tekst z września 2018
Kampania się rozkręca. Zauważyłam, zarówno w Ł. jak i w W. i wcale nie jest to Warszawa, że komitety wyborcze posługują się kartami. To znaczy nie wyborczymi, ale takim papierowymi, na których są różne hasła i piktogramy, znaczy się fotomontaże lub inne umowne elementy mające na celu zwrócenie uwagi na program wyborczy.
Taki komitet wyborczy staje w rzędzie. Lider albo stoi w środku, albo na froncie, znaczy się przodzie. Przemawia. Przedstawia. Informuje. A potem pozostali prezentują karty z hasłami wyborczymi.
Karty bywają różne, kolorowe z kolorowym napisem, białe z czarnymi literami, widziałam też niebieskie z białymi literami. To mnie akurat oburzyło. Barwy klubowe mego ukochanego klubu są właśnie takie i nie życzę sobie, żeby mieszać je do polityki!
Dlaczego moda na karty?
Proste. Naród musi mieć jasny, przejrzysty przekaz. W W. jedno ze spotkań przedwyborczych odbyło się w pobliżu dwóch dyskontów i licznych przystanków komunikacji miejskiej. Jest szansa, że biegnący do autobusu zmęczeni pracownicy prywatnych firm zauważą przynajmniej dwa słowa i jakiś rysunek.
Trudno również do końca wierzyć dziennikarzom piszącym o programach komitetów. Przekształcą, za dużo napiszą, a czytelnik, zwłaszcza internetowy, czytać wiele nie lubi. A jeśli taki komitet z kartą da się sfotografować, na foto hasła będą widoczne. Jest szansa, że wyborca zauważy i poprze „Czyste środowisko”, „Przyjazne miasto”, „Miasto bez kompleksów”....
W Polskę ruszyli również przedstawiciele partii politycznych, by poprzeć swych kandydatów. I tu się zaczyna problem, który zawsze mam w związku z wyborami samorządowymi.
Dawno, dawno temu, kiedy wolność ponoć u nas raczkowała lub jeszcze jej nie było (interpretacja w zależności od świato... sorry, polskopoglądu) znaczy się w latach 90-tych, przekonywano mnie, iż samorządy powinny być apolityczne, znaczy się takie ponad podziałami. Radni powinni się jednoczyć w imię dobra wspólnego znaczy się miasta, gminy, powiatu, województwa. Wszyscy mieszkamy przecież w jednym mieście, jednej wsi i tu znaczy się ma nam być dobrze.
Znaczy się – miało być dobrze.
I teraz już bez znaczy się, bo życie zweryfikowało piękne idee. Ci, co wygrali, oczywiście realizowali program, który w kampanii przedwyborczej przedstawiali, z reguły był to program.... określonej partii wyborczej. Taka partia popierała. Pomagała. Dawała wskazówki. I jej należało być wiernym do samego końca jej lub kadencji samorządowej. Jeśli ktoś się wyłamywał, grożono mu palcem i brakiem poparcia w drodze do drugiej kadencji, usunięciem z klubu, i nie jest to klub sportowy, obecnie w modzie jest internetowy hejt.... Słowem – przerąbane miał i ma wyłamywacz.
Na to właśnie nie mogę sobie pozwolić. Jestem osobą niezależną, wolną, suwerenną i przestrzegam głównie kodeksu karnego. Nie kradnę, nie morduję. Pozostałe regulaminy znam, przestrzegam, o ile nie kolidują z kodeksem, karnym oczywiście, a wierna jestem jedynie swemu ukochanemu klubowi sportowemu.
Facetowi też nie jestem wierna, bo takowego w moim życiu nie ma.
Partiom politycznym i tworom w stylu komitetów wyborczych wierna nie będę. Wielokrotnie byłam świadkiem, kiedy radny był bezradny, bo myślał inaczej niż partia, stowarzyszenie czy komitet, a jednak głosował „za”. Niby musiał, bo koledzy, bo towarzysze, bo mu wypomną, ile w niego zainwestowali podczas kampanii wyborczej. Bo jak ktoś w człowieka inwestuje, to inwestycja musi się zwrócić. Taki radny bezradny, podobnie jak taki poseł, wiążę się z komitetem wyborczym na dobre i na złe. Istny sakrament, no dobrze – związek, bo cywilny, małżeński.
A ja tak nie mogę. Chcę po prostu mieć prawo do klauzury sumienia... w każdym momencie, w każdej chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz