film na dziś "Killer"
Kiedyś kursował taki dowcip:
- Dlaczego budynek sejmu jest okrągły?
- A kto widział cyrk kwadratowy?
Po wczorajszych hecach z głosowaniem
posłów w sprawie wyborów prezydenckich, uważam, że ten dowcip
uwłacza artystom cyrkowym.
Powiedzenie, że polska polityka
zeszła na psy, ubliża psom.
Kto jest temu winien?
My.
Naród.
Tak wybraliśmy.
Tak mamy.
Jak widać.
Jak słychać.
Jak czuć.
I tyle w tym temacie – jak mawiał
jeden z bohaterów filmu „Pieniądze to nie wszystko”.
Wczorajszy dzień postanowiłam przeżyć
z dala od wirusa. I właściwie wszystko się udało. Nie, nie,
włączenie telewizora o określonej godzinie błędem nie było.
Człowiek w końcu nie żyje na bezludnej wyspie.
Wczoraj w sieci pojawił się mem z
Rumcajsem, takim rozbójnikiem z czeskiej „Dobranocki”, gdyby
ktoś nie wiedział. Rumcajs zapytany o ostatnie wydarzenia,
odpowiada, że o niczym nie wie, bo cały czas siedział w lesie.
Zaczęłam się właśnie zastanawiać,
czy nie uciec od tego wszystkiego na swoją działkę. Prąd jest.
Woda jest. Żarcie ktoś przez siatkę przerzuci. Robi się coraz
cieplej. Fakt, internetu złapać nie można.... ale wytrzymacie
chyba beze mnie...
Tak więc wczoraj wyszłam dwa razy z
psem na dłużej niż pół godziny. Mam gdzieś zakazy i nakazy.
Terenu rekreacyjnego zwanego skate parkiem nikt taśmą mi nie
zamknął. Place zabaw też nie zostały zaplombowane. Pospacerowałam
dłużej niż zwykle. Spotkałam znajomą. Kobieta po przejściach
ekologicznych chodziła wokół swego bloku. Okrążyła go raz,
drugi, trzeci. Niczym na spacerniaku w więzieniu. W jej przypadku
ruch jest formą terapii. Fizycznej i psychicznej też.
Obejrzałam trzy polskie komedie. Takie
prawdziwe, nie te romantyczne. Znaczy się obejrzałam stare polskie
komedie.
Przeczytałam kryminał. Też stary.
Podczas czytania rozsypał się i dziś trafi do pojemnika z napisem
„Papier”. Akcja egzotyczna była. Ktoś kogoś zabił na morzu,
na statku płynącym do jakiegoś portu w Ameryce Południowej.
Statek oczywiście był polski, trup też przynależał do tego
państwa.
Nawet kisiel sobie ugotowałam.
Ostatnie opakowanie. Przy okazji znalazłam dwie zupki typu „Gorący
kubek”, otwartą przyprawę do kawy i rozpoczęty barszczyk
czerwony w proszku. Termin ważności niby minął, ale wiadomo, że
to, co w torebkach to prawie czysta chemia, może więc jeszcze
wykorzystam.
Wieczorny spacer poświeciłam
medytacjom na temat potrzeb człowieka. Tych materialnych przede
wszystkim.
Co tydzień syn przywozi mi zakupy. I
wystarczają na tydzień. Niewiele tego. Mógłby więcej, gdybym
chciała. Ale jakoś mi się nie chce. Moje obecnie skromne i bardzo
proste jedzenie spowodowało, że poziom cukru we krwi mam w normie,
a waga trochę się cofnęła. Z konta też ubywa mniej pieniędzy....
Również wczoraj wieczorem
uświadomiłam sobie, że wychodząc z psem poza teren bloku
codziennie widzę jasną Wenus. Ponad trzydzieści lat mieszkam w tym
miejscu, od dziesięciu chodzę tą samą trasą z psem, a dopiero
teraz dotarło do mnie, że to Wenus.... taka planeta... zerka na
mnie każdego wieczora... I podgląda. Znaczy się permanentna inwigilacja. A co najciekawsze takiej Wenus nie potrzebny mój pesel, by wiedzieć, o której i gdzie chodzę....
Cuda i dziwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz