czwartek, 19 marca 2020

Narodowa kwarantanna VII – Daj! Daj! Daj test!


film na dziś "Stawka większa niż życie"

I proszę, wystarczyło nadać felietonowi tytuł „Nuda”, a mało kto go czyta. Rację mają ci, co twierdzą, że tytuł przyciąga czytelnika. Zanim więc skończę ten tekst, jakiś przyciągający tytuł wymyślę.

Wczorajszy dzień minął całkiem spokojnie. Pewnie wszystko przez tabletkę nasenną, którą łyknęłam. Nie śniły mi się koszmary. Nie budziłam się w nocy.

Spacer z psem nie przyniósł nic ciekawego. Pijaczki tzw. „ławkowicze” regularnie spotykają się pod drzewem albo w okolicach śmietnika. Omijam ich w odległości co najmniej 200 metrów. Tacy to nawet nie zauważą, że mają objawy wirusa. Do piwnicy już nie przychodzą. I bardzo dobrze. Tyle tylko, że ludzi jakby ciut więcej na ulicach. Częściej musiałam zmieniać trasę spaceru, co nie podobało się mojej suni.

W wyniku braku tematów godnych klikania w klawiaturę, zaapelowałam do znajomych, by takowe mi dostarczyli.

Koleżanka zaproponowała, by napisać o rodzicach, którzy teraz muszą zająć się swoimi dziećmi i są z tego powodu wkurzeni. Nic z tego. Nie mam dowodów. W sieci są tylko memy na ten temat, a wypowiedzi wkurzonych starych nie ma. Czyli tematu nie ma.

I nagle temat się pojawił. Dostałam donos od ekipy dziennikarskiej. Oczywiście tajny. Bez możliwości podania danych. Dobra, będziemy używać terminy „telewizja”.

Jest tak:

Wszyscy pochylają głowy nad pracą służb medycznych, sprzedawców, listonoszy, transportowców. Nikt jeszcze nie pochylił głowy nad ekipami dziennikarskimi, które walkę z wirusem nam pokazują. Mój informator myślał, że pracuje w środowisku bezpiecznym. Kręcił się wśród naczelnych władz. Co jak co, kto jak kto, ale władza w czas kryzysu bezpieczna być powinna. Bez względu na opcję polityczną.
Okazało się, że nie. Wiadomy minister okazał się być pod wpływem wirusa. „Wszyscy dostali sraczki” - usłyszałam. Oczywiście rządzący i ich okolice od razu poddali się testom. A ekipy telewizji?
Oczywiście, że nie. Zupełnie nieważne, że na co dzień stykali się z władzą, podsuwali jej mikrofony i kamery pod nos, żeby naród się dowiedział. Testy im się nie należą. Nie było wyjścia. Do tej pory ekipy różnych telewizji pomagały sobie. Teraz postanowiły nie stykać się ze sobą. 
Już wyjaśniam, na czym to ma polegać.

Informator przysłał mi zdjęcie spod jakiegoś ministerstwa z zagadką: „Poszukaj ekip”. Przeniosłam zdjęcie do kompa. Zaczęłam powiększać. Poczułam się jak bohater niedawno oglądanego przez mnie filmu Antonioniego „Powiększenie”. Znalazłam tylko jedno stanowisko reporterskie. Poddałam się. Informator podesłał to samo zdjęcie z czerwonymi kółkami i nazwami stojących telewizji. Cztery były w znaczącej odległości od siebie. Jak się jakaś telewizja zarazi, to przynajmniej nie zarazi innej. I jakiś przekaz do narodu będzie.

Podobnie ze służbą zdrowia. Znajomy, po uzyskaniu informacji, że lekarz ma wirusa i na pogotowiu jest kwarantanna, zadał w sieci pytanie: „Kiedy wreszcie służba zdrowia się zbuntuje i zacznie chociaż sobie robić testy! Bez zgody PiS!” - zakończył politycznie. No właśnie, kiedy? Za PRL-u, w czasie wrocławskiej epidemii ospy, szczepiono najpierw personel medyczny....

Po południu koleżanka dała znać, że pracuje normalnie w biurze, bo jej szef uznał, że nie ma takiego zagrożenia, by nie pracować. 

Druga poinformowała, że jej mąż składa w Niemczech domki letniskowe i nie może wrócić. Nie dlatego, że granice zapchane. Po prostu jego firma podpisała kontrakt na te domki i jeśli ich nie złożą, kontrakt zostanie zerwany. Niemcy nie tylko nie wypłacą nawet części wynagrodzenia, ale również zażądają forsy za zerwanie kontraktu. Nie ma wyjścia. Trzeba składać.

Wieczorem przyjechał syn. Przywiózł zakupy i pyszną drożdżówkę od synowej. Rozmawialiśmy w bezpiecznej odległości na podwórku. Żeby kontaktu nie było. Uściski między nami przenosił pies. 
Jak zatem to będzie dalej? Ludzie przebywający bezpośrednio przy chorych testów nie robią. Inni ludzie normalnie pracują. A my - matka i syn – stoimy w odległości od siebie, żeby się nie zarazić?

A teraz wybaczcie, co napiszę.....

W obliczu tego wszystkiego wiadomość o śmierci Emila Karewicza, słynnego Brunnera, wydała się być najspokojniejszą informacją dnia.... Sympatycznie kojarzący się wszystkim człowiek umiera śmiercią naturalną w wieku 97 lat... Może więc świat jeszcze nie zwariował....
Film na dziś? Jest tylko jeden....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz