środa, 24 kwietnia 2019

Zawód najmniej potrzebny




Kiedy wprowadzano zakaz handlu w niedzielę, oznajmiano, że najtrudniejszym zawodem świata jest praca na kasie w owadowym sklepie. Bo to i hemoroidów można dostać, i kręgosłup siada, i w ogóle samo zło. Dziś kolej na inny, bardzo sławny, a równocześnie najmniej potrzebny zawód świata.
Nauczyciel.
(Oświadczam, że wszelkie poglądy są tylko i wyłącznie moje, zaś przykłady nie pochodzą tylko ze szkoły, w której obecnie pracuję. Obejmują wielki nieprzebrany świat internetu oraz plotek ze spacerów z psem)
Obecnie trwa nadal i jeszcze strajk nauczycieli. Od przeszło dwóch tygodni każdy z nich dowiaduje się kim jest i ile znaczy dla budowy którejś już z rzędu Rzeczpospolitej.
Jak wynika z moich obserwacji nauczyciel (w tym ja) jest prawie nikim i nic nie znaczy.
Proszę, już uzasadniam.
Kiedy nauczyciele ogłaszali, że nie odpuszczą i będą strajkować, tzw. społeczeństwo wespół z rządem wzruszało ramionami. Naczelnik mówił o krowach i świniach, premier uprawiał propagandę sukcesu, a rodzice nie dopuszczali myśli, że sprawa jednak się rypnie.
W poniedziałek rano zastali szkoły i przedszkola zamknięte z powodu strajku. Jak Polska długa i szeroka rozpoczęło się wycie pt. „Co ja mam zrobić z dzieckiem!?”.
Jak to, zrobili dzieci, a teraz nie mają co z nimi zrobić? A trzeba było nie robić! - wrzeszczałam do telewizora i laptopa.
Okazało się, że najważniejszym problemem rodziców był brak miejsca, gdzie można by potomstwo zostawić. Nikt nie zapytał, co z programem nauczania, w jaki sposób nauczyciele nadrobią braki, nikomu nie przyszło do głowy, by zapytać, czy może wśród niestrajkujących są spece od polskiego, matmy, żeby tak całkowicie dzieciaki od nauki nie odwykły?
Nie, nie było żadnego hasła związanego z procesem nauczania. Wniosek z tego oczywisty – szkoła to przede wszystkim przechowalnia dzieci. Jeśli więc jest tak postrzegana, to po co tam magister dyplomowany, jak wystarczy taka babcia Grażynka na przykład?
Oprócz tego nauczyciele są źli, niedobrzy i paskudni. Niczego nie potrafią, niczego nie nauczą. Po co więc dzieci chodzą do szkoły? Tylko dlatego, że przymus? Informuję, że przymusu nie ma. Można rozpocząć tzw. edukację domową lub powołać do życia stowarzyszenie, która z kolei powoła szkołę. Prywatną. Przy najbliższym kościele na przykład. Nie bójcie się tego kroku kochani rodzice! Subwencję oświatową dostaniecie! Zatrudnicie, kogo będziecie chcieli! Pani Basia z kuchni może uczyć dziewczęta podstaw gotowania, a ksiądz literatury starożytnej.
Po co komu nauczyciel?
Odbyły się egzaminy klas ósmych i gimnazjalne. Kiedyś, żeby być członkiem komisji podczas owych egzaminów, trzeba było zaliczyć specjalne szkolenie prowadzone przez dyrekcję szkoły. Komisje składały się z członków Rady Pedagogicznej w danej szkole, a czas pracy podczas pilnowania uczniów wliczony był w nauczycielki etat. Wszystko regulowały ustawy, uchwały, rozporządzenia....
Dziś możemy sobie z nich zrobić papier toaletowy. Wystarczy mieć władzę, większość w Sejmie i jedną noc, żeby przewrócić system do góry nogami. Okazuje się, że do pilnowania uczniów podczas egzaminów wystarczą leśnicy, właściciele warsztatów samochodowych, kosmetyczki i oczywiście strażnicy więzienni. O ile pojawienie się tych ostatnich w szkole może mieć swoje uzasadnienie, o tyle sprawa przybycia na egzamin specjalistki od peelingu kontrowersje wzbudzić może.
I nie macie racji! Pani od miękkich pięt ma uprawnienia pedagogiczne! Musi je mieć, żeby na przykład przyjąć na praktykę studentkę i uczyć ją fitokosmetologii lub fitokosmetyki.
Niedługo matury. Właśnie posiadający większość w parlamencie rząd w trybie natychmiastowym opracował listę zmian w prawie oświatowym pozwalającym na dopuszczenie do matur, każdego kto na liście uczniów w danej szkole figuruje. Można? Można!
Matury też się odbędą. Bez udziału nauczycieli oczywiście. Po co nad głową ucznia ma stać belfer, który stresował go przez trzy lata? Lepiej żeby stał pan Władek z najbliższego ośrodka penitencjarnego. Ma już przecież praktykę pedagogiczną, bo zaliczył egzamin gimnazjalny i ósmoklasisty!
Po co więc nauczyciele? Po co więc szkoły?
Żadnego pożytku, tylko obciążenie dla budżetu. Niczego nie produkują. Są niepewni politycznie, nie nigdy nie wiadomo na kogo zagłosują.
A rozgonić to całe towarzystwo na cztery wiatry, a w budynkach ulokować …. no dobrze, już nie powiem, że chlewnie...
Aha, takie będą Rzeczpospolite, jakie młodzieży chowanie....
Ośmieszenie i zdyskredytowanie nauczycieli to właśnie obecny element wychowywania młodego pokolenia. Poczekajcie krytycy, za kilka lat zbierzecie owoce swojej pracy.
Na szczęście mnie już wtedy na tym świecie nie będzie. Hi hi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz