wtorek, 5 marca 2019

Usuwanie endoskopowe

tekst ze stycznia 2016

I wreszcie padło na mnie. Bo jak długo można być zdrowym? Nadszedł wreszcie czas na zwiedzanie szpitala z pozycji pacjenta. Trzeba było mi wykonać - jak w tytule. Trafiłam na oddział wewnętrzny. Bez znajomości. Jedynie z USG informujące, że trzeba szybko i sprawnie usunąć. Po sześciu dniach pobytu zwątpiłam w media i ludzi.

W szpitalu źle nie było….

Zacznijmy od posiłków, wszak to temat z pierwszych stron internetu. Praktycznie nie jadłam przez dwa dni. Najpierw z powodu braku apetytu, potem ze względu na usuwanie, a na koniec – głodówka po usuwaniu. Kiedyś ktoś zapomniał, że jestem niejedząca i przyniósł mi kolację. Odmówiłam. Myślicie, że kolacja wróciła do kuchni albo zeżarł ją głodny pracownik szpitala? Otrzymał ją pacjent, który przed chwilą znalazł się na oddziale i jeszcze nie został zameldowany w kuchni. Podczas kolejnych posiłków nie zjadałam całej porcji, bo takie były wskazanie lekarzy. Dopiero szóstego dnia, tuż przed wyjściem, gdy od przysłowiowej du… odelżało,  pochłonęłam cały obiad. I też smakował. Wraz z leżącymi na sąsiednich łóżkach chorymi doszłyśmy do wniosku, że żarcia nam wystarczy. Przez telefony informowałyśmy rodzinę, żeby nam wałówy nie przynosili. Ja byłam w najlepszej sytuacji – jako diabetyk otrzymywałam jeszcze dwa dodatkowe posiłki. Trafiał mi się kisielek, jogurcik, sałateczka, kanapeczka. Aha, na korytarzu stał czajnik. Można było zaparzyć sobie herbatę. Przed śniadaniem parzyłyśmy i opowiadałyśmy swoje szpitalne sny. Nie wyobrażacie sobie, jak smakuje taka poranna herbata w szpitalnej sali!  Niektórzy parzyli poranną kawę. Zdrowsi od nas byli? Zagadka iście detektywistyczna. 

Lekarze byli normalni. Raz dziennie rano zjawiał się tzw. wieloosobowy obchód, który przede wszystkim pytał, jak się czujemy. I nic więcej. Ani słowa o schorzeniu, o leczeniu, o perspektywach. Początkowo byłyśmy zszokowane. Jak to, tak nic pacjentowi  nie powiedzieć? Sprawę rozgryzłyśmy trzeciego dnia. Przecież lekarzy obowiązuje tajemnica lekarska i nie mogą przy obcych pacjentach informować o chorobach innych. Czasy, kiedy cały oddział wiedział co komu dolega, minęły. Jeśli pacjent miał wyjątkowo poważny problem zdrowotny – lekarz zapraszał go do gabinetu i mówił w cztery oczy. Inny też mogli udać się po informacje w swojej sprawie. Mną zajmował się sam ordynator. Po prostu – jedyny w okolicy specjalista od endoskopowego usuwania typu mojego. Zajął się dobrze. Nie wysłał do domu po zabiegu. Kazał leżeć przez kilka dni i zlecił dawanie mi w żyłę. Lekarstw oczywiście.

Z pielęgniarkami to już inna sprawa. Wszystko zależy od człowieka. Była taka jedna, co o szóstej rano energicznym ruchem otwierała drzwi, włączała światło, mierzyła temperaturę lub pobierała krew i wychodziła pozostawiając drzwi otwarte i jasno świecącą neonówkę na suficie. Po wyjściu takiej trzeba było oczywiście wstać, zamknąć drzwi i wyłączyć światło. Kto bowiem powiedział, że pacjent musi budzić się w środku nocy, skoro chce mu się spać? Zwłaszcza jeśli medycyna powoduje, że zdrowieje.

Ale były też inne pielęgniarki. Wchodziły do pokoju, włączały światło, robiły swoje, gasiły światło, zamykały drzwi i dały pospać. W przedostatni dzień kolejna z pań walczyła o „odetkanie” mi wenflonu. Miała to być moja ostatnia kroplówka i pożałowała mnie… po co kuć następną żyłę… tym bardziej, że w planach mam kolejne usuwanie. Tym razem laparoskopowe.

Bardzo miłym zjawiskiem na oddziale byli studenci z miejscowej uczelni – kierunek pielęgniarstwo. Nawet kilku chłopaków było. Wykonywali proste czynności medyczne i praktycznie wszystkie pielęgnacyjne. A uwierzcie, na oddziale wewnętrznym tych drugich jest bardzo dużo. Młodzieży było sporo i cieszyliśmy się, że garną się do zawodu, a telewizja oczywiście kłamie, mówiąc, że niedługo nie będzie miał się kto nami opiekować. I w tym momencie młodzież nas oświeciła. Na studiach jest ich sporo, ale etatów dla nich …. nie ma. Młodzi martwili się, gdzie będą pracować. Wszystko stało się jasne.

W dzień i w nocy na naszym oddziale były trzy pielęgniarki, w dzień dodatkowo dwie salowe i sanitariusz. Do „obsługi” chwilami blisko 40 osób. Część leżąca wymagająca częstych zmian bielizny. Nic dziwnego, że leżeli w „pampersach”… Sanitariusz przez cały dzień prowadził pacjentów na badania i zabierał ich z specjalistycznych gabinetów. Prowadził, pchał wózki, łóżka… Salowe dwa razy dziennie sprzątały sale, korytarz, toalety, przywoziły jedzenie. Kiedyś była tylko jedna. Po dwunastu godzinach dyżuru i wykonaniu wszystkiego, co przeznaczone dla dwóch, kobieta ledwo wyszła z oddziału. Jednego dnia na dyżurze były tylko dwie pielęgniarki… Nie wyrabiały się z podłączaniem i odłączaniem kroplówek.

I na razie tyle. Niedługo zwiedzę oddział chirurgiczny. Oczywiście napiszę. Życzcie mi, żeby laparoskopowe usuwanie przebiegło tak dobrze jak endoskopowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz