poniedziałek, 4 marca 2019

Bogowie Idy

recenzja filmu z 23 lutego 2015 r.
Nie będę udawała, że „Ida” powaliła mnie na kolana, bo zrobiła to „Sala samobójców”. Nie będę wykrzykiwała, że to najlepszy polski film od czasów potopu, bo inne według mnie były lepsze, a „Ziemia obiecana” stoi u mnie ciągle na najwyższym stopniu podium. Nie będę wieszała na „Idzie” psów, bo mam swego pieska i uważam, że zwierzęta trzeba szanować. Nie poprę politycznych przeciwników filmu, bo nie zniżę się do ich poziomu.
Nie siedziałam w nocy przed kompem, by usłyszeć werdykt jury. Rano najpierw wyprowadziłam psa, potem poszłam na zakupy i dopiero przy drugiej kawie włączyłam telewizor. Mimo tego, cieszę się. Po prostu się cieszę.
Międzynarodową sławę filmu Pawlikowskiego przepowiedziała moja koleżanka, mieszkająca od blisko 20 lat w USA. Ją film powalił na kolana, wstrząsnął i na długo pozostał w pamięci, sercu i uczuciach. Czułam, że jeśli „Ida” wyjedzie z Polski w daleki świat, odniesie sukces. Jest bardziej jasna dla ludzi o innej mentalności, innej historii niż dla nas. My ciągle walczymy sami ze sobą, my ciągle zazdrościmy jeden drugiemu, my ciągle jesteśmy bardziej na „Nie”, lubimy cierpieć za miliony, podczas kiedy one mają nas w … gdzieś. Wśród wielu dzisiejszych opinii o oscarowych cechach  polskiego filmu, najbardziej przekonywującym było dla mnie stwierdzenie, że ma on wartości uniwersalne, trafiające do ludzi z innych stron świata. Dla nas jest to film o konkretnej rzeczywistości, konkretnych czasach, ba,  może nawet osobach. Dla widza z zewnątrz tak być wcale nie musi.
Będąc nauczycielem pokazałam uczniom szkoły średniej „Popiół i diament” (książka wyleciała z listy lektur). Pokazałam z marszu, bez wprowadzenia i opowiadania o słusznych i niesłusznych ideach Andrzejewskiego czy Wajdy. Potem była dyskusja. Młodzi ludzie nie zwrócili praktycznie żadnej uwagi na ideologię polityczną. Dla nich był to film o tragizmie wyboru, o młodym człowieku, którego rzeczywistość przygniotła. 
Myślę, że podobnie jest z „Idą”. Trzeba spojrzeć na ten film bez obciążenia dziejowego, bez emocji kto kogo i dlaczego zabijał w tej wojnie (jeśli nie był to faszysta), bez zerkania wrogim okiem na sąsiada.
„Idę” zapewne obejrzę jeszcze kilka razy. Warto znać dobrze film, który odniósł największy sukces w historii polskiej kinematografii. Nie będzie to jednak mój ulubiony film. Dlaczego? Nie jest „z mojej bajki”, jak mówi młodzież. Zapewne też nie będę biegała od kiosku do kiosku, kiedy ukaże się jako dodatek do którejś z gazet, by go koniecznie mieć na swojej półce. Ale uwierzcie – bardzo się cieszę, że Oscara dostał.
A za jakim filmem właśnie ostatnio biegałam o dziesiątej rano w piątek? Oczywiście za przebojem ostatniego roku, za „Bogami”, czyli rewelacyjnie opowiedzianej historii autentycznej. Opowieść o początkach polskich przeszczepów serca ( mięśnia) podbiła serca (dusze) polskich widzów. Mimo tytułu, w filmie bogów nie było. Byli zwykli lekarze i jeden antybohater. Ten ostatni palił, pił i walczył o życie innych ludzi. Był ateistą i uważał, że po śmierci nie ma już nic. Trzeba więc ratować życie, które jest jedno jedyne. Film nie gloryfikuje profesora Religi, nie czyni z niego bohatera godnego pomników, w przeciwieństwie do innych autentycznych postaci, o których nakręcono filmy. I dlatego ten film przyjmujemy jako swój, nasz. I dlatego znalazłam go dopiero w piątym punkcie sprzedaży prasy, kiedy ukazał się na DVD jako dodatek do gazety.  
O polskich filmach można by pisać i pisać… Miejmy nadzieję, że dzięki „Idzie” będą pisać więcej ci zza naszych granic. pobrane

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz