film na dziś "Ben Hur" z 1959 r.
Oj, ciężką miałam noc. Zasnęłam
dopiero ok. 3.00. Ale spałam do 9.00. Moja sunia też. Cóż
kochani, wiek 60+ ma swoje zady i walety.
Chyba wszystko przez dżumę, znaczy
się przez „Dżumę”, taką powieść Camusa, gdyby ktoś
zapomniał. Przeczytałam w całości ponownie. W sumie zaczęłam
czytać głównie w poszukiwaniu cytatu, który utkwił mi w pamięci
z lat szkolnych. Skromny urzędnik Grand rzekł: „Mamy dżumę,
trzeba się bronić, to jasne. Ach, gdyby wszystko było tak
proste!”. Miałam nadzieję, że ten cytat podniesie mnie na duchu,
bo już zaczęłam świrować sama ze sobą. W końcu świat oczekuje
obecnie ode mnie tylko jednego – siedzenia na przysłowiowej du...
Czyż jest coś prostszego?
Ale brnęłam dalej w dżumę.
Dobrnęłam do końca. I podobnie jak przed wielu laty, znaczy się
przed potopem, wstrząsnęła mną śmierć Tarrou, umierający na
zarazę jako jeden z ostatnich.
No i nocka z głowy.
Trzeba coś w rozkładzie dnia zmienić.
Tak doradzi każdy psycholog. Dobrze, że jeszcze nie psychiatra.
No to dziś będzie o tej najprostszej
rzeczy, którą dla potomnych obecnie można zrobić - o
kwarantannie. Nie o tej narodowej, której wszyscy mamy przestrzegać,
(a wczoraj minął ósmy dzień jej trwania i stąd ten dopadający
mnie świr...) ale o tę indywidualną.
Sprawa wydaje się być jasna i
niezwykle prosta. Wracasz z takiej na przykład zagranicy. Meldujesz
się w mieszkaniu takiej na przykład mamusi. I razem z mamusią
odbywacie dwutygodniową kwarantannę.
Tymczasem w sieci i przeprowadzonych
przeze mnie rozmowach z informatorami, zaczyna się pojawiać coraz
więcej wieści o niezrozumieniu pojęcia kwarantanna przez różne
indywidua.
Właśnie wczoraj dostałam cynk, że w
pewnej kamienicy mieszka sobie rodzina z dzieckiem. Przyjęła pod
swój dach szczęśliwego rodaka z takich Niemiec na przykład.
Oczywiście cała rodzinka powinna się
cieszyć i świętować udane przekroczenie granicy przez kuzyna.
Przez dwa tygodnie oczywiście. Alkoholowo też można. Czemu nie?
Po paru dniach do świętującej
rodzinki dociera jeszcze dwóch przybyszów. W mieszkaniu robi się
ciasno, ale swojsko. Okres przymusowego pobytu oczywiście się
przedłuża o ten czas. Czas ponownego nawiązania kontaktów
rodzinnych, czas rozliczeń z przeszłością rodzinną, czas …. no
jakiś tam czas czegoś.
I wtedy okazuje się, że pani domu nie
wytrzymuje i wychodzi.
Może rzeczywiście po zakupy? Może do
bankomatu po forsę? Może, żeby choć na moment odizolować się od
rodzinki?
W każdym razie policja albo sama z
siebie, albo po anonimowym, słusznym zresztą, wezwaniu podjeżdża pod kamienicę i
stwierdza złamanie zasad.
Oczywiście pani za złamanie kara się należy. Oczywiście porządny opie... dol od sąsiadów też. Nie tylko od sąsiadów.
Ale żeby od razu sra... żarem?
Oczywiście pani za złamanie kara się należy. Oczywiście porządny opie... dol od sąsiadów też. Nie tylko od sąsiadów.
Ale żeby od razu sra... żarem?
Na kamienicę, znaczy się jej
mieszkańców pada natychmiastowy blady strach. Są przerażeni, biegną do sklepu
po jakikolwiek płyn odkażający, z reguły jest to spirytus 95%, bo
to i ręce odkazić można i napić się też.
Wszyscy wytykają mieszkanie sąsiadów
palcami, drą się na całe osiedle „Nie podchodzić! Kwarantanna!”
U części zaczyna się ból głowy. Niektórzy zaczynają kichać.
Jeszcze inni dostają biegunki. Słowem – czują się jak zarażeni.
Czy taka historia wydarzyła się
naprawdę? Tego wam nie powiem. Chodzi mi jednak o coś innego.
Wczoraj przeczytałam kilka postów
apelujących o podawanie danych osób zarażonych. „Wtedy łatwiej
będzie ustalić kontakty” - ktoś napisał.
Jeśli osobę na kwarantannie piętnujemy, słusznie zresztą, to oczami wyobraźni widzę, jak
traktowana jest rodzina zakażonego... Jeśli wiadomość o pobycie
sąsiadów na kwarantannie powoduje atak koronawirusa, to co zrobią
ludzie, kiedy dowiedzą się, że sąsiad zarażony? Lincz na zdrowym
organizmie?....
I z takim wnioskiem was
dziś zostawiam.
Ci na kwarantannach niech siedzą jak mają siedzieć. Aha, obejrzyjcie jakiś porządny film. Polecam „Ben Hura” z 1959 roku. Lubię go. Wieje optymizmem.
Ci na kwarantannach niech siedzą jak mają siedzieć. Aha, obejrzyjcie jakiś porządny film. Polecam „Ben Hura” z 1959 roku. Lubię go. Wieje optymizmem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz