czwartek, 28 marca 2019

Wielka wyprawa z psem cz. I czyli podróż

tekst ze stycznia 2019


Życie czasami mówi nam, że nie mamy wyboru. Żadnego. Mnie właśnie powiedziało – chcesz wyjechać na zimowe ferie, musisz wziąć psa. Nie weźmiesz, nie wyjedziesz.

Wzięłam. I zaczęło się to tak...

Najpierw wizyta u weterynarza. Moja Kulka miewała jeszcze rok temu ataki padaczkowe. Od dwóch lat dwa razy dziennie bierze tabletki, zapewne o charakterze uspakajającym. Poszłam po poradę, jaką dawkę dać pieskowi w przypadku podróży.

Najpierw była podróż samochodem. Do niej mój pies jest wprost stworzony. A jeśli jeszcze auto typu combi, to już wszystko gra. W bagażniku układamy legowisko i dopóki jedziemy drogą typu S lub A, psina na nic nie reaguje.

Tak więc pierwsze 150 km Kulka pokonała na swoim dużym legowisku ciesząc się z nowych polskich dróg ekspresowych.

Wyzwanie nadeszło potem.

Pociąg.

Oczywiście taki, który najszybciej pokona 450 km. Oczywiście, że jest. Pendolino się nazywa. Trasę pokonuje w cztery i pół godziny. Kosztuje drogo, ale co tam pieniądze... wszystko dla pieska! Tym bardziej, że bilet kupiony wcześniej, zawału serca nie powoduje.

Do tego obowiązkowo wagon pierwszej klasy. Wyjaśniam dlaczego. W pociągach tzw. bezprzedziałowych, w drugiej klasie są w jednym rzędzie cztery miejsca siedzące i wąskie przejście. W pierwszej – trzy miejsca, zatem przejście jest znacznie większe.

Kochani, naprawdę warto zainwestować w ową pierwszą klasę. Pies ma znacznie więcej miejsca do w miarę swobodnego położenia się w trakcie podróży. I następna ważna sprawa – miejsce ma być od strony "korytarza" - przejścia. Nie bierzcie od okna. Pies będzie praktycznie uwięziony!

Oczywiście wybieramy się z psem, ale bez dużego bagażu. W dzisiejszych czasach mamy tyle firm kurierskich, że zawsze któraś dostarczy przygotowaną przez nas paczkę z ciuchami do miejsca naszego wakacyjnego pobytu.

Zatem ze sobą tylko plecak z laptopem oczywiście, jak kto piszący i.... zestawem dla psa. W moim przypadku okazało się, ze następnym razem muszę zainwestować w mniejszy i lżejszy laptop. Dla psa zabrałam oczywiście pojemnik z wodą, oczywiście tabletki uspakajające i kocyk z zapachem domu. Smycz – krótka, broń boże automatyczna!

Tabletkę podałam Kulce w momencie, kiedy przejechałyśmy stołeczne dworce i miałyśmy przed sobą dwie godziny jazdy bez zatrzymywania. Uspokoiła się trochę, ale okazało się, że ów czas obsługa pociągu przeznacza na podawanie czegoś do jedzenia i picia, a konduktor sprawdza bilety. Zbyt dużo ruchu, zbyt wiele nowości, by zasnąć.

Miałyśmy natomiast trochę szczęścia. Siedząca od okna pani wysiadła znacznie wcześniej od nas. Szybko rozłożyłam kocyk i psinka usiadła na siedzeniu. Nawet usnęła. Obsługa pociągu nie reagowała.
Dopiero we Wrocławiu, kiedy nastąpiła zmiana, konduktor zwrócił mi uwagę, że piesek ma przebywać na podłodze. Piesek oczywiście warknął na faceta, ten przyczepił się, że nie ma kagańca. Oczywiście miałam i założyłam. No to pan chciał mnie złapać na czymś innym. Uśmiechając się ironicznie poprosił o …. książeczkę zdrowia psa. Pewnie, że miałam. Zaczął ją gruntownie przeglądać, szukając zaświadczenia o szczepieniu przeciwko wściekliźnie. Znalazł, przeczytał. Poinformowałam go, że nieco dalej jest informacja o odrobaczeniu, może też sprawdzić. Odpuścił sobie i poszedł dalej.
Cóż, zapewne był to kibic Śląska Wrocław, a ja jechałam do Wałbrzycha....

Szczęśliwie dotarłyśmy do celu. Nie była to podróż, w czasie której mogłam coś obejrzeć, coś przeczytać czy zdrzemnąć się. Cały czas skupiałam się na swoim piesku, by nie przeszkadzał innym, by nie stresował się mocno i spokojnie przeżył swą pierwszą w życiu wielką wyprawę...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz