poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XXV - Mariola



film na dziś „Nietykalni”

Dziś nie będzie ani słowa o małym, wrednym hitlerku.... dziś dla mnie dzień szczególny.... smutny.... dzień refleksji nad przemijaniem, więzi człowieka z człowiekiem, nad sprawami, które w naszym życiu są najważniejsze....

Rok temu po ciężkiej chorobie zmarła moja koleżanka.... Część ludzi wokół mnie nie rozumiała, dlaczego płaczę, dlaczego jestem przygnębiona, dlaczego rzucam wszystko i jadę 600 km na pogrzeb osoby, która przecież rodziną nie była....

Właśnie, rodzina....

Przyjęło się w naszej kulturze, że najważniejsze są więzy krwi, że na rodzinę zawsze można liczyć, że liczy się głównie ona.

Piękne.

Tak być powinno.

Ale nie zawsze jest.

Nie, nie chodzi mi tu o rodziny patologiczne i o przemoc domową. Chodzi o zwykłe relacje między członkami rodziny. Zwłaszcza tymi nieco dalszymi. Często ich po prostu nie ma. I brak wyraźnych powodów ku temu, by nawiązywać więź. Często po prostu.... nie nadajemy na tych samych falach. Nie wyłapujemy w eterze tej samej częstotliwości. Winy nie ma tu niczyjej. Posiadanie tych samych genów nie tworzy wspólnoty.

Tworzy ją coś nieuchwytnego, coś tkwiącego w naszej duszy i sercu. Nie w tym mięśniu, które można wymienić. W sercu opisywanym przez poetów.

Taką rodziną byłą dla mnie Mariola.... rodziną z wyboru.... siostrą z wyboru....

Poznałyśmy się w szkole podstawowej. Potem los rzucił mnie 600 km od rodzinnego miasta. Próbowałam utrzymywać kontakt z dawnymi znajomymi. Początkowo szło nieźle. Pisaliśmy do siebie listy. Ale potem okazało się, że to ja lubię pisać, inni mniej.... A Mariola pisała zawsze. Może nie co tydzień, może znacznie rzadziej, ale pisała....

Spotykałyśmy się najczęściej raz do roku. Nie, nie byłyśmy typowymi psipsiółkami, co to godziny bez siebie przeżyć nie mogą. Dzieliło nas przecież 600 km.

A jednak udało się nam utrzymać znajomość przez 53 lata! 

Przez te lata nazbierało się wiele wspólnych wspomnień.
Kiedyś Mariola przyjechała do mnie ze swoim synem na urlop. Siedząc w oknie obserwowałyśmy nasze dzieci bawiące się w piaskownicy na podwórku. W pewnym momencie dzieciaki zaczęły się okładać łopatkami i sypać piaskiem.
„Interweniujemy?” - zapytałam.
„Nie. Krew się jeszcze nie leje” - odpowiedziała spokojnie.
„Też racja. Zaraz się uspokoją”.
I tak się stało.
Powiadam to dziś młodym mamom jako przykład starego wychowania. Niektóre są oburzone.

Pamiętam wyjazdy z mego miasta. Mariola przyjeżdżała na dworzec Wałbrzych Główny. W dworcowej restauracji wypijałyśmy po kuflu ciemnego piwa. Żegnałyśmy się na peronie. Ja wsiadałam w pociąg relacji Szklarska Poręba - Warszawa Wschodnia, Mariola w autobus linii "3".... Było ok. 22.00.... 

Mariola byłą chyba jedyną osobą w Wałbrzychu, która nie będąc na żadnym meczu koszykówki, znała wszystkich koszykarzy, przebieg meczów i historię tej dyscypliny sportu w moim mieście. Opowiadałam, a ona - słuchała.

Kiedy wspólnie zorganizowałyśmy spotkanie klasowe 35 lat po ukończeniu podstawówki, nasi koledzy byli zdziwieni, że udało się nam utrzymać więź przez te lata, mimo dzielących nas kilometrów.

Po śmierci Marioli składali mi kondolencje. Wiedzieli, że odeszła osoba mi bardzo droga, z którą łączyła mnie więź większa niż wspólne geny.

O tym, kim byli dla nas konkretni ludzie, dowiadujemy się, kiedy odchodzą.

W tym roku odwiedziłam cmentarz. Położyłam kwiaty. Zapaliłam znicz. I płakałam. Tak samo jak rok temu.

Moja żałoba jeszcze trwa.





1 komentarz:

  1. To prawda , Mariolka była wyjątkową koleżanką . Spotkałyśmy się latem a następnego roku otrzymałam wiadomość , że jest w szpitalu od Ciebie Grażynko a potem smutną wiadomość . Spędziłyśmy czas na wspomnieniach o szkole , o koleżankach i kolegach . Cieszyłyśmy się z naszych wnuków . Ty Grażynko często spotykałaś się z Mariolką , rozumiem Twój smutek i rozpacz . To była wspaniała dziewczyna .

    OdpowiedzUsuń