niedziela, 1 sierpnia 2021

Jak pisałam bloga..... wspomnień pandemicznych część I

 



Jak pisałam bloga.... wspomnień pandemicznych część I 


Kiedy rozpoczęła się narodowa kwarantanna, a było to 12 marca 2020 roku, postanowiłam, że na swoim blogu będę codziennie pisać teksty o własnych przeżyciach związanych z tym wydarzeniem... Oprócz poczucia obowiązku wobec przyszłych pokoleń, żeby wiedziały jak to ongiś bywało, pisanie spełni wobec mnie funkcję terapeutyczną. W końcu mam być zamknięta na 48 metrach, kwadratowych rzecz jasna, przez... przez.... może dwa tygodnie...

Wszystko zaczęło się jednak wcześniej....


8 marca 2020 - niedziela


Właśnie wracam do Łomży. Pewnie do domu, bo tam mam swoje M... Ale to nie takie jasne. Wracam z Wałbrzycha. Niektórzy mówią, że ze Szczawna Zdroju. Bo od szesnastu lat, jeżdżąc do ukochanego rodzinnego Wałbrzycha, kwateruję w Szczawnie Zdroju.

Odległość między miastami jest żadna. Ulica podzielona znakami na dwie części. Z jednej Andersa w Wałbrzychu, z drugiej – Solicka w Szczawnie.

A w uzdrowisku więcej tańszych kwater do wynajęcia. Od dwóch lat zamieszkuję w niewielkiej oficynie, pokój z kuchnią, tuż przy parku zdrojowym. Przed sobą mam duże podwórko i restaurację. Pierwsze służy rano i w nocy memu psu, drugie – czasami mnie.

W tym roku miałam zamiar przyjechać tu na cztery tygodnie. Niestety, nie udało się. Od 9 marca oficyna już była zajęta. Byłam więc tylko trzy.


Tak więc około 11.00 ruszam spod kwatery do Wrocławia. Wiezie mnie samochodem dwójka sympatycznych ludzi. Śmiejemy się, rozmawiamy. Oczywiście, że o tajemniczym koronawirusie, wyprodukowanym w dalekich Chinach. Oczywiście, że Chińczycy mogli się lepiej postarać. Tylko zwykła grypa? No dobra, niech im będzie.... zawsze wszystko podrabiali. Teraz podrobili tę …. świńską? ptasią? Ponoć do nas idzie? Do Wałbrzycha jeszcze nie dotarła. Zobaczymy, czy jest we Wrocławiu.


We Wrocławiu na dworcu głównym – normalka. Sporo ludzi. Sporo pociągów. Zupełnie inaczej niż za mej młodości. Kiedyś większość pociągów odjeżdżała nocą. Do takiego Wałbrzycha z Warszawy pośpieszny jechał 10 godzin, osobowy – prawie dwanaście. Teraz Pendolino zasuwa cztery i pół. A z Wrocka tylko trzy i pół godziny.


Wsiadam z psem do pierwszej klasy. Żegnam się z młodymi. Pociąg rusza. Gdyby nie ludzie, głośno rozmawiający o jakiejś tajnej naradzie w jakimś tajnym instytucie w związku z jakimiś tajnymi wyborami, podróż minęłaby w całkowitej ciszy.

Moja sunia dostaje tabletki uspakajające i zachowuje się trochę jak naćpane zwierzę. Trochę poleży na podłodze, trochę na mych kolanach. Nie, kochani, żadnej samowolki. Tabletki przepisane przez weterynarza na czas podróży.


W Warszawie czekają rodzone dzieci. Jedziemy trochę pogadać do mieszkania córki. W związku z wykonywaną pracą córa bywa praktycznie codziennie w sejmie. To znaczy w gmachu sejmu. Wraz z synem pytamy o chińskiego wirusa. Jakie środku ostrożności w owym, najważniejszym polskim gmachu, przedsięwzięto w celu ochrony najważniejszych w Polsce ludzi.

Żadnych.

Dodatkowych rzecz jasna.

Stare są i mają się dobrze.

Bomby na teren instytucji nikt nie wniesie.

Wirusa może...

Jakiego wirusa? Skoro nikt i nic nie chroni decydentów, to i wirus nam nie straszny.

Ze stolicy syn wywiózł mnie w dobrym humorze. Opowiadam o swoich przeżyciach na Rodzinnej Ziemi, syn mówi o swoim synu. Wszak nie widziałam go przez prawie cztery tygodnie. Pies śpi w bagażniku. Spoko. Jedziemy combi.


11 marca - środa


Pierwszą zmianę w otoczeniu zauważyłam około trzynastej. Mieszkam tuż przy szkole. Obok jest osiedlowy teren rekreacyjny, zwany skate parkiem i szkolne boisko, a właściwie mały stadion. O tej porze dnia, panuje tu ruch jak na przysłowiowej Marszałkowskiej. Teraz jest cicho... za cicho... Właśnie wracam z tzw. miasta. Zrobiłam zakupy. Zapisałam się w kolejce do dentysty. Na fundusz oczywiście. Bo sprawa pilna nie jest. Plomba w martwym zębie mi się rusza.

Zakupy zostawiam w kuchni i biorę psa na spacer.

Nie, nie jest normalnie... coś wisi w powietrzu... I nie jest to smog.


Wieczorem wszystko się wyjaśnia. Wirus dotarł do Polski. Rząd zawiesza wszystko. Zajęcia w szkołach też. Wszyscy mają siedzieć w domu. Internet zapełnia się nakazami i zakazami.

Seniorze, nie chodź do wnuczka. Może cię zaradzić.

Dobra, nie pójdę.

Po raz pierwszy zrobisz światu przysługę siedząc na du... w domu.

Będę siedzieć.

Zaraz, zaraz, a co z psem?

Psa oczywiście wolno wyprowadzać.

Bo tak w ogóle, to wszystko zacznie obowiązywać od poniedziałku. Póki co, mamy jeszcze trochę wolności, żeby do narodowej kwarantanny się przygotować.

Na kartce notuję, co mam do zrobienia.

Weterynarz – lekarstwa i środek przeciwkleszczowy dla psa.

Lekarz pierwszego kontaktu – moje lekarstwa.

Zakupy....

Szybki przegląd lodówki i szafki z produktami bez konieczności chłodzenia.

Nie ma potrzeby. Zapasy na miesiąc są. Mleka trzeba dokupić.

Ważniejsza sprawa – czym zająć się, żeby nie zwariować przez te... no, dwa tygodnie...

Na szczęście jestem z gatunku samotników. Patrzę na półkę z kolekcją filmów na VHS i DVD, stertę książek zabranych tuż przed wyjazdem do Wałbrzycha z półki „Uwolnij książkę” w bibliotece. Do barku też zerknęłam – nalewki, zdrowotne na spirytusie, są.

Podejmuję też decyzję. Będę codziennie pisać teksty na swoim blogu. O tym co robiłam, co widziałam, wszak mogę wychodzić z psem. Tak codziennie rano będę pisała taki sobie felieton o dniu minionym... Niechaj wyjścia z Kulką i felietony wyznaczają mi rytm życia podczas narodowej kwarantanny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz