Jedna z moich ulubionych dziecięcych bohaterek książkowych – Pollyanna (książka autorstwa Eleanor Porter) uczyła mieszkańców miasteczka Beldingsville gry w radość, czyli znajdywanie w każdej rzeczy, w każdej sprawie czegoś, z czego można się cieszyć. Ktoś nie lubił poniedziałku? Niech się cieszy, że następny jest dopiero za tydzień. Mała Pollyanna nauczyła również miejscowego pastora, że w Piśmie Świętym, oprócz fragmentów o grzechu i karze, są momenty o radowaniu się z każdego dnia, z każdej minuty.
Niedawno rozmawiałam z osobą religijną. Zasypała mnie taką ilością pesymizmu, że zwątpiłam w jej wiarę. Świat jest oczywiście zły, ludzie potworni, a śmierć karą za grzechy. Oczywiście wszystko poparte było przykładami z pierwszych stron internetowych portali. Tu zdarzyło się to, tu tamto… cytować nie będę. Wystarczy, że przeniesiecie się na jakikolwiek portal informacyjny, a zobaczycie, co jest w centrum uwagi. Morderstwo, niezadowolenie, upokorzenie, donosy, wyzwiska… Teksty o czymś ładnym i radosnym zdarzają się głównie wtedy, jeśli ktoś dokona czegoś wielkiego na skalę światową. Drobne, codzienne radości nie znajdują miejsca na pierwszych stronach.
Znajoma rencistka Zofia oczywiście zgadza się z religijną osobą. Wszystko wokół jest obrazem biblijnej Sodomy i Gomory. Właśnie zadzwoniła do mnie z pytaniem, co ma zrobić, jeśli lekarz pierwszego kontaktu, zwany rodzinnym, nie pomoże.
- A dlaczego ma nie pomóc?
- Bo może NIE POMÓC! I co wtedy?
- A jeśli pomoże?
- A jeśli nie?
Zofia już na wstępie założyła najgorsze.
- To pójdziesz do innego lekarza.
- A do którego? Bo lekarzy od mojej choroby jest wielu i nie wiem, który najlepszy.
- Nie mam twojej choroby i nie znam tych lekarzy. Popytaj innych ludzi.
- A jeśli ludzie mnie okłamią?
I oczywiście taki dialog można z rencistką w nieskończoność. Założenie, że coś się nie uda, bo wszystko jest do niczego, to jedna z podstawowych cech części naszego społeczeństwa.
A może właśnie nadszedł czas, by zagrać w grę Pollyanny? Odnaleźć radość? Zacząć się cieszyć?
Dzisiaj za moim oknem pada deszcz. Nie mogłam wyjść z psem na dłuższy spacer. Boli mnie głowa. Spać mi się chce…Gdzie tu radość?
W tym deszczu na przykład. Ubiegły rok był wyjątkowo suchy. Zimy i śniegu nie ma, a ziemia sucha. Deszcz jest bardzo potrzebny. Ból głowy i senność… nic strasznego. Pośpię sobie po obiedzie. Piesek też zdrzemnie się obok mnie.
Po zabiegach chirurgicznych jestem na ścisłej diecie. Tego nie jem, tamtego też nie, ani mielonych, ani schabowych. Znajomi załamują nade mną ręce. A ja się cieszę. Nigdy w życiu nie odżywiałam się tak zdrowo. Dużo warzyw, owoców, brak zdradliwego tłuszczu, pięć posiłków dziennie. Glukometr póki co poszedł w odstawkę, bo cukier we krwi w normie. Może nie mam wcale tej cukrzycy?
Moja drużyna przegrała mecz ze słabszym teoretycznie rywalem. No fatalnie, fatalnie. Najpierw kilka ostrych słów, a potem refleksja. Nareszcie wiadomo, co w grze trzeba poprawić, co ćwiczyć podczas treningów. I nauka na przyszłość – nie należy zakładać z góry, że rywal jest słabszy.
Czy jeszcze się cieszyć? Można się cieszyć, że mamy w domu sprawny telewizor i możemy wybierać programy do obejrzenia. Wcale nie muszą to być krwawe relacje z pola walki. Oczywiście trzeba o nich wiedzieć, ale czy koniecznie słuchać o nich przez cały dzień?
Sześć lat temu świat obiegła wiadomość o katastrofie górniczej w Copiapó w Chile. W wyniku tąpnięcia trzydziestu trzech górników zostało uwięzionych pod ziemią w komorze górniczej o powierzchni pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Górnicy przetrwali tam blisko siedemdziesiąt dni. Trzynastego października wydobyto ich spod ziemi. Zostali przetransportowani na powierzchnię w specjalnej kapsule ratowniczej Feniks. Urządzenie miało 3,9 m wysokości, 54 cm średnicy i ważyło 420 kg. W czasie podróży na powierzchnię górnicy zakładali specjalnie zaprojektowane kombinezony z aparaturą do mierzenia ciśnienia, tętna i innych parametrów, która przekazywała te dane ekipie lekarskiej. Całą podróż na powierzchnię odbywali z zamkniętymi oczami, a zaraz po opuszczeniu kapsuły zakładali specjalne okulary przeciwsłoneczne, chroniące przed uszkodzeniem wzroku odzwyczajonego od światła. Akcję uwalniania zasypanych oglądałam przez dwie godziny w telewizji transmitującej wydarzenie „na żywo”. Niby nic się nie działo. Feniks jeździł tam i z powrotem, z góry na dół, z doły na górę. Na górze też panowała "nudna" atmosfera spokoju. Ale w tym wszystkim była niesłychana radość. Oto człowiek ratował człowieka. Oto technika posłużyła do ocalenia życia. Z telewizyjnego obrazu płynął optymizm i wiara w istnienie dobra.
Zadzwoniłam wtedy do rencistki Zofii, kazałam jej włączyć telewizor i oglądać. Po ok. dwudziestu minutach oddzwoniła:
- Tam się nic nie dzieje! – ryknęła – Jeżdżą tylko i wyciągają tych górników. Nudy.
Pollyanna miałaby w obecnych czasach dużo do zrobienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz