film na dziś "Mój przyjaciel Hachiko"
I można by powiedzieć o wczorajszym
dniu „dzień jak co dzień”. Z wyjątkiem oczywiście wspomnień.
Wczorajsze były wyjątkowe.
Wczoraj późnym wieczorem minęło
dziesięć lat, odkąd do mego M3 trafiło małe, wystraszone
zwierzątko. Trzęsło się na rękach córki, rozglądało lękliwie
i lizało mnie po palcach zamoczonych w mleku.
Nie, nie kochani. To nie była dla nie
miłość od pierwszego wejrzenia. Patrzyłam z niedowierzaniem, że
w ogóle „coś” takiego w moim mieszkaniu jest.
Dziś oczywiście nie wyobrażam sobie
życia bez Kulki. Obie godnie się starzejemy. Ja już dawno mam siwe
włosy. Sunia zaczyna dopiero siwieć. Na pyszczku jest coraz
bielsza. Od ponad roku jeździmy razem na „urlop”. Koleją. Tak,
mój pies jeździ koleją. I to nie byle jaką. Bo wsiadamy w
„pendolino”, do tzw. pierwszej klasy.
Nie, nie dla zwykłego wygodnictwa. Owe
pociągi jeżdżą najszybciej, a w pierwszej klasie jest więcej
miejsca. Pies wygodniej i szybciej dociera do celu.
Jeśli chodzi o dzień dzisiejszy, to
sunia ratuje mi życie. Mogę bez problemu wyjść z nią na spacer.
Bo z psami można.
Zatem wieczorem powspominałyśmy z
Kulką stare dzieje i nagle uświadomiłam sobie, że czegoś mi w
domu brakuje.
Piwo jest? Jest.
Chleb jest? Jest.
Telewizor jest? Nawet dwa.
Nie ma dekoracji świątecznych.
Bożonarodzeniowe dawno zdjęte, a wielkanocne.... gdzie są
wielkanocne? No tak, jeszcze w szafie. Postanowiłam zabrać się za
nie następnego dnia.
Wniosek?
Mały, wredny hitlerek tak mi we łbie
zamotał, że zapomniałam o starannie przechowywanych palmach,
plastikowych jajach, żółtych kurczaczkach i soli w kryształowej
solniczce.
Skontaktowałam się też z rodziną,
by ustalić kto co robi na te święta. W niedzielę wymienimy się
potrawami i będzie prawie tak, jak byśmy święta spędzali razem.
Nie będziemy się odwiedzać, zgodnie
z twierdzeniami „Nie wywołuj wilka z lasu”, „Dmuchaj na
zimne”, „Przezorny zawsze ubezpieczony” (to chyba takie hasło
z PRL-u?).
Nie tylko świątecznych dekoracji
ostatnio mi zabrakło.
Przez dwa dni sąsiadka nie śpiewała
nabożnych pieśni po ósmej rano. Dziś zaśpiewała. Po dziesiątej.
Znaczy się jest wszystko w porządku.
Od dłuższego czasu nie widziałam
przed blokiem osiedlowych pijaczków. Zamknęli się w swych
mieszkaniach i piją w samotności?
Na wczorajszym popołudniowym spacerze
z Kulką skręciłam na prawo zamiast, tradycyjnie, na lewo. Rety,
jest osiedlowa ławeczka! Co prawda nie cała, ale przynajmniej
część. Panowie stali od siebie w przepisowej odległości. Nie
pili. Rozmawiali. Czyli mamy koniec świata. Wirus pokonał nawet
zwolenników procentów na wolnym powietrzu. Nawet policja tego nie
dokonała nękając ich od lat mandatami, przestrogami i aresztami
tymczasowymi.
I bez wątpienia brakuje wody....
Nie chodzi o tę w kranie.
Chodzi o tę w ziemi.
Przy tak pięknej, słonecznej pogodzie
przyroda powinna szybko budzić się do życia. Powinno być zielono.
Nie jest.
Trawa żółknie i nie przypomina tej,
która była w czasie tegorocznej tzw. zimy. Pąki rozwijają się
wolno i niemrawie (taki wyraz, staropolski). W zasadzie zamiast
ziemi, mamy pod stopami piasek. Dziś martwimy się wirusem, jutro – upadłą gospodarką i suszą.
Lekko nie będzie proszę państwa....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz