niedziela, 8 sierpnia 2021

Jak pisałam bloga - wspomnień pandemicznych część IV

 


Jak pisałam bloga - wspomnień pandemicznych część IV

Kiedy rozpoczęła się narodowa kwarantanna, a było to 12 marca 2020 roku, postanowiłam, że na swoim blogu będę codziennie pisać teksty o własnych przeżyciach związanych z tym wydarzeniem... Oprócz poczucia obowiązku wobec przyszłych pokoleń, żeby wiedziały jak to ongiś bywało, pisanie spełni wobec mnie funkcję terapeutyczną. W końcu mam być zamknięta na 48 metrach, kwadratowych rzecz jasna, przez... przez.... może dwa tygodnie... A potem trwało, trwało, trwało.... 

9 kwietnia 2020 zwartek 

Coś się ruszyło. Nareszcie. Są jakieś tematy do omawiania na blogu. Rośnie liczba teorii spiskowych. Jedna lepsza od drugiej. Dzięki nim wiem już, co to technologia 5G. To znaczy dalej nie wiem, ale wiem, że takie coś jest.

Kolejny film. Kolejna książka. Kolejna płyta winylowa.

Każdego dnia wstaję około 8.30, myję dłonie, wskakuję w psi zestaw ubraniowy(kurtka i spodnie na piżamę) i wyprowadzam Kulkę na trawnik przed blokiem. Po powrocie myję dłonie, karmię psa, robię kawę, wskakuję ponownie do wyra. Piję i czytam książkę. Po godzinie podnoszę się z wyra, myję dłonie.... aha to już było...

Jest.

Każdego dnia.

O, doszło coś nowego!

Myję dłonie, a potem je kremuję!

W sobotę syn przynosi zakupy.

Na osiedlu nadal ludzka cisza.

Odzywa się przyroda.

Słyszę ptaki.

Tak, na wielkiej betonowej wsi słyszę ptaki. Wróble się pojawiły. Nieśmiało spod ziemi wychodzą pierwsze rośliny i nie jest to trawa. Ludzie mówią na to chwasty. Choroba, nie wiedziałam, nie takie tu rosną. No tak, załatwiają je kosiarki na paliwo ciekłe.

Czyżby zaczęło mi się podobać....

Jeszcze raz czytam wypowiedź Olgi Tokarczuk na temat obecnych czasów. Dla niej kwarantanna nie jest nieszczęściem... ma gdzieś zamknięte galerie handlowe. Ja chyba też. Świat przed kwarantanną był nienormalny?

Wychodzę z psem na spacer.

Trawa.

Ptaki.

Wiatr.

Słońce.

I zakaz wchodzenia do lasu.

I zamknięcie cmentarzy.

Przyroda jest mądrzejsza od ciebie człowieku.

Może właśnie robi z tobą porządek.

Jeśli tak, to zasłużyłeś sobie na to.


16 kwietnia czwartek

Żadnego kłopotu z pisaniem bloga. Żadnych stanów i epizodów depresyjnych. Wprost przeciwnie. Coraz więcej uśmiechu. Nie da się ukryć. Koniec jest bliski. Czego? No, zawsze coś się kończy.

Na przykład to...

W ciągu minionego tygodnia mieliśmy wiadomą rocznicę. Smoleńską. Najważniejsze osoby w państwie pojawiły się na niej bez maseczek, rękawiczek i blisko siebie. Oczywiście, że o tym napisałam. Jeśli wodzowie nie przestrzegają zasad, znaczy się nie boją.

To dlaczego ja się mam bać!? Bo mi ktoś każe? O takiego, też się nie będę bała!

Potem były święta. Też napisałam. Nie wiem, kto wymyślił, że święta muszą być spędzane w gronie rodzinnym, bo inaczej to jesteśmy w stanie wody poniżej poziomu morza. Długo przez telefon rozmawiałyśmy na ten temat z koleżanką. Do tego doszła sprawa tych jakiś video przez laptopa. Nie korzystamy z opcji pozwalającej oglądać się wzajemnie. Zaraz, zaraz, nie zawsze. Jeżeli ktoś się umówi na rozmowę z widokiem na nas, owszem, taka opcja jest. Ale tak sobie, nagle?

Nigdy w życiu.

Właśnie teraz siedzę przy laptopie. Pora jak na mnie wczesna, tako koło 10.00. Fryzura nocna. Koszulka też nocna. Brak sztucznej szczęki. Cera w starcze plamy.

I ktoś ma mnie taką oglądać?

Dlatego z wynalazków pozwalających oglądać człeka w każdej chwili nie korzystam.

A tak w ogóle to ta kwarantanna niewiele w moim życiu zmienia. Jestem takim wodnikiem - samotnikiem. Mieszkam sama, znaczy się z psem. Nie pracuję. Do restauracji nie chadzam. Do kościoła też nie. Obfitego życia towarzyskiego nie prowadzę. Po sklepach w celu kupienia czegoś tam na jakąś tam poprawę humoru nie chodzę. Podstawowe potrzeby mam zapewnione. Oczywiście szkoda bezpośrednich kontaktów z innymi ludźmi. Oczywiście szkoda tych, którym kwarantanna rujnuje życie. Nie należę do nich.

Siedzę w domu i czekam, czy mały, wredny hitlerek mnie dorwie, czy też nie.

A na to już wpływu nie mam. Zawsze może wpaść przez uchylone okno lub znaleźć się na opakowaniu mleka dostarczonego przez syna w sobotę.

Poza tym wreszcie na Okęciu wylądował samolot. Antonow się nazywa. Też napisałam bloga o tym. Wiekopomne wydarzenie. Po obejrzeniu filmy „2012” myślałam, że takie podniebny kolos to wymysł scenarzystów z Hollywood, a tu proszę – istnieje naprawdę. Córka widziała go na żywo. Nawet katar załapała. Szybko kazałam jej łykać aspirynę, żeby ludzie nie myśleli, iż ma wirusa.

I sprawa, o której postanowiłam nie pisać na blogu. Oczywiście w ilościach nałogowych, czyli każdego dnia. Czasami coś przemyciłam.

Polityka.

Wybory.

Na początku narodowej kwarantanny temat wyborów, co to mają się odbyć 10 maja zniknął. Potem pojawiał się sporadycznie. Z pewną taką nieśmiałością, można rzec. W ciągu kolejnych dni zaczął zajmować coraz więcej miejsca, obok zarazy oczywiście.

Właśnie obserwuję niezwykłe zjawisko. Tematyka wyborów zajmuje coraz więcej miejsca, wirusa – coraz mniej. Najpierw było to 10% do 90 %. Na dzień dzisiejszy 50/50 z tendencją wzrastającą w stronę wyborów.

Wydaje się, że to idealny temat na bloga.

Nic z tego. O wyborach pisać nie będę. Dlaczego? Bo wszyscy piszą. A ja orgazmu z powodu wyborów nie zamierzam dostać.

Wolę sposób tradycyjny, chociaż już zapomniałam, co to jest. Ten orgazm rzecz jasna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz