jasna. Zapełnił się street workout, takie miejsce z różnego typu drążkami, służące do wykonywania ćwiczeń, których podstawą jest wykorzystanie ciężaru własnego ciała. Oczywiście, że po zmroku. Tu nie da się zachować odległości.

Na szkolne boisko wjechała po raz pierwszy w tym roku kosiarka. Próbowano również kosić osiedlowe trawniki. Niestety, susza spowodowała, że nie ma czego kosić.

Ja również poczyniłam postępy. Wyszłam sama, bez psa! Najpierw do apteki. Tłumów nie było. Ale oczekiwanie na zakupy trochę trwało. Panie farmaceutki, stojące za pleksą, pełniły bowiem funkcje lekarza. Doradzały, polecały, informowały.... No tak, w sumie muszą wiedzieć, co sprzedają. Obecnie kontakt z lekarzem, nawet pierwszego kontakt, jest utrudniony, wszystko zatem spada na apteki.

Zupełnie kolejek nie było w sklepie spożywczym. I to już poważny krok do normalności. Przez poprzednie dni obserwowałam ludzi przez balkon. Pokornie stali w długiej kolejce do trzech sklepów spożywczych. Zniknęła potrzeba zakupów? Obkupili się? Nie, zwiększyła się ilość osób mogących robić równocześnie zakupy w dyskontach. Pewnie tam są. Ale nie sprawdzałam.

Samodzielnie kupiłam dwa piwa w butelce!

Pierwszy mój samodzielny zakup w spożywczym po czterdziestu dniach zniewolenia!

Hura!

Uratowana!

Po powrocie ze spaceru z psem, usiadłam na balkonie, otworzyłam butelkę....

Pal licho wybory, pal licho mały, wredny hitlerek... Zefirek wolności o aromacie chmielu i drożdży zawiał mi w oczy....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz