poniedziałek, 4 marca 2019

Następcy barona de Coubertin

tekst z kwietnia 2015
Gdyby Nagrodą Nobla nagradzano ludzi związanych ze sportem, kogo nagrodzilibyście? Oczywiście pierwsza odpowiedź to – barona Pierre de Coubertin, co to odkurzył igrzyska olimpijskie, był propagatorem zasady fair play w sporcie, uważał, że liczy się sam udział w zawodach, zwłaszcza igrzyskach olimpijskich, wynik zaś jest sprawa drugorzędną. I tu mamy ciekawostkę. MKOl wystąpił z kandydaturą Coubertina, kiedy ten jeszcze żył, do Pokojowej Nagrody Nobla. Złożony wniosek nie znalazł jednak uznania. Cóż, sport nie był przedmiotem medytacji ludzi przyznających ową nagrodę. Dlaczego? Nie wiem. Może po prostu uznano, że medale olimpijskie sportowcom wystarczą…

A co z ludźmi, którzy nie zdobywają medali, a jednak tworzą widowiska sportowe? Trenerzy? Działacze? Sędziowie? Kibice? Tym jak widać „Nobel” się nie należy. I nie roszczę sobie żadnych pretensji do owego „Nobla”. Jestem kibicem, bo kocham swoją drużynę i już. Nagrodą są dla mnie sukcesy zawodników i towarzystwo innych kibiców.
Ale „Nobla” bym przyznała. I wiem komu. Temu, co wymyślił rozgrywki amatorskich lig. Pytanie pierwsze – gdzie ON jest? Pytanie drugie – kto był PIERWSZY? Czuję, że to są pytania retoryczne, bo w większości miast funkcjonują ligi piłki nożnej, koszykówki, siatkówki … i odnalezienie pierwszego i jedynego człowieka chyba nie jest możliwe. Jeśli ktoś zna, proszę o kontakt.  

Od pięciu lat obserwuję Miejską Ligę Koszykówki w Łomży. Zgłasza się do niej zwykle osiem drużyn (jedna z Ostrołęki!) . Każda z nich to grupa znajomych, kolegów, którzy chcą pograć w basket. Organizator - Miejski Ośrodek Sportu i Turystyki - zapewnia miejsce, sędziów, przygotowuje terminarz rozgrywek. Reszta należy do zawodników. Ustalają nazwę swego zespołu, kupują stroje sportowe, zrzucają się na „wpisowe” i  wynajęcie sali do treningów. I niczym przysłowiowy „samograj” rozgrywki toczą się od jesieni do wiosny. Niektórzy zawodnicy po rozegraniu meczu w barwach swojej drużyny, stają się sędziami, na boisku i przy stoliku, organizatorami, administratorami strony internetowej, fotografami…. 

Łomżyńska liga jest młoda. Już dawno temu, tuż przed potopem – jak zwykłam złośliwie mówić - związani z koszykówką ludzie twierdzili, iż amatorska liga powinna powstać. Pogadali, pomówili, podyskutowali, a ligi jak nie było, tak nie było. Do jej powołania przyczynił się rocznik 1980 i młodszy. Pokolenie wychowane na  meczach Wielkiej NBA z Michaelem Jordanem, Magicem Johnsonem, Karlem Malone i innymi, pokolenie, któremu zaszczepiono miłość do basketu, które grało na asfaltowych osiedlowych boiskach dorosło, założyło rodziny i wzięło sprawy w swoje ręce. Dziś stanowią trzon swych drużyn, organizują, sędziują, grają. Na mecze przyprowadzają swoje dzieci, liczą, że może i one  „zarażą” się koszykówką. Jest fajnie. W czasie przerwy, pod czujnym okiem mamy lub dziadka, maluchy biegają po boisku dźwigając brązową piłkę. Starsze próbują rzucić, na razie przed siebie, do kosza zbyt wysoko. A ich tatusiowie pokazują, że są w dobrej formie, potrafią trafić do kosza, zablokować rzut przeciwnika, zebrać piłkę, rozegrać ciekawą akcję. Wygrać lub przegrać. Bo tu udział jest najważniejszy. Niczym za czasów barona de  Coubertina.

Każda amatorska liga to czysta idea sportu. Tu się gra, bo się chce. Tu się wygrywa, szanując rywala. Ten rywal to często dawny kolega ze szkoły lub kumpel z podwórka. Jeśli przez przypadek sfauluje się przyjaciela, trzeba podać mu rękę, przeprosić. A po meczu podziękować za grę, za możliwość wspólnego spotkania się na parkiecie. W łomżyńskiej lidze podczas jednego treningu spotykają się członkowie różnych drużyn. Trening to też spotkanie ludzi, którzy chcą po prostu – pograć, uprawiać sport, pogadać o sporcie.

Następcy pierwszych olimpijczyków? Moim zdaniem - tak. Ligi amatorskie wyrastają z pierwotnych idei sportowych. Nie czczą bogów, jak starożytni Grecy, ale zachowują pierwotne zasady sportowe, w których fair play przoduje.
Dominik Hołda, związany od lat z Wałbrzyską Amatorską Ligą Koszykówki chętnie mówi o rozgrywkach, którym towarzyszy: „W naszej amatorce nie brakuje spięć pomiędzy graczami w ferworze walki. Chłopaki reprezentują przeróżne zawody od ucznia przez pracownika „linki”, po inżynierów i kardiologów czy dentystów. To kapitalne, że koszykówka może połączyć tych wszystkich ludzi i  różne charaktery. Wielu graczy gra w lidze od kilkunastu lat. Ich miłość do kosza pewnie ma związek z dawniejszymi sukcesami Górnika Wałbrzych w ekstraklasie. Napływu świeżej krwi nie brakuje, są to głównie byli gracze młodzieżowych grup Górnika”.
Miejmy nadzieję, że zawodników do lig amatorskich w żadnym mieście nie zabraknie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz