film i książka na dziś „Wojna i
pokój”
Przyznaję się bez bicia. Dziś
sprawdzałam, jak się po rzymsku zapisuje się „41”. Nie
przypuszczałam, że napiszę aż tyle felietonów. Znaczy się tyle
dni siedzę w domu.... zamknięta.
Dobra, bez przesady. Nie tak całkowicie
zamknięta. Mam psa. A to pozwala mi w każdym etapie narodowej
kwarantanny wychodzić z domu. Dziś już wiem, że taki pies mi
życie uratował. Podczas kiedy inni kisili się we własnych M, ja
spacerowałam bezkarnie po osiedlowych terenach rekreacyjnych. Było
przyjemnie, oddychało się lepiej niż teraz, bo bez maseczki.
Ale spoko, niedługo i te maseczki
zdejmiemy. Zezwolenie na zakrywanie twarzy byle czym to oczywiście
klasyczne placebo. Czuj się człowieku bezpiecznie. I tyle. Maska,
która mogłaby nas ochronić oraz innych przed nami kosztuje ok. 100
zł. Ręka do góry, kto taką ma...
Mamy zatem za sobą pierwsze dwa dni
tzw. wolności polegającej na możliwości wyjścia do parku i lasu.
W wyniku tego od razu się na ulicach zaludniło. Dlaczego na
ulicach? No przecież do lasu jakoś trzeba dojść, nie każdy ma
samochód.
Dobra, znowu przesadziłam... nie każdy
od razu do lasy poleciał. Las w mieście z reguły daleko. Trzeba
najpierw na jakąś wieś dojechać. Miejskie parki, takie z drzewami
i ławkami, też daleko. Przynajmniej w mojej okolicy.
My mamy tzw. skate park. Drzewa
oczywiście, że rosną. Pod kontrolą osiedlowych dozorców.
Przycinają je, obcinają, wycinają, jeśli te usychają. Są też
trawniki. I masa miejsc do rekreacji czyli: ściana do tenisa, sprzęt
do napowietrznego uprawiania sportu, stoliki z planszami do gry w
szachy, miasteczko rowerowe, mini golf i parę placów zabaw. Żadne
z tych miejsc nie zostało obwiązane biało-czerwoną taśmą na
znak zamknięcia.
Teraz lud wyległ na powietrze i owe
miejsca zaludnił.
Przedwczoraj jedynie spacerował. Wczoraj zaczął
korzystać ze sprzętu. Jakiś senior nieśmiało usiadł na jednym z
urządzeń plenerowej siłowni. Babcia pozwoliła wnuczce skorzystać
ze zjeżdżalni.
Nieśmiało rozpoczęło się też
życie nocne skate parku. Wczoraj dwie zamaskowane (pod brodą
oczywiście) dziewczyny, przestrzegają przepisowej odległości,
sączyły piwo pod daszkiem. Place zabaw opanowane zostały przez
wiosennych zakochanych. Niektórzy nawet rozmawiali, pomiędzy
pocałunkami rzecz jasna. Zapełnił się street workout, takie
miejsce z różnego typu drążkami, służące do wykonywania
ćwiczeń, których podstawą jest wykorzystanie ciężaru własnego
ciała. Oczywiście, że po zmroku. Tu nie da się zachować
odległości.
Na szkolne boisko wjechała po raz
pierwszy w tym roku kosiarka. Próbowano również kosić osiedlowe
trawniki. Niestety, susza spowodowała, że nie ma czego kosić.
Ja również poczyniłam postępy.
Wyszłam sama, bez psa! Najpierw do apteki. Tłumów nie było. Ale
oczekiwanie na zakupy trochę trwało. Panie farmaceutki, stojące za
pleksą, pełniły bowiem funkcje lekarza. Doradzały, polecały,
informowały.... No tak, w sumie muszą wiedzieć, co sprzedają.
Obecnie kontakt z lekarzem, nawet pierwszego kontakt, jest
utrudniony, wszystko zatem spada na apteki.
Zupełnie kolejek nie było w sklepie
spożywczym. I to już poważny krok do normalności. Przez
poprzednie dni obserwowałam ludzi przez balkon. Pokornie stali w
długiej kolejce do trzech sklepów spożywczych. Zniknęła potrzeba
zakupów? Obkupili się? Nie, zwiększyła się ilość osób
mogących robić równocześnie zakupy w dyskontach. Pewnie tam są.
Ale nie sprawdzałam.
Samodzielnie kupiłam dwa piwa w
butelce!
Pierwszy mój samodzielny zakup w
spożywczym po czterdziestu dniach zniewolenia!
Hura!
Uratowana!
Po powrocie ze spaceru z psem, usiadłam
na balkonie, otworzyłam butelkę....
Pal licho wybory, pal licho mały,
wredny hitlerek... Zefirek wolności o aromacie chmielu i drożdży
zawiał mi w oczy....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz