film na dziś - "Jestem legendą"
Żyję. Ale jakoś mi tak
nieciekawie. Chociaż dzień zaczął się całkiem nieźle.
Włączam telewizor – troska o
seniora. Rodzicu nie prowadź dziecka do babci. Sąsiedzie, zrób
zakupy starszej sąsiadce. Seniorze, zadzwoń, pomożemy.
W sumie tylu słów i chęci udzielenia
pomocy osobom 60+ jeszcze w swym życiu nie słyszałam. Dobrze,
dostosuję się. Chociaż wnuka żal.... Iść z wizytą czy nie? Co
prawda do tej pory to myślałam, że to ja zarazę mogę roznieść.
Wszak niedawno wróciłam z innej części Polski. Tymczasem taki
internet mówi inaczej.
Posprzątałam mieszkanie. Nawet
podłogi wymyłam. Nie dlatego, że ponoć wirus utrzymuje się trzy
dni. Brudne były.
Zrobiłam porządek z paprotką, która
domagała się zmiany doniczki. Z jednej paprotki zrobiłam dwie. A
kwiatek ważny. Ponoć zdrowotny. Znalazłam zeszłoroczny nawóz w
płynie. Podlałam geranium, taki drugi zdrowotny kwiatek. Niech
zdrowo rośnie.
W południe wyszłam z psem. I bardzo
dobrze. Ponoć nie zabrania się samotnych spacerów. Bo samotna
byłam. Po terenie osiedlowego terenu rekreacyjnego, w znacznych
odległościach od siebie chodzili tacy jak ja – z psami różnej
wielkości.
Żadnych dzieci. Żadnych małolatów.
Żadnej młodzieży.
Proszę jak się młode pokolenie
dostosowało. Siedzi sobie szczęśliwe grzecznie przed laptopami, klika, gra,
ogląda. Dzień wcześniej widziałam rozradowane grupy
młodych. Cieszyli się z powodu odwołanych zajęć. Gdyby tak mieli
prawo do głosowania, już wiadomo by było, kto zostałby
prezydentem.
Musiałam jeszcze wpaść do
przychodni. Telefonicznie zamówiłam leki, bo moje choroby
przewlekłe takowych wymagają. Niestety, receptę musiałam odebrać
osobiście. Nie pytałam, dlaczego nie ma e-recepty. Personel
medyczny i tak zestresowany, po co im stresu dodawać. Pielęgniarka
długo szuka mojej recepty wśród sterty innych.
W aptece kilka osób stoi w dużych
odległościach od siebie. Dostosowali się. Wyginają się, ile
mogą, by z jak największej odległości podać receptę i odebrać
leki. Zwykle uśmiechnięta pani farmaceutka sprawia jednak wrażenie
przerażonej. Przy kasie ma płyn odkażający. Często z niego
korzysta.
Moja wyprawa trwa ok. 30 minut. Na
ulicy w godzinach szczytu spotykam kilka osób. Naród się
dostosował. A ja mam skojarzenia....
Kilka lat temu, podczas jesiennego
pobytu w Ustce, wybrałam się do miejscowości Rowy, ponoć pięknego
i niepowtarzalnego letniego kurortu nad Bałtykiem. Kiedy wysiadłam
z autobusu, ogarnęło mnie przerażenie. Potęgowało się wraz z
kolejnymi krokami po ulicach.
Miasteczko był wyludnione. To znaczy wyglądało na wyludnione. Mało tego –
opuszczanie budynków odbywało się spokojnie. Na parapetach stały
jeszcze kwitnące kwiaty, parkingi przed pensjonatami i domami
wczasowymi pozamiatane. Na bramach wisiały kłódki lub były
zamki szyfrowe. W miejscu, w którym jak podejrzewałam było
centrum, wszystkie sklepy, kioski, chyba z pamiątkami, zasunięte roletami. Przy kaplicy wisiała kartka – nabożeństwa
niedzielne odbywają się do 15 września. To samo dalej - „Punkt
apteczny czynny do 15 września”. Jeden otwarty sklep. Jedna
otwarta niby kawiarnia i patrzący na mnie z utęsknieniem człowiek
obsługujący klientów. Nikt nie spacerował brzegiem morza.
Istna sceneria horroru.
Przypomniał mi się film „Jestem
legendą”, w którym Will Smith spaceruje po wyludnionym
Manhattanie....
Gdy zapadnie zmierzch, z budynków
wyjdą potwory....
O nie, spieprzam stąd. Szybko w
autobus i do Ustki. Tam po sezonie jest normalne życie.
Mój syn w rozmowie telefonicznej
skojarzenia z filmem potwierdza. Z Rowami po sezonie nie, bo go tam
nie było.
Wieczorem zadzwonił kumpel. Wreszcie
przywiózł obiecany kalendarz. Nie, nie będzie wchodził do
mieszkania. Biorę psa na smycz, wychodzę przed blok. Stajemy w
bezpiecznej odległości. Próbujemy się śmiać z sytuacji.
„Wiesz,
rozmawiałem wczoraj z koleżanką, która wróciła z Włoch. Tam
też początkowo się śmiali i mają to, co mają. Ja odwołałem
wszystkie spotkania. Zamykam się w domu. Będę pracował zdalnie.
Mogę.” - powiedział na pożegnanie.
Powiało grozą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz