film i książka na dziś "Podróż za jeden uśmiech"
Oczywiście, że dziś o nauczycielach,
wszak emerytowany belfer ze mnie i kolegom po fachu moja uwaga się
należy.
Zajęcia szkolne w szkole odwołane do
świąt. Ale mają się odbywać zdalnie, wirtualnie, monitorowo czy
komputerowo. Jak zwał tak zwał. Wiemy o co chodzi. Nauczyciel ma
uczyć przy pomocy sprzętu na odległość.
Ktoś w sieci przypomniał, że kiedyś
już to było. Nazywało się Telewizyjne Technikum Rolnicze. Były
też kiedyś lekcje telewizyjne. Z pierwszych latach pracy pamiętam
tworzenie planu lekcji w małej, wiejskiej szkółce.... najpierw
wstawiano polski i matmę w czasie, kiedy lekcja była w tv.
W sumie więc jakby się uparł, pomysł
nie taki nowy. Ruszyli więc nauczyciele do boju o kształt nowej
szkoły. Oj, ruszyli.
W ubiegłym roku byłam jeszcze czynnym
nauczycielem. Pozostała mi z tych czasów grupa na wiadomym portalu.
Nie wyrzucili mnie. Dziś czytam, co się w szkole dzieje. Czcionka wydaje mi się być czerwoną od ilości zadawanych
podczas dyskusji pytań. Jak uczyć? Wysyłać mailowo czy przez
„librusa”? Układać zadania czy trzymać się podręcznika? Co
robić jak uczeń nie odbierze wiadomości? Nowe wiadomości czy
powtórzenie materiału?
Do tego dochodzą zagadnienia
techniczne związane z oprogramowaniem prywatnych komputerów. Tych
nie powtórzę. Tępa w tym zakresie jestem.
Słowem – uwierzcie, moi koledzy po
prostu starają się.
Ze strony rodziców wygląda to różnie.
Zacznijmy od spraw praktycznych. W telewizji pokazywano nowoczesną
szkołę, w której nauczyciel siedzi przed kamerą, a na ekranie ma
wizerunki uczniów, którzy siedzą przed swoimi kamerami.
Praktycznie normalna lekcja. Nie zaprzeczam, są takie szkoły.
W większości jednak jest zupełnie
inaczej. Po pierwsze nie każdy nauczyciel dysponuje prywatnym
sprzętem pozwalającym mu na taki kontakt z uczniami. Co ja mówię,
nauczyciel.... Szkoła nie dysponuje!
Po drugie – Czy każdy uczeń o
wskazanej godzinie ma dostęp do kompa? Wyobraźmy sobie rodzinkę
2+2, w której dodatkowo tata pracuje zdalnie, czyli w domu, a
laptopy są tylko dwa? Kto ma do dyspozycji tylko „komórkę”?
Pozostaje zatem jedyna możliwość –
wysyłanie linków do materiałów znajdujących się już w
internecie i zadań do wykonania.
Taka ja problemu by nie miała. Uczyłam
polskiego więc treści związanych z przedmiotem w sieci multum.
Uczeń jak chce to obejrzy. Jakąś książkę do czytania na ekranie
też można zlecić. Podejrzewam, że podobnie może być z taką
geografią. Rodzic nie musi w niczym pomagać. Gorzej mają
przedmioty ścisłe. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie
samodzielnej realizacji jakiegokolwiek tematu z matmy począwszy od
siódmej klasy podstawówki. Sama nie dałabym rady, o udzielaniu
pomocy własnemu wnukowi na przykład – nie wspominając. Tu
potrzebny jest żywy człowiek.
Rodzice mogą mieć zatem problem.
Zwłaszcza humaniści. Ale sygnalizowane przez rodziców problemy są
inne.
Oto pojawiły się głosy, że
nauczyciele przysyłają zbyt wiele materiału i zadań do wykonania.
Początkowo, nie powiem, chciałam ich poprzeć. Ale przypomniałam
sobie normalną lekcję. Ludzie, tyle właśnie „materiału”
omawiamy podczas normalnej lekcji! Fakt, odbywa się to, na przykład
na polskim, w formie ustnej. Teraz musimy przenieść to na
pisemną...
Kolej na uczniów.... teraz tylko i
wyłącznie od nich zależy, czy będą się uczyć, czy nie. Dla
mnie to nic nowego. Zawsze mówiłam, że to tylko i wyłącznie im
powinno zależeć na nauce. Ja już swojego się wyuczyłam, a pensję
będę miała zawsze taką, jaką ustali władza, niezależnie od ocen,
które wystawię. Moja postawa nie podobała się co niektórym.
Uważali, iż ucznia trzeba do nauki zachęcać. A teraz proszę,
wszystko w rękach i głowie ucznia.
Cóż kochani, nikt nie był
przygotowany na takie nauczanie. Po epidemii już świat nie będzie
taki sam jak był. Szkoła też musi się zmienić.
Aha, jeszcze jedno.... moja była
uczennica napisał, że zamiast papieru toaletowego mogła kupić
więcej takiego do ksero.... drukuje te zadania, drukuje.... a
papieru do drukarki mało... Jeśli więc i wy wysyłacie zdania, by
je drukować.... odpuście sobie.
Warto wrócić do starego sposoby
zapisu – w takim zeszycie. Mam nadzieję, że w dobie drukarek i
ksero ktoś jeszcze pamięta, co to jest kajet....
Co do tych luźnych kartek - niby do wklejenia to fakt, sporo tego się robi w osttanich czasach - dlaczego? Bo łatwiej uczniowi UZUPEŁNIĆ brakujące literki niż napisać cały wyraz. Łatwiej uzupełnić brakujące wyrazy, czy połączyć - niż przepisać z tablicy. Łatwiej i szybciej - tylko: czy korzystniej? A i ktoś musiał ułożyć, napisać to, co drukarka drukuje... Uczeń nie doceni (ma problem nawet z wklejeniem tego do zeszytu - bo i PO CO?!) nauczyciel się napracuje, papier sie marnuje. Moja drukareczka odpoczywaaaa ;-) Zapraszam do siebie ;-) /https://dziennik-katechetki.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń