piątek, 20 marca 2020

Narodowa kwarantanna VIII – Lincz na zdrowym jeszcze organizmie?


film na dziś "Ben Hur" z 1959 r.

Oj, ciężką miałam noc. Zasnęłam dopiero ok. 3.00. Ale spałam do 9.00. Moja sunia też. Cóż kochani, wiek 60+ ma swoje zady i walety.

Chyba wszystko przez dżumę, znaczy się przez „Dżumę”, taką powieść Camusa, gdyby ktoś zapomniał. Przeczytałam w całości ponownie. W sumie zaczęłam czytać głównie w poszukiwaniu cytatu, który utkwił mi w pamięci z lat szkolnych. Skromny urzędnik Grand rzekł: „Mamy dżumę, trzeba się bronić, to jasne. Ach, gdyby wszystko było tak proste!”. Miałam nadzieję, że ten cytat podniesie mnie na duchu, bo już zaczęłam świrować sama ze sobą. W końcu świat oczekuje obecnie ode mnie tylko jednego – siedzenia na przysłowiowej du... Czyż jest coś prostszego?
Ale brnęłam dalej w dżumę. Dobrnęłam do końca. I podobnie jak przed wielu laty, znaczy się przed potopem, wstrząsnęła mną śmierć Tarrou, umierający na zarazę jako jeden z ostatnich.

No i nocka z głowy.

Trzeba coś w rozkładzie dnia zmienić. Tak doradzi każdy psycholog. Dobrze, że jeszcze nie psychiatra.
No to dziś będzie o tej najprostszej rzeczy, którą dla potomnych obecnie można zrobić - o kwarantannie. Nie o tej narodowej, której wszyscy mamy przestrzegać, (a wczoraj minął ósmy dzień jej trwania i stąd ten dopadający mnie świr...) ale o tę indywidualną.
Sprawa wydaje się być jasna i niezwykle prosta. Wracasz z takiej na przykład zagranicy. Meldujesz się w mieszkaniu takiej na przykład mamusi. I razem z mamusią odbywacie dwutygodniową kwarantannę.

Tymczasem w sieci i przeprowadzonych przeze mnie rozmowach z informatorami, zaczyna się pojawiać coraz więcej wieści o niezrozumieniu pojęcia kwarantanna przez różne indywidua.

Właśnie wczoraj dostałam cynk, że w pewnej kamienicy mieszka sobie rodzina z dzieckiem. Przyjęła pod swój dach szczęśliwego rodaka z takich Niemiec na przykład.
Oczywiście cała rodzinka powinna się cieszyć i świętować udane przekroczenie granicy przez kuzyna. Przez dwa tygodnie oczywiście. Alkoholowo też można. Czemu nie?
Po paru dniach do świętującej rodzinki dociera jeszcze dwóch przybyszów. W mieszkaniu robi się ciasno, ale swojsko. Okres przymusowego pobytu oczywiście się przedłuża o ten czas. Czas ponownego nawiązania kontaktów rodzinnych, czas rozliczeń z przeszłością rodzinną, czas …. no jakiś tam czas czegoś.

I wtedy okazuje się, że pani domu nie wytrzymuje i wychodzi. 

Może rzeczywiście po zakupy? Może do bankomatu po forsę? Może, żeby choć na moment odizolować się od rodzinki?

W każdym razie policja albo sama z siebie, albo po anonimowym, słusznym zresztą, wezwaniu podjeżdża pod kamienicę i stwierdza złamanie zasad.

Oczywiście pani za złamanie kara się należy. Oczywiście porządny opie... dol od sąsiadów też. Nie tylko od sąsiadów. 
Ale żeby od razu sra... żarem? 

Na kamienicę, znaczy się jej mieszkańców pada natychmiastowy blady strach. Są przerażeni, biegną do sklepu po jakikolwiek płyn odkażający, z reguły jest to spirytus 95%, bo to i ręce odkazić można i napić się też.

Wszyscy wytykają mieszkanie sąsiadów palcami, drą się na całe osiedle „Nie podchodzić! Kwarantanna!” U części zaczyna się ból głowy. Niektórzy zaczynają kichać. Jeszcze inni dostają biegunki. Słowem – czują się jak zarażeni.

Czy taka historia wydarzyła się naprawdę? Tego wam nie powiem. Chodzi mi jednak o coś innego.

Wczoraj przeczytałam kilka postów apelujących o podawanie danych osób zarażonych. „Wtedy łatwiej będzie ustalić kontakty” - ktoś napisał.

Jeśli osobę na kwarantannie piętnujemy, słusznie zresztą, to oczami wyobraźni widzę, jak traktowana jest rodzina zakażonego... Jeśli wiadomość o pobycie sąsiadów na kwarantannie powoduje atak koronawirusa, to co zrobią ludzie, kiedy dowiedzą się, że sąsiad zarażony? Lincz na zdrowym organizmie?....

I z takim wnioskiem was dziś zostawiam.
Ci na kwarantannach niech siedzą jak mają siedzieć. Aha, obejrzyjcie jakiś porządny film. Polecam „Ben Hura” z 1959 roku. Lubię go.  Wieje optymizmem. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz