czwartek, 9 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XXVIII – Lekko nie będzie....


              film na dziś "Mój przyjaciel Hachiko" 

I można by powiedzieć o wczorajszym dniu „dzień jak co dzień”. Z wyjątkiem oczywiście wspomnień. Wczorajsze były wyjątkowe.

Wczoraj późnym wieczorem minęło dziesięć lat, odkąd do mego M3 trafiło małe, wystraszone zwierzątko. Trzęsło się na rękach córki, rozglądało lękliwie i lizało mnie po palcach zamoczonych w mleku.

Nie, nie kochani. To nie była dla nie miłość od pierwszego wejrzenia. Patrzyłam z niedowierzaniem, że w ogóle „coś” takiego w moim mieszkaniu jest.

Dziś oczywiście nie wyobrażam sobie życia bez Kulki. Obie godnie się starzejemy. Ja już dawno mam siwe włosy. Sunia zaczyna dopiero siwieć. Na pyszczku jest coraz bielsza. Od ponad roku jeździmy razem na „urlop”. Koleją. Tak, mój pies jeździ koleją. I to nie byle jaką. Bo wsiadamy w „pendolino”, do tzw. pierwszej klasy.
Nie, nie dla zwykłego wygodnictwa. Owe pociągi jeżdżą najszybciej, a w pierwszej klasie jest więcej miejsca. Pies  wygodniej i szybciej dociera do celu.

Jeśli chodzi o dzień dzisiejszy, to sunia ratuje mi życie. Mogę bez problemu wyjść z nią na spacer. Bo z psami można.

Zatem wieczorem powspominałyśmy z Kulką stare dzieje i nagle uświadomiłam sobie, że czegoś mi w domu brakuje.

Piwo jest? Jest.

Chleb jest? Jest.

Telewizor jest? Nawet dwa.

Nie ma dekoracji świątecznych. Bożonarodzeniowe dawno zdjęte, a wielkanocne.... gdzie są wielkanocne? No tak, jeszcze w szafie. Postanowiłam zabrać się za nie następnego dnia.

Wniosek?

Mały, wredny hitlerek tak mi we łbie zamotał, że zapomniałam o starannie przechowywanych palmach, plastikowych jajach, żółtych kurczaczkach i soli w kryształowej solniczce.

Skontaktowałam się też z rodziną, by ustalić kto co robi na te święta. W niedzielę wymienimy się potrawami i będzie prawie tak, jak byśmy święta spędzali razem.

Nie będziemy się odwiedzać, zgodnie z twierdzeniami „Nie wywołuj wilka z lasu”, „Dmuchaj na zimne”, „Przezorny zawsze ubezpieczony” (to chyba takie hasło z PRL-u?).

Nie tylko świątecznych dekoracji ostatnio mi zabrakło.

Przez dwa dni sąsiadka nie śpiewała nabożnych pieśni po ósmej rano. Dziś zaśpiewała. Po dziesiątej. Znaczy się jest wszystko w porządku.

Od dłuższego czasu nie widziałam przed blokiem osiedlowych pijaczków. Zamknęli się w swych mieszkaniach i piją w samotności?

Na wczorajszym popołudniowym spacerze z Kulką skręciłam na prawo zamiast, tradycyjnie, na lewo. Rety, jest osiedlowa ławeczka! Co prawda nie cała, ale przynajmniej część. Panowie stali od siebie w przepisowej odległości. Nie pili. Rozmawiali. Czyli mamy koniec świata. Wirus pokonał nawet zwolenników procentów na wolnym powietrzu. Nawet policja tego nie dokonała nękając ich od lat mandatami, przestrogami i aresztami tymczasowymi.

I bez wątpienia brakuje wody....
Nie chodzi o tę w kranie.
Chodzi o tę w ziemi.

Przy tak pięknej, słonecznej pogodzie przyroda powinna szybko budzić się do życia. Powinno być zielono.

Nie jest.

Trawa żółknie i nie przypomina tej, która była w czasie tegorocznej tzw. zimy. Pąki rozwijają się wolno i niemrawie (taki wyraz, staropolski). W zasadzie zamiast ziemi, mamy pod stopami piasek. Dziś martwimy się wirusem, jutro – upadłą gospodarką i suszą.

Lekko nie będzie proszę państwa....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz