czwartek, 7 marca 2019

Powrót do przeszłości....

tekst z lipca 2016


Mojej szkoły już nie ma ..... Szkoła Podstawowa nr 4 w Wałbrzychu przy ul. Świerczewskiego - obecnie Piłsudskiego

Jasne, że do mnie zwracają się młodsi stażem nauczyciele, by zapytać o tę nową reformę w szkolnictwie! Jasne – jestem przecież z pokolenia, co to nie jedne reformy, slipy i stringi widziały i w nich pracowały. Zatem, żeby tak nie każdemu z osobna, po ileś razy to samo, piszę!

Więc jest tak, no było kiedyś tak:

Pierwsza reforma, która osobiście mnie dotknęła, to był rok 1961 i wprowadzenie podstawowej szkoły ośmioklasowej. Parę z moich koleżanek w podobnym wieku (na starość wiek się wyrównuje) chodziło do Szkoły Podstawowej nr 4 przy ulicy Świerczewskiego 100 w Wałbrzychu tylko siedem lat. Ja – osiem, miałam być od nich mądrzejsza o ten rok. Dziś żadnej różnicy nie widzę. Skleroza ta sama.

Ale już w 1973 powstała nowa idea – szkoła podstawowa dziesięcioletnia. Mówiono o niej przez kilka lat. Zdążyłam zdać maturę, nie dostać się na studia i podjąć pracę na wsi, jako taka siłaczka (patrz – Żeromski). Na wsi zastałam kolejny etap reformy – zbiorcze szkoły gminne. W stolicy gminy była szkoła główna, we wsiach – jej filie. Był dyrektor gminny i dyrektorzy szkół. W gminnej były narady, rady i balangi z okazji Dnia Nauczyciela. Na takie balangi woził nas wyznaczony przez sołtysa rolnik ze wsi macierzystej. Fajnie było. I tak sobie przepracowałam kilka lat w tych gminnych, obserwując równocześnie, jak oddala się idea „dziesięciolatek”. A przecież już w rękach miałam program nauczania języka polskiego w takiej szkole! Nawet mnie się podobał. 
Dlaczego idea padła? Nie pamiętam.

W każdym razie pracowałam w zwykłej podstawówce. I też fajnie było. Gdy gruchnęła informacja o powstaniu gimnazjum, szybko zwiałam do szkoły średniej. Bo moi kochani, ja od zawsze byłam przeciwko gimnazjom… Dla mnie to nie były reformy, to były stringi.  I w ostateczności w gimnazjum wylądowałam, moje obawy sprawdziły się, a ja w tej szkole, mając dosyć nauczania, swą karierę nauczycielką zakończyłam.

Dzisiaj mówi się o kolejnej reformie… zaraz, zaraz, jakiej reformie? Przecież to klasyczny powrót do  roku 1961! Będziemy ponownie mieli klasyczną podstawówkę! 

Młodzi się boją. Czego – pytam się. Wszak większość taką szkołę kończyła. Ci z gimnazjum pewnie nie załapali się do szkoły jako nauczyciele, bo trafili na reformę emerytalną, w związku z którą, nauczyciele na wcześniejszą emeryturę nie mogą odejść i nadal uczą.

Nie, moi kochani przeciwnicy powrotu do szkoły w PRL-u, nikt nie wrzuca do jednego wora dzieci i młodzieży. Jak mnie skleroza nie myli, maluchy zawsze uczyły się na parterze. Ba, ja w klasach I – II uczyłam się w zupełnie innym budynku. Na parterze dzieciaki miały specjalnie dostosowana dla nich toaletę, czyli wszystko było mniejsze. 

Nikt ze starszych tu nie zaglądał, bo i po co? Czy ktoś z was pamięta, żeby łaził do smarkaterii? A jak się jakiś zabłąkany nastolatek trafił, to momentalnie go przeganiano. Za to maluchy były źródłem wiedzy wszelakiej! Ileż to razy korzystałam z ich detektywistycznych usług przy poszukiwaniu sprawcy szkolnego przestępstwa! Dzieciaki dokładnie świat obserwowały i donosiły.

Przez osiem lat nauki w jednej szkole, w jednej klasie, człowiek zżył się ze sobą. Po latach bardziej pamiętam czas „podstawówki” niż liceum. Zwłaszcza ósmą klasę. Było się najstarszym w szkole i „rządziło”. Ale zanim się nastolatek rozkręcił, trafiał do szkoły średniej i jego zapędy w kierunku posiadania szkolnej władzy osłabły. Znowu był najmłodszy. I starsi wskazywali mu miejsce w szeregu.

Jako nauczyciel nieźle pamiętam uczniów z licznych klas „podstawówki”. Z reguły uczyłam ich pięć lat. Kochani gimnazjaliści, wybaczcie, mieszacie mi się, nie poznaję was na ulicy… to były tylko trzy lata…Niedawno spotkałam swą byłą gimnazjalistkę. Zapytałam o innych z jej klasy. Przyznała  się bez bicia – kontakt ma z ludźmi z "podstawówki" – sześć, a nawet siedem lat w jednej klasie. Trzyletnie gimnazjum i takie samo liceum mocnych więzi nie wytworzyło.

W gimnazjach rzeczywiście skupiono ludzi w wieku „burzy i naporu”. Wraz ze zmianą sposobu wychowywania dzieci, szkoły te stały się mieszanką wybuchową. Problemy, kłopoty, bunty nastolatków - cecha całej szkoły. W dawnej „podstawówce” nastolatków było mniej. Łatwiej można było nad nimi zapanować. Długo i namiętnie mogłabym wspominać czasy gimnazjalne od tej strony…

Przeżywając kolejne reformy w moim życiu, nie zmieniło się tylko jedno – ciągle uczyłam, że „pana Tadeusza” napisał Mickiewicz.

Zatem moi kochani młodzi nauczyciele…. Nie bójcie się kolejnej reformy, która reformą nie jest. To tylko powrót do starego porządku. Nie wszystko w „komunie” było złe, obecny rząd to docenia, tylko się jakoś nie chce do tego przyznać.
Jest jednak ważne pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć – czy nas, naród polski stać obecnie na kolejna reformę oświatową?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz