poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Narodowe po narodowemu w 2020

 


Prolog

Wędrowali szewcy przez zielony las.

Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas.

Wędrowali

rybcium pipcium!

I śpiewali

rybcium pipcium!

Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas!


Wędrowali boso wkoło szumiał las,

Na co nam pieniądze, skoro mamy czas.

Wędrowali

rybcium pipcium!

I śpiewali

rybcium pipcium!

Na co nam pieniądze, skoro mamy czas!

piosenka dla dzieci

  • Babciu, a co oznacza słowo pypcium?

  • Nie wiem, ale jest fajne!

Narodowe po narodowemu

Kolejnym świętem pretendującym do miana narodowego bez wątpienie było Narodowe Święto Niepodległości. To, że już ma w nazwie słynny przymiotnik, nie oznacza, że zawsze narodowe było. W czasach pandemii bez wątpienia zasłużyło sobie na to miano.

Zaczęło się od tego, że syn miał do załatwienia sprawę w Warszawie. Właśnie 11 listopada. Zamknięta w Łomży od marca rozkazami, ukazami i dyrektywami, postanowiłam mu towarzyszyć i zobaczyć kawałek stolicy. To nic, że sprawa do załatwienia była na Pradze. Praga to też stolica. Liczyłam również na mocne wrażenia ze świętem związane. Wszak wiadomo, że uroczystości się odbędą. Marszu Niepodległości nie będzie. Zastąpi go przejazd zmotoryzowany, czyli będzie to Zmotoryzowany Marsz Niepodległości.

Mając w pamięci marsze piesze i tłumy w nich uczestniczące, próbowałam zmusić syna do wcześniejszego wyjazdu. Oczami wyobraźni widziałam bowiem tłum, tym razem samochodów, zmierzających z Podlasia do stolicy. Owinięte biało-czerwonymi flagami sunęły po asfalcie. Z otwartych okien rozlegały się pieśni patriotyczne.... Mieliśmy jechać ta samą drogą – S8. Syn westchnął głośno, co oznaczało, że nic z tego nie będzie. Ze wcześniejszego wyjazdu oczywiście. Uznał, iż nie ma takiej potrzeby.

Wyjechaliśmy zatem o godzinie, którą on ustalił. Na obwodnicy Zambrowa skręciliśmy w „ósemkę”. Nastąpiło moje pierwsze rozczarowanie. S8 była praktycznie pusta. Stan identyczny jak w niedzielne przedpołudnie, kiedy jeszcze nikt z weekendu nie wraca. Syn włączył tempomat i tak sobie spokojnie jechaliśmy.

Liczyłam, że może na obwodnicy Ostrowi Mazowieckiej coś się ruszy. Ruszyło się! Ruszyło się! Adrenalina mi podskoczyła! Minął nas jeden samochód z barwami narodowymi na antence!

Na obwodnicy Wyszkowa na pewno będzie ich więcej!

Rzeczywiście, trafiły się dwa.

Na warszawskiej Pradze panował niczym niezmącony spokój. Próbowałam namówić syna, żeby tak zajrzeć na drugi brzeg Wisły, tam już na pewno coś się dzieje. Naród święta nie odpuści. Syn bez wzdychania oznajmił, że nic z tego, bo jest dzień wolny i śpieszy się do swego syna.

Tym razem ja westchnęłam równocześnie pocieszając się, że narodowe auta zobaczę w drodze powrotnej, bo przedtem było po prostu za wcześnie.

Dziś już nie pamiętam, czy widziałam, czy nie. Narodowe Święto Niepodległości zobaczyłam w telewizji. I w zależności od tego, który numer na „pilocie” wciskałam, przekaz był inny. Jedni twierdzili, że zjechała cała Polska, ale została zakorkowana przez tych, co jednak chcieli marsz w formie tradycyjnej, czyli w formie marszu. Inni pokazywali fajerwerki i inne efekty świetlne wraz z zawodami w rzucaniu byle czym. Jeszcze inni potraktowali wszystko na spokojnie i zmontowali obraz ze spokojnej ulicy, którą jechały spokojnie auta z symboliczną flagą na antence, a wokół aut szli spokojnie ludzie z flagami na maszcie, znaczy się kiju. Tak więc wszystko odbyło się normalnie. Po narodowemu. Każdy świętował lub pokazywał święto jak sobie chciał. Słowem – wolność.

Temat owego marszu wrócił w kolejne wielkie święto. Tym razem nie narodowe, ale rodzinne. W Boże Narodzenie. Naród na ulice nie wyległ. Zaszył się w swoich M ileś i świętował po staropolsku jedząc i pijąc. Był co prawda zakaz na mocy rozporządzenia i decyzji, taki jak w zmienionym w 1994 roku przykazaniu kościelnym: „W czasie postu zabaw hucznych nie urządzać”, ale co tam. Okazało się, że Polacy mają liczne rodziny, które chciały się przy takim świątecznym stole spotkać i spotkały się.

I właśnie przy suto zastawionym stole okazało się, że pamięć ludzka jest zawodna.

Trzeba trochę cofnąć się w czasie.

Bo narodowemu świętowaniu 11 listopada wyrosła wcześniej konkurencja. Oto 22 października 2020 Ogólnopolski Strajk Kobiet zapoczątkował protesty przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej, wydanej przez Trybunał Konstytucyjny, zwany w niektórych kręgach trybunałem Julii Przyłębskiej (od nazwiska szefowej). Protesty polegały na spacerowaniu licznych grup kobiet po mieście i trwały, a może nawet trwają do dziś, tj. do dnia, w którym spisuję wspomnienia.

Sama raz poszłam na taki spacer w mieście Łomży. Spokojnie było. Nikt nie interweniował. Nawet jadący wokół nas rowerzyści – małolaci – szybko gdzieś się ulotnili. „Tu nic się nie dzieje” - krzyknęli jeden do drugiego i pojechali sobie. Gdzie indziej było gorzej, a tym samym ciekawiej. Telewizje bombardowały widzów informacjami od euforii po spiralę strachu związaną oczywiście z pandemią. Uwaga! Kobiet zarażają!

Przy wigilijnym stole marsz zmotoryzowany i pieszy pomieszał się nam ze spacerem. Zaraz, to gdzie utworzyli wzorcowy korytarz życia, który potem naśladowała kolumna z prezydentem wracającym z Zakopanego? Zaraz, to gdzie rzucili racę i podpalili mieszkanie? No wiem, że w stolicy, ale podczas której imprezy? Który organizator nie przyznał się, że nie opanował organizacyjnie tłumu? Którego zatrzymała policja?

Wsuwając kolację pogubiliśmy się. Oczywiście można było odświeżyć pamięć włączając internet, ale przecież święta. Z rodziną trzeba rozmawiać.

I wtedy jeden z członków rodziny przypomniał sobie, że marszowi i spacerowi przybyła nowa konkurencja – procesja z monstrancją organizowana przez kościół. Kilka takich już było.

Wkrótce potem w Łomży przy kościele pod wezwaniem Bożego Ciała stanął krzyż epidemiczny, inaczej zwany karawaką, jakie od czasów średniowiecznych stawiano w czasach zarazy. Krzyż nie doczekał się miana narodowego i nie stał się wzorcem dla pozostałych członków narodu.

Aha, jak spędziłam resztę świąt? Po Wigilii syn z synową i wnukiem wyruszyli w Polskę do rodziny synowej, a ja dwa świąteczne dni spędziłam z psem i koleżankami na linii telefonicznej. Każda siedziała w domu sama. Tradycyjnie pobluzgałyśmy na wszelkiego typu media, które wmawiają nam, że samotnie spędzone święta to tragedia, rozpacz i wielki krok do depresji, zwłaszcza w czasie pandemii. Depresji to rzeczywiście można dostać, od nakręcania atmosfery strachu, lęku, grozy, horroru i zamętu.

Nic takiego mi się nie przytrafiło.


Epilog

Narodowy szpital.

Narodowa maseczka.

Narodowe święta.

Narodowe szczepienie.

Narodowa kwarantanna.

  • Babciu, co oznacza słowo narodowy?

  • Już nie wiem wnusiu.... kiedyś to było fajne słowo...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz