wtorek, 2 lipca 2019

Powroty




I jakiś czas mnie tu nie było... resetowałam się, jak mówią dzisiejsi. Za moich czasów mówiono – odpoczywałam.

Najpierw wyjechałam na swoją ukochaną działkę rekreacyjną, gdzie przyczepa, ognisko, las blisko, a sąsiedzi daleko. W tych warunkach podniosła mi się adrenalina, bo nigdy nie wiadomo, co lub kto przyjdzie i przeskoczy ogrodzenie.

Potem odwiedziłam rehabilitanta lub fizjoterapeutę, jak zwał tak zwał, bo lekarz żadnej specjalizacji nie mógł poradzić sobie z moją bolącą stopą. Rodzinny odesłał do chirurga, chirurg do ortopedy. Wszyscy mówili, że jestem zdrowa.

Człowiek od rehabilitacji potwierdził, ale równocześnie podjął działania w celu likwidacji bólu i umożliwienia mi normalnego chodzenia. Okazało się, ze to jakieś zmiany limfatyczne, ale żyć będę. Zaaplikował mi masaż stóp, zwany drenażem, a potem wsadził w kokon, ponoć nazywa się to rękawy, podłączył pod prąd i drenaż dróg limfatycznych odbywał się mechanicznie. I tak sobie leżałam całą lekcję, bo 45 minut, a prąd pompował powietrze i wypompowywał od stóp po same cyc... znaczy się piersi.

I tak oto doszliśmy do lekcji, bo teraz mowa o szkole będzie. Nie, nie o strajkach, ministrach czy paskudnej młodzieży. Będzie o szkole sprzed lat, też niedobrej, bo za komuny była.

Oto po raz kolejny z rzędu spotkaliśmy się na tzw. spotkaniu klasowym. Kiedyś, a dla młodych to przed potopem było, chodziliśmy przez cztery lata do tej samej klasy tego samego liceum.

Nie, nie było żadnego wieczoru wspomnień w budynku szkolnym, chociaż znajdował się blisko miejsca spotkania.

Może i dobrze, bo miałam obawy co do swego zachowania w przypadku zetknięcia się z takimi szkolnymi szybami na przykład. Wspomnienia mogły mnie podkusić, żeby tak jakąś wybić …

Nie było również nauczycieli. Jakoś nie czuliśmy potrzeby kontaktu z nimi. Nie pierwszy zresztą raz. Takie spotkania już się odbywały i belfrów nie zapraszaliśmy...

Wszystko ma jednak zawsze swoją dobrą stronę. W związku z takową moją postawą wobec moich byłych, nie mam pretensji wobec swoich uczniów, że mnie nigdzie nie zapraszają.

Tak więc spotkaliśmy się na spotkaniu zwanym potocznie imprezą. Była wyżerka, były procenty (każdy przyniósł to, co lubił, taką colę na przykład), były wspomnienia i opowieści o czasie współczesnym.

Wśród wspomnień królowały te, o robieniu nauczycieli w przysłowiowe jajo, o szkolnych wybrykach, łamaniu regulaminu, słowem – o sprawach niegodnych naśladowania przez młode pokolenie.

Oczywiście przebywaliśmy na sali zamkniętej i wyciszonej, z działającą klimatyzacją. Nic na zewnątrz się nie wydostało. Sprawdzałam, ponieważ wśród pracowników lokalu był mój uczeń i musiałam zadbać o to, by małolat, taki tuż po trzydziestce za dużo nie usłyszał. Jeszcze by się zgorszył...

No właśnie, małolaty... W połowie wieczoru jeden z kolegów dokonał sensacyjnego odkrycia. „Czy wy wiecie, jakie małolaty nas uczyły?” - oznajmił nie dowierzając własnym myślom.

Nie dało się ukryć. Uczący nas w latach siedemdziesiątych ludzie mieli, o zgrozo, po dwadzieścia kilka, trzydzieści kilka lat! Tyle, co nasze dzieci obecnie! Jak można było powierzyć tak odpowiedzialne zadania, jak przygotowanie do matury młodym, nieodpowiedzialnym ludziom! Taki wniosek zabrzmiał niezwykle ostro w towarzystwie rozmowy na temat „Kto wyrobił już miejską „Kartę Seniora” uprawniającą do bezpłatnych przejazdów komunikacją miejską.

Dobra, skoro uczyli nas smarkacze, niech teraz nikt nie ma pretensji, że jesteśmy niedouczenie, źle wychowani i zamiast kołysać wnuki, spotykamy się na podejrzanych imprezach.

Tak, bo impreza była podejrzana. Spotkała się grupa ludzi o różnych poglądach, różnych życiorysach, różnej urody i różnego zdrowia. Ani razu nie poruszono tematów polityczni-religijnych. Nikt nie prowadził kampanii wyborczej, nie propagował LGBT, ani nie nawoływał do obalenia kolejnego pomnika.

Było za to wesoło, pogodnie i trudno było się nocą rozstać, kiedy lokal już zamknięto...

Dziwne? Podejrzane? A może - normalne? Może właśnie do takiej rzeczywistości tęsknimy i kiedy zapominamy o narodowej wojence, stajemy się po prostu normalnymi ludźmi potrafiącymi normalnie rozmawiać?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz