tekst z 2015
Na moim osiedlu, praktycznie w samym jego środku, znajduje się teren rekreacyjny zwany „Skate Parkiem”. Trudniej powiedzieć, czego tu nie ma, niż wymienić szybko to, co jest. Tu spotykają się dzieci, młodzież, dorośli. Od pięciu lat jestem regularnym bywalcem „skejtu”. Tu najczęściej spaceruję z psem. Alejek spacerowych dużo, pojemniki na psie odchody też są, ławki parkowe, a latem nawet „toy toy” przy kortach tenisowych. Ba, kochani – jeśli spadnie śnieg, zima jest gdzie zjeżdżać na sankach. Wszystko czyste, zadbane. Ot, akurat to mieszkańcy osiedla w miarę szanują, bo wszystkim służy.
Są też atrakcje dla rowerzystów i desko rolkarzy: ścieżka rowerowa, rampa, spory teren do rowerowych skoków, a dla najmłodszych – miasteczko ruchu drogowego.
Od razu zapowiadam – nie mam nic przeciwko rowerzystom. Sama na rowerze nie jeżdżę, ale mam znajomych, którzy czynią to w sposób nałogowy. I dobrze. Ja nałogowo oglądam mecze koszykówki. Takie nałogi są cenne. Wspieram budowę ścieżek rowerowych we własnym interesie. Jeśli rower będzie miał wyznaczone miejsce do jazdy, nie będzie mi przeszkadzał na chodniku dla pieszych lub moim dzieciom na jezdni.
Ale na skateparku mam czasami problem z rowerzystami. Rowerowe atrakcje nie służą tu głównie przemieszczaniu się z miejsca na miejsce. Są przeznaczone przede wszystkim do jazdy rekreacyjnej. Jedni zatem rekreacyjnie mają jeździć, inni – np. ja – rekreacyjnie chodzą z pieskami. I tu zaczyna się problem.
Idę sobie z pieskiem na smyczy alejką spacerową. I nagle słyszę za sobą dzwonek rowerowy. Oto cała rodzinka typu 2+2 jedzie za mną całą szerokością alejki spacerowej. No tak, na ścieżce rowerowej mieści się góra dwóch rowerzystów, a rodzinka chce wspólnie, pełną szerokością, a nie wężykiem pokonać wyznaczony przez siebie dystans. Muszę im ustąpić miejsca, bo inaczej staranują mnie i psa. Zdarza mi się nie ustępować, zwłaszcza, kiedy jeźdźcy pojawiają się z naprzeciwka. Wszystko odbywa się jak w dobrym filmie pościgowym. Kto ustąpi? Kiedyś pewien małolat wyłożył się na rowerze tuż za mną. Nie ustąpiłam. Miał do mnie pretensje, że to moja wina. Wskazałam mu ścieżkę rowerową. I wtedy usłyszałam, że się źle prowadzę i powinnam … no powiedzmy w miarę normalnie – spi…ać stąd. Żadna to nowość dla mnie. Młodzież przyjeżdżająca na rampę często trasę do niej pokonuje alejkami spacerowymi nie patrząc, kto się nimi porusza, a jeśli ktoś staje im na przeszkodzie to … jak powyżej.
Kiedyś rodzinie dzwoniącej mi za plecami zwróciłam uwagę, że od jazdy jest ścieżka. „Ale drzewa nad ścieżką za nisko rosną i trudno jechać…” – usłyszałam tłumaczenie. Rzeczywiście głowa rodziny była słusznego wzrostu i wyprostowana dotykała niebezpiecznie gałęzi. „ To proszę zgłosić ten problem do administracji osiedla. Myślę, że „zieloni” nie będą mieli nic przeciwko wycięciu kilku gałęzi” – zaproponowałam. Ludzie wzruszyli ramionami i pojechali alejką spacerową.
Inni zwrócili mi uwagę, że ścieżką rowerową chodzą… starsze panie z pieskami. Nie da się ukryć – ja nie chodzą, ale inne chodzą. Wtedy mówię, żeby właśnie trąbili, dzwonili i przeklinali. Psom i ludziom bez roweru na ścieżkę wstęp wzbroniony!
W czasie jednego ze ostatnich upalnych i wieczornych spacerów spotkałam policyjny patrol. Legitymował przedstawicieli średniego pokolenia, którzy ośmielili się pić piwo na ławce na skateparku, po 22.00, kiedy ciemno i przyjemno (w czasie upałów oczywiście). Nie wytrzymałam. Zwróciłam uwagę patrolowi, że od pięciu lat spacerując tu o różnych porach dnia, nigdy żadne z pijących tu piwo przedstawicieli jakiegokolwiek pokolenia nie używał wobec mnie słów uznawanych za wulgarne, żaden nie próbował wyrządzić mi krzywdy butelką, czasami owszem zdarzały się sytuacje zaczepiania. Tacy samotni starsi panowie czasami proponowali mi „dziaba”. Może więc lepiej, żeby patrol zainteresował się rowerzystami na alejkach spacerowych i pieszymi na ścieżce rowerowej. Większa szansa na mandat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz