wtorek, 7 kwietnia 2020

Narodowa kwarantanna XXVI - Cuda i dziwy


                film na dziś "Killer" 

Kiedyś kursował taki dowcip:
  • Dlaczego budynek sejmu jest okrągły?
  • A kto widział cyrk kwadratowy?
Po wczorajszych hecach z głosowaniem posłów w sprawie wyborów prezydenckich, uważam, że ten dowcip uwłacza artystom cyrkowym.
Powiedzenie, że polska polityka zeszła na psy, ubliża psom.

Kto jest temu winien?

My.

Naród.

Tak wybraliśmy.

Tak mamy.

Jak widać.

Jak słychać.

Jak czuć.

I tyle w tym temacie – jak mawiał jeden z bohaterów filmu „Pieniądze to nie wszystko”.

Wczorajszy dzień postanowiłam przeżyć z dala od wirusa. I właściwie wszystko się udało. Nie, nie, włączenie telewizora o określonej godzinie błędem nie było. Człowiek w końcu nie żyje na bezludnej wyspie.

Wczoraj w sieci pojawił się mem z Rumcajsem, takim rozbójnikiem z czeskiej „Dobranocki”, gdyby ktoś nie wiedział. Rumcajs zapytany o ostatnie wydarzenia, odpowiada, że o niczym nie wie, bo cały czas siedział w lesie.
Zaczęłam się właśnie zastanawiać, czy nie uciec od tego wszystkiego na swoją działkę. Prąd jest. Woda jest. Żarcie ktoś przez siatkę przerzuci. Robi się coraz cieplej. Fakt, internetu złapać nie można.... ale wytrzymacie chyba beze mnie...

Tak więc wczoraj wyszłam dwa razy z psem na dłużej niż pół godziny. Mam gdzieś zakazy i nakazy. Terenu rekreacyjnego zwanego skate parkiem nikt taśmą mi nie zamknął. Place zabaw też nie zostały zaplombowane. Pospacerowałam dłużej niż zwykle. Spotkałam znajomą. Kobieta po przejściach ekologicznych chodziła wokół swego bloku. Okrążyła go raz, drugi, trzeci. Niczym na spacerniaku w więzieniu. W jej przypadku ruch jest formą terapii. Fizycznej i psychicznej też.

Obejrzałam trzy polskie komedie. Takie prawdziwe, nie te romantyczne. Znaczy się obejrzałam stare polskie komedie.
Przeczytałam kryminał. Też stary. Podczas czytania rozsypał się i dziś trafi do pojemnika z napisem „Papier”. Akcja egzotyczna była. Ktoś kogoś zabił na morzu, na statku płynącym do jakiegoś portu w Ameryce Południowej. Statek oczywiście był polski, trup też przynależał do tego państwa.

Nawet kisiel sobie ugotowałam. Ostatnie opakowanie. Przy okazji znalazłam dwie zupki typu „Gorący kubek”, otwartą przyprawę do kawy i rozpoczęty barszczyk czerwony w proszku. Termin ważności niby minął, ale wiadomo, że to, co w torebkach to prawie czysta chemia, może więc jeszcze wykorzystam.

Wieczorny spacer poświeciłam medytacjom na temat potrzeb człowieka. Tych materialnych przede wszystkim.

Co tydzień syn przywozi mi zakupy. I wystarczają na tydzień. Niewiele tego. Mógłby więcej, gdybym chciała. Ale jakoś mi się nie chce. Moje obecnie skromne i bardzo proste jedzenie spowodowało, że poziom cukru we krwi mam w normie, a waga trochę się cofnęła. Z konta też ubywa mniej pieniędzy....

Również wczoraj wieczorem uświadomiłam sobie, że wychodząc z psem poza teren bloku codziennie widzę jasną Wenus. Ponad trzydzieści lat mieszkam w tym miejscu, od dziesięciu chodzę tą samą trasą z psem, a dopiero teraz dotarło do mnie, że to Wenus.... taka planeta... zerka na mnie każdego wieczora... I podgląda. Znaczy się permanentna inwigilacja. A co najciekawsze takiej Wenus nie potrzebny mój pesel, by wiedzieć, o której i gdzie chodzę.... 

Cuda i dziwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz