czwartek, 28 marca 2019

Wielka wyprawa z psem cz. II czyli zakwaterowanie


tekst ze stycznia 2019

Pewnie myślicie, że znalezienie odpowiedniego miejsca zakwaterowania dla starszej pani i psa to w dzisiejszych czasach żaden problem. I mylicie się.

Oczywiście są hotele, hostele i pensjonaty, w których pies może być. Większość z nich pobiera dodatkową opłatę za czworonoga i prosi, by ów nie spał w łóżku ze swym panem. Wszystko gra, jeśli ma się sporo forsy i psa.... no właśnie, na pewno nie takiego, jak moja Kulka.

Niedawno wylądowałyśmy dwie w hotelu z dodatkową opłatą za psa. Wszystko praktycznie grało. Z jednym wyjątkiem. Hotel to takie miejsce, w którym jest długi korytarz z dużą ilości drzwi prowadzących do równie dużej ilości pokoi hotelowych. Wystarczyło, że ktoś poruszył się na korytarzu, by wywołać u mojej suni odruch obronny w postaci głośnego szczekanie. Do tego sunia niewielka, takie 12 kilo, ale głos ma niczym przysłowiowy dzwon. Żadne upominanie nie pomagało. Pies w obcym terenie czuł się zagrożony i hałasem dawał znać, że panuje przynajmniej w malutkim pokoiku.

Szukanie odpowiedniego miejsca rozpoczęłam od zwrócenia się do znajomych. Może ktoś wie, może ktoś ma mieszkanie do wynajęcia na dwa tygodnie. Nikt nie miał. Zabrałam się za przegląd ogłoszeń w rubryce „Wynajmę”. Nic z tego. Owszem, można wynająć umeblowane mieszkanie ale na dłużej, na rok, dwa lata, ale nie na dwa tygodnie. Próbowałam przekonać, że jeśli obecnie stoi puste i trzeba płacić za nie czynsz, to może opłaca się trochę zarobić. „A ja w tym czasie trafi się ktoś, kto zechce wynająć na dłużej? - pytali mnie właściciele owych M. No cóż, nie ma ryzyka, nie ma zabawy.

Właśnie sprawdziłam owe mieszkania. Nadal są do wynajęcia...

Dlaczego szukałam mieszkania w tzw. zabudowaniach wielorodzinnych? Proste. W takich budynkach pies ma prawo szczekać, a na klatce schodowej są dwa lub trzy mieszkania. Ruch zdecydowanie mniejszy niż na hotelowym korytarzu.

W końcu wróciłam do ogłoszenia, które wydawało mi się dziwne...

Lokalizacja owszem, fantastyczna, ale sam budynek, co ja mówię – budyneczek jakiś taki tajemniczy: mały, ni to oficynka, ni to przybudówka do głównego budynku. Do tego „niekrępujące osobne wejście” bezpośrednio z podwórka, lub po krakowsku – z pola. Tylko jedno okno. Gdzie ta łazienka, gdzie ten aneks kuchenny? Czy aby nie jest tam zimą zimno?

Kiedy dotarłam do celu, ręce mi opadły z zachwytu....

Budyneczek rzeczywiście niewielki. Przed nim duże ogrodzone podwórko. Wejście nie kolidujące z żadnym innym. W środku – niewielki korytarz z potężnym grzejnikiem i ciepłym dywanikiem. Gorąco. Właściciel odpowiednio przygotował nam kwaterę. W łazience wszystko jak trzeba. Część sypialna – dwa duże łóżka, duży grzejnik i dywanik pod nogami. Kuchnia – marzenie: kuchenka gazowa, mikrofalowa, lodówka, szafki... dwa pojemniki na śmieci...

Tak, ręce mi opadły, bo zobaczyłam idealne miejsce dla mnie i dla psa.

Rano wychodzimy tylko „na trochę” na podwórko. To samo wieczorem. W dzień mamy blisko do dużego parku zwanego Zdrojowym, wszak w uzdrowisku jesteśmy. Jesteśmy tam dwa razy dziennie. Obok naszej kwatery chyba praktycznie nikt nie chodzi, bo Kulka nie szczeka. Jej gardło odpoczywa. Z okna widzimy najbardziej ruchliwą ulicę w mieście. Nie słyszymy jej. Usytuowanie naszego budyneczku sprawia, że mamy ciszę. Wprost idealną.

Internet działa. Telewizja naziemna też.

Właśnie wróciłyśmy ze spaceru... Dobrze nam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz