czwartek, 19 sierpnia 2021

Narodowych Wszystkich Świętych Roku Pańskiego 2020 czyli efekt Morawieckiego

 


Prolog

Wędrowali szewcy przez zielony las.

Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas.

Wędrowali

rybcium pipcium!

I śpiewali

rybcium pipcium!

Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas!


Wędrowali boso wkoło szumiał las,

Na co nam pieniądze, skoro mamy czas.

Wędrowali

rybcium pipcium!

I śpiewali

rybcium pipcium!

Na co nam pieniądze, skoro mamy czas!

piosenka dla dzieci

  • Babciu, a co oznacza słowo pypcium?

  • Nie wiem, ale jest fajne!

Narodowych Wszystkich Świętych Roku Pańskiego 2020 czyli efekt Morawieckiego


Pandemia trwała w najlepsze. Wszyscy się w niej pogubili. Normalni ludzie, psychiczni, rząd, władze miast i pewnie ONZ, bo nie przejawiało żadnej aktywności. Przynajmniej mi nie była znana. Oczywiście można wysunąć też teorię, że w Afryce był spokój, bo żadne wieści z Czarnego kontynentu nie dochodziły. Ale byli i tacy, co twierdzili, że tam dawno koronawirus wytłukł wszystkich i dlatego taka cisza.

Wiem, powiało czarnym humorem. Ale w przeddzień jednego z najważniejszych w polskiej tradycji świąt, zwanych Wszystkich Świętych, inny humor nie uchodzi.

Wymyłam stare znicze, kupiłam nowe wkłady (robię to w ramach ekologii oczywiście, własnego portfela oczywiście), synowa kończyła robić wiązanki. Jako że kontakty międzyludzkie nie były już zakazane, odwiedziłam wnuka. Przy rodzinnym obiedzie ustaliliśmy plan działania na Święto.

  • My w sobotę (tj. 31 października) jedziemy odwiedzić groby na wsiach. A potem idziemy na rosół do rodziny – oznajmiła moja rodzina w postaci synowej.

Nie da się ukryć, rodzina synowej, rozsiana w promieniu 100 km leży na kilku wiejskich cmentarzach i trzeba je nawiedzić. W ich pobliżu znajdują się domy z żywą rodziną, którą warto odwiedzić.

  • A w niedzielę (tj. 1 listopada) przyjadę po ciebie i pojedziemy na nasz cmentarz – dokończył planowanie syn.

Wnuk uśmiechnął się, czyli plany zaakceptował.

Czwartek to był, czyli 29 października 2020.

Kolejny dzień rozpoczęłam normalnie i normalnie się zapowiadał.

I nagle sprawa się rypła.

Włączam kompa i oczom nie wierzę. Włączam telewizor w sypialni, ten obok kompa, i nadal nie wierzę, tym razem uszom również. Przeskakując wylegującą się między pokojami sunię, włączam drugi telewizor. Zastanawiam się, czy nie odpalić laptopa służącego jako monitor na działce. Za dużo roboty. Schowany głęboko wśród rzeczy działkowych w pawlaczu, czeka na wiosnę.

Kto przeżył tamten czas już wie – zamknięto cmentarze! W piątek o 15.00 szef rządu oznajmił, iż cmentarze zostaną zamknięte z powodu oczywiście wirusa.

Telewizory jakoś to przetrzymały. Wszystkie stacje równo straszyły zagrożeniem epidemiologicznym obecnym na miejscach wiecznego spoczynku. Porozumienie ponad podziałami. Gorzej z internetem. Tu bowiem odzywał się lud. Naród. Polski. Jedyny na świecie, który w tak uroczysty sposób raz do roku czci zmarłych.

Naród klął. Naród się wściekał. Naród ciskał błyskawice. Naród kipiał ze złości. Zgrzytał zębami. Pieklił się. Świrował. Wariował. Wpadał w szał.

Oczywiście najpopularniejszą opinią było twierdzenie, iż nawet słynna polska komuna nigdy tego święta nie tknęła, a wirus owszem. W towarzystwie oczywiście rządu, który jest wykonawcą woli zarazy.

Cmentarze miały być zamknięte o północy. Do tego czasu było jeszcze sporo czasu. Syn przez telefon zadał jedno pytanie:

  • Jedziemy dziś na cmentarz?

  • Jasne.

  • Ale ja mogę dopiero po dwudziestej drugiej...

  • Nie szkodzi. Do północy zostaną jeszcze dwie godziny.

W tym samym mniej więcej czasie moja koleżanka przebywała na cmentarzu i porządkowała grób męża. Wokół niej kręciło się kilka osób czyniących swa powinność wobec zmarłych.

Kiedy zgarnęła z ziemi stare liście, starą trawę i kilka papierków po diabli wiedzą czym (bo skąd się wzięły na cmentarzu), wyprostowała się i zobaczyła zjawisko nadprzyrodzone.

Tłum.

Na cmentarzu.

Idący.

Maszerujący.

Z torbami pełnymi zniczy.

Z chryzantemami w doniczkach.

Z wiązankami w dłoniach.

Ze wściekłością na twarzach.

Stanęła jak wryta. Pusty jeszcze przed chwilą cmentarz wypełnił się narodem. Zakotłowało się również wokół grobów wokół grobu jej męża. Obok niej oczywiście też. Jako że kobieta przestrzegała ściśle zasad sanitarnych, chodziła w maseczce, unikała zgromadzeń i często myła dłonie, nie wiedziała, co ma czynić. Rodziny zmarłych z sąsiednich grobów tłoczyły się coraz gęściej wokół marmurów i lastriko. Niebezpieczeństwo przesłania wirusa wzrosło o, zaraz, tu jest pięć osób, tu cztery, tu osiem.... każda to 100% zagrożenia, zatem...

Matematyka wyższa.

Koleżanka szybko zebrała śmieci do starej reklamówki i równie szybko ruszyła w stronę kontenera, omijając po drodze świąteczny tłum rozsiewający zarazę wokół. Przy śmietniku spotkała sąsiada.

  • Co tu się dzieje? - zapytała stłumionym przez maseczkę głosem.

  • To pani nie wie? - zdziwił się sąsiad. - O północy zamykają cmentarze. Właśnie w telewizorze ogłosili.

  • Ojej, a ja mężowi jeszcze znicza nie zapaliłam!

  • To leć pani i zapalaj! Obowiązek wobec zmarłych musi być wypełniony. Bo inaczej będą straszyć!

I tu koleżanka przypomniała sobie, że kupione z okazji święta znicze miały być zapalone dopiero w niedzielę. Spokojnie leżą sobie w torbie na balkonie. Trzeba zatem biegiem do domu, wziąć je i wrócić.

Tak też zrobiła. Pokonała strach przed zarażeniem. Wróciła na cmentarz pełen ludzi. Przeszła przez tłum potencjalnie roznoszących zarazę i przed północą wypełniła obowiązek. Żeby mąż nie straszył.

Natomiast mój syn, jadąc obok innego cmentarza jeszcze przed piętnastą, praktycznie nie zwrócił uwagi na parking. Kiedy wracał około 17.00, musiał stać w korku. Parking był pełny. Okoliczne uliczki również, a skrzyżowanie zablokowane przez innych chcących dojechać na cmentarz. Policjant kierował ruchem, bo sygnalizacja świetlna nie dawała rady.

O 22.00 zaparkowaliśmy przed naszym cmentarzem. Stało już tylko kilka aut. Wyciągnęliśmy torby ze zniczami, wiązanki i żywe chryzantemy. Syn kupił je przed dwudziestą drugą na targowisku. Tam handel rzeczami związanymi ze świętem trwał ponoć do północy.

Bramą główną, tą od konduktów pogrzebowych weszliśmy na cmentarz. Dotarliśmy do grobu moich rodziców. Na sąsiednim syn postawił lampę akumulatorową, która oświetliła grób. Ustawiliśmy kwiaty, zapaliliśmy znicze.

  • A teraz wyciągaj telefon i nagrywaj film – wydałam polecenie.

Wokół panowała cisza. Ludzi była już garstka. Można by ich uznać za zombi, bo pojawiali się między grobami. W powietrzu unosił się zapach chryzantem i zapalonych zniczy. Stały praktycznie na każdym grobie. Trzeba było mocno wysilić wzrok, by dostrzec jakiś pusty, bez świątecznej dekoracji.

Kiedy jeszcze lubiłam cmentarze, bo nie kojarzyły mi się z utratą bliskich, we Wszystkich Świętych przychodziłam na nie właśnie wieczorem. Patrzyłam na migające lampki, bo tak nazywaliśmy znicze i oddychałam zapachem świeżych kwiatów...

Dzięki rozporządzeniu, zarządzeniu, czy cholera wie czym, rządowemu o zamknięciu cmentarzy znowu poczułam się jak nastolatka.

Następny dzień upłynął mi na oczekiwaniu na sms-y. Moja rodzina w postaci syna i jego rodziny postanowiła nie odpuszczać i zmarłych członków rodziny synowej odwiedzić. Zgodnie z planem.

  • Nie będzie nam tu żaden rząd planów psuł! - ryknęło jeszcze poprzedniego dnia młode pokolenie. - Jak trzeba będzie to przeskoczymy przez cmentarny płot, młodego ( wnuka – przypis mój) przerzucimy i znicze zapalimy!

Poparłam. Skakanie przez płot to polska specjalność. Kiedyś taki jeden skoczył na teren zamkniętej stoczni i zaczęła się wolność. Może jak moi skoczą na teren zamkniętego cmentarza, wolność powróci.

Niestety, nie skoczyli. Nie musieli. Okazało się, że małe wiejskie cmentarze zamknięte nie były. Część z nich w ogóle bram do zamknięcia nie miała. Część znajdowała się zaraz za kościołem i chcąc je zamknąć, trzeba by zamknąć wejście do świątyni. A tych rozporządzenie, zarządzenie czy dekret nie obejmował. Policji ani ORMO do pilnowania też nie było. A jeśli przez przypadek przejeżdżała obok, to olewała żywych i umarłych.

W internecie przez całe dwa dni – sobota i niedziela - pojawiały się informacje o otwartych bocznych furtkach. Przemknęły co prawda dwie lub trzy informacje o interwencji sił porządkowych, bo ktoś wlazł i nie chciał wyleźć, ale ginęły w powodzi fotek z otwartymi bramkami.

I tak minęło wielkie narodowe święto...

   Epilog

  • Babciu, co oznacza słowo narodowy?

  • Narodowy szpital, narodowa maseczka, narodowe święta, narodowe szczepienie, narodowa kwarantanna.... nie wiem wnusiu.... Kiedyś to było fajne słowo....

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz