sobota, 16 marca 2019

Jak to z PKP ....

 
4f64a7e3dfa49_osize933x0q70h29ae98

tekst ze stycznia 2018

No właśnie, jak to obecnie jest....

Przez ostatnie pół roku pokonałam sporo kilometrów torami. Uległam reklamom, zapewnieniom i obietnicom. Zawsze trzymałam przy sobie notatnik i długopis. Żeby zanotować. Żeby złapać za rękę. Żeby opisać.

I jak myślicie?

Tak się złożyło, że na trasach, którymi przemieszczałam się po Polsce kursowały nowe składy pociągów. Było „Pendolino”, była „Pesa Dart” i coś, co zwiemy autobusem szynowym, a dla mnie powinno nazywać się tramwaj międzymiastowy. W tzw. dalekobieżnych – wszystkie miejsca rezerwowane. Stojących nie ma.

Przede wszystkim było czysto. W toalecie też. W „Pendolino” w czasie pięciogodzinnej podróży kilka razy spacer odbył człowiek z wielką reklamówką rozglądając się, czy nie ma śmieci. Zauważyłam, że zaglądał do toalety. Na mojej końcowej stacji nawet drzwi mi otworzył, bo za słabo przycisnęłam takie okrągłe zielone.

Konduktorzy bardzo mili „Dzień dobry”, „Dziękuję”, „Proszę”.

Ceny biletów …. oczywiście, że wysokie, ale.... Ja swoje podróże zaplanowałam znacznie wcześniej. Potrafię również obsługiwać komputer, na internecie też się znam, zatem płaciłam – jak w reklamach – o blisko 60% taniej. Pytacie, co się stanie jeśli wasz wyjazd nie dojdzie do skutku? Już opowiadam.
Wybrałam się w Polskę. Do stolicy autobusem, tam pięćdziesiąt minut oczekiwania i przesiadka w pociąg. Autobusem jechałam przez częściowo wyremontowaną S8, ale chwilami zmieniała się ona w prowincjonalną dróżkę, ze względu na trwający remont. Ciężki sprzęt wyjeżdżał z budowy, inny jechał razem z nami. Słowem nastąpiło tąpnięcie w planach podróży. Na dworcu zjawiłam się dwadzieścia minut po odjeździe mego pociągu. Poszłam do kasy z biletem internetowym w ręku. Okazało się, że nic strasznego. Do celu pojadę następnym pociągiem, zapłacę co prawda drożej, ale forsa za mój internetowy bilet zostanie mi zwrócona. Nie szkodzi, że PKP straciło na tej transakcji, bo ktoś inny mógł jechać na moje miejsce. Wypełniłam specjalny formularz, złożyłam w kasie i po trzech tygodniach dostałam zwrot.

Tym razem, jadąc niezaplanowanym pociągiem, próbowałam się do czegoś przyczepić, bo pociąg, jadący na Śląsk, był czeski. Nic z tego. Wspomnienia z podróżowania w dzieciństwie brak. Pojawiło się co prawda światełko w tunelu. Pociąg miał 15 minut opóźnienia, a ja tylko 10 na przesiadkę.
Nic z sensacji. Takich jak ja było jeszcze kilka osób. Zgłosiliśmy sprawę konduktorowi. Ten po chwili wrócił i oznajmił, iż przesiadkowy pociąg będzie na nas oczekiwał na takim, a takim peronie. Tak też się stało.

Szoku doznałam na trasie Wałbrzych – Kłodzko. Jak daleko sięgam pamięcią, pociąg jechał półtorej godziny, czasami godzinę i dwadzieścia minut. Tymczasem teraz – godzina i siedem minut. No ku... nawet przed wojną tak nie zapier.... - powiedziałam kuzynowi, który odebrał mnie z dworca.
I nie było do czego się przyczepić. Może do pasażerów tak, ale to nie wina naszego kolejnictwa kogo wozi. Jechać każdy ma prawo.

Myślałam, że na dworcach znajdę coś ciekawego, jakiś obskurny kibel, jakąś wredną babcię klozetową... nic z tego. Tam, gdzie korzystałam było w porzo i spoko. Korzystałam jednak niewiele. W pociągach kible ok, zatem tam można. Nawet podczas postoju.
Z dworca w Krakowie i w Katowicach wcale mi się nie chciało wychodzić. Połączenie poczekalni z galerią handlową akurat ja uważam za dobry pomysł. Nawet w Warszawie na Zachodnim zrobiono poczekalnię z fast foodem. We Wrocławiu zawsze czułam się dobrze. Oznakowanie peronów, tablic informacyjnych wszędzie było przejrzyste.

A w takim malutkim Łańcucie na dworcu toalety były otwarte i dostępne dla każdego. Nawet zwykłego przechodnia. Pani w kasie pracowała co prawda wolno, ale była bardzo uprzejma.
Prawdziwą jednak frajdę odkryłam cztery dni temu. Mając na uwadze, że jechać każdy może i pasażerowie są jacy są, wykupiłam bilet w tzw. „strefie ciszy”.

Ludzie! Co za ulga! Nie dzwonią żadne telefony, nie gra żaden laptop, nikt nikogo nie obgaduje! Słowem, błoga cisza.

Co mi jeszcze zostało....

Jazda „pendolino” pierwszą klasą. Dają tam jakiś posiłek. Może uda się znaleźć jakąś dziurę w całym? Jeśli tylko coś znajdę – napiszę. Wszak w najbliższych dniach czeka mnie jazda czterema składami PKP....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz