film na dziś "Pokot"
Miałam dzień kryzysowy.
Pojawił się po raz trzeci od czasu ogłoszenia narodowej
kwarantanny. W sumie źle nie jest.
Wczoraj jednak ostro powiało u mnie
pesymizmem, skoro z uporem maniaka szukałam na wszystkich kanałach
telewizyjnych czegoś optymistycznego. Znalazłam „Mój nowy dom”,
program, w którym sponsorzy remontują mieszkania ludziom tego
potrzebującym. Wszystko oczywiście pod okiem kamery, by potem
pochwalić się na szklanym ekranie. I dobrze, niech się chwalą jak
czynią dobrze. Nawet w formie reklamy.
W związku z oglądaniem na wieczorny
spacer z psem wyszłam po dwudziestej pierwszej. Na osiedlowych
terenach rekreacyjnych nie było nikogo. W ciągu czterdziestu minut
dostrzegłam jednego człowieka idącego szybkim krokiem w stronę
bloków. Drugi po osłoną nocy uprawiał jogging na stadionie przy
szkole. I jeża. Szedł po trawniku.
Cisza. Dzwoniąca w uszach cisza.
Miałam czas na przemyślenia,
rozmyślania, medytację.
Wczoraj dotarł do mnie tekst Olgi
Tokarczuk o aktualnej sytuacji. Niektórzy uznali go za smutny,
niektórzy za realistyczny, inni za oburzający. Słowem, co człowiek
to opinia. I bardzo dobrze. I tak ma być.
Co do mnie to....
Chyba też, jak noblistka i jedna z
moich koleżanek, nie mam „traumy odosobnienia”. Oczywiście, że
żal zamkniętych pubów, kin i teatrów. Oczywiście, że tęsknimy
za rodziną i znajomymi, z którymi ze względów bezpieczeństwa nie
możemy się spotkać. Oczywiście, ze miewamy "czarne godziny". Ale nie będziemy z tego powodu popełniać
samobójstwa. Tym bardziej, ze życie wokół się toczy.
Moi sąsiedzi nadal przeprowadzają
remont. Sklepy spożywcze nadal pracują i nie brakuje w nich
żywności. Auta jeżdżą. Śmieciarki wywożą śmieci, a dozorca
sprząta trawniki. Pąki na drzewach i krzewach są coraz większe. A
moja sunia traci zimową sierść.
„Życie toczy się, a jakże, ale w
zupełnie innym rytmie” - pisze Tokarczuk i wspomina o latach minionych,
kiedy można było bezkarnie „marnować” czas, zajmując się
pozornie niepotrzebnymi sprawami.
W obecnym świecie czasu marnować nie
wolno. Świat i czas biegną tak szybko, jak mieszkańcy Warszawy.
Kiedyś przyjechałam do stolicy i
wyszła po mnie koleżanka. Auto zaparkowała po drugiej stronie
dworca. Musiałyśmy przejść spory kawałek. W pewnym momencie
chwyciła mnie zadyszka.
„Dokąd tak biegniesz? - spytałam.
„Ja nie biegnę, ja idę”.
Dziś część z nas dostała szansę,
by zwolnić tempo i rozejrzeć się wokół. Ustalić na nowo
swoje priorytety. Może śpieszyć się warto tylko w ramach
rekreacyjnego biegania po osiedlu?
Co jeszcze uświadamia nam obecność
wirusa?
Olga mówi o słabości Unie
Europejskiej, która „oddała mecz walkowerem”, o przywróceniu
granic, podziale na „swoich” i „obcych”. Parę lat temu,
kiedy Wielka Brytania po raz pierwszy powiedziała, że chce wypisać
się z UE, napisałam tekst o próbach zjednoczenia Europy....
nieudanych próbach....
Dziś niepotrzebne były wojska, broń,
czołgi, politycy, by podzielić cały kontynent na stare części,
ustanowione w Jałcie i Poczdamie w czasie i po II wojnie światowej.
Każde państwo zostało z wirusem sam na sam.
Noblistka nie kreśli wizji świata
dnia jutrzejszego. Ja też tego nie uczynię. Na jednej z lekcji
zapytałam kiedyś uczniów, czy znają książkę lub film
pokazujący pozytywną wizję przyszłości Ziemi po katastrofie.
Nikt nie znał. Ja też nie.
„Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia. możemy wszystko i świat należy do nas" - Olga Tokarczuk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz